Proza kompulsywna - „Zależności” Łukasza Suskiewicza.
próbuję rozmawiać z Łukaszem o jego prozie, foto Aleksandra Mieczyńska
„Zależności” Łukasza Suskiewicza były dla mnie od początku zagadką. W
opinii na LC ograniczyłem się do kilku zdawkowych zdań pochwalnych, bo
książka mi się podobała.
„Powieść-rozrachunek. Rozrachunek z bycia synem, rozrachunek z bycia
matką, rozrachunek z bycia ojcem. Ta sama historia, opowiedziana setki
razy, upleciona ze stereotypów, ale zawsze świeża, zawsze drażliwa,
zawsze osobista. Narracje dziecka, matki i ojca przeplatają się w tym
wewnętrznym monologu głównego bohatera. Jest to głównie kolaż
negatywnych emocji, za którymi kryje się stare jak świat pytanie:
dlaczego tak być musiało?”. Taki był mój komentarz do książki. Zdawkowa
opinia, która była, na tyle bezpieczna, żeby nie narażać się na
nieoczekiwane kontry.
Wydawało mi się, że mamy do czynienia z mrocznym obrazem polskiej
rodziny, zależnościami i uwikłaniami, składającymi się na ten smutny
obraz, byśmy mogli się zapytać siebie samych o nasze życie, nasze
rodzinne zależności i wdrukowane ścieżki rodzinnych ról – zrzędząca
matka, ojciec wędkarz-alkoholik itp. itd.. Wydawało się, że „Zależności”
są o niemożliwości ucieczki, że rozerwanie tego kręgu „zależności” może
jedynie doprowadzić do rozbicia atomu rodziny i wywołanie reakcji
łańcuchowej, która swą falą uderzeniową, promieniowaniem cieplnym
tysięcy stopni, w końcu promieniowaniem przenikliwym rodzinnych odpadów
radioaktywnych zniszczyłaby struktury społeczeństwa. Wydawało mi się, że
"Zależności” są o odgrywaniu standardowych ról, na które jesteśmy
skazani, by zachować status quo i że to z jednej strony jest smutne, ale
z drugiej tak być musi i trzeba nam się z tym pogodzić, że to
pogodzenie chroniłoby egzystencję jednostki przed eskapizmem, za którym
czai się samotność i alienacja wśród bliskich.
Tak mi się wydawało do momentu, gdy 5. sierpnia poprowadziłem spotkanie z
autorem książki i próbowałem dopytać się, czy „Zależności” są o tym, o
czym myślałem – że jest to literacki hejt na jojczącą matkę, bo o ojcu
to w ogóle szkoda gadać i że jest to książka z trzewi, że Łukasz mierzy
się z niej z sobą samym a swoista stereotypowość postaci jest jedynie
prowadzoną przez niego grą, by schować się za pomieszaniem fikcji z
osobistym doświadczeniem.
Spotkanie było dla mnie inspirujące, bo od Łukasza dowiedziałem się, że
czytanie literatury przestało być dla niego inspirujące, że pisanie
literatury jest zbędne, bo i tak nic nowego się nie napisze, a książek i
tak jest za dużo, a „Zależności” powstały, bo powstały, co wynika z
prostego faktu, że Łukasz Suskiewicz jest pisarzem kompulsywnym i w
zasadzie to nic nie może poradzić na to, że napisał książkę. Zdawkowość
odpowiedzi autora na moje pytania, które niepostrzeżenie dla mnie samego
zamieniły się we wnioski, też mnie zainspirowała, żeby wytłumaczyć
sobie logoreiczny charakter narracji „Zależności”. Łukasz to, co miał do
powiedzenia, napisał w swojej książce. Kropka.
I zacząłem rozumieć, że „Zależności” nie są tak naprawdę utkane ze
stereotypów ale z paradoksów, co w sumie i tak na jedno wychodzi, bo
jest to opowieść o miłości. Tak – o naszej polskiej, trudnej miłości,
która, jak to się mówi na śląsku, potrzebuje „luftu”; że te ucieczki,
eskapizmy są po to, by móc wytrwać na rodzinnym posterunku ku chwale
rodziny; że moglibyśmy być w tych swoich uczuciach bardziej nowocześni,
zrelaksowani i nie na siłę, ale nie możemy; że jak pisał Kazimierz
Przerwa – Tetmajer „wolę polskie gówno w polu, niźli fiołki w Neapolu”.
I tak – ojciec to niedoszły powstaniec, który za rodzinę, ojczyznę dałby
się zabić, ale nikt póki co, nie dał mu szansy zginąć w chwale. Matka -
„matka-Polka”, boleściwa jak „Stabat Mater”, łączy w sobie łzy pokoleń
polskich matek z zaborów, powstań, opozycji, dźwiga na sobie ciężar
rodziny i ugina się pod nim, ale dzielnie trwa na posterunku, by rozbite
„cząstki elementarne” miały swój punkt docelowy. Syn 1 (narrator) –
wydaje się, że ma to wszystko w dupie i najchętniej wyłączyłby matkę i
ojca ze swojego życia, ale to tylko pozór, bo jest gotowy do przyjęcia
roli „powstańca”, gdyby zaszła taka potrzeba – wysłuchiwanie żalów matki
boleściwej i tłumaczeń ojca-powstańca-alkoholika wskazuje na
pogodzenie, nie jest tylko masochistycznym oraniem traumy. Syn2 –
zdrajca, nie znajdzie ukojenia w szwedzkim raju, w następnym pokoleniu
odżyje moralno-patriotyczny genotyp, co może okazać się dla niego z
jednej strony źródłem porażki życiowej, ale z drugiej szansą na
odkupienie winy (ksiądz Robak).
Tak że Łukasz, jakbyś planował jakiś „kompulsywny” sequel to proponuję
skoncentrować się na postaci Syna2. „Zależności” są powieścią o
rodzinnej miłości, której nie są w stanie zniszczyć jej członkowie.
Dlaczego nie są w stanie? Jest tylko jedno słowo, które daje sensowną
odpowiedź – Polska!
Napisane kompulsywnie, bez żadnej kontroli, więc się nie gniewaj,
Łukasz. Zresztą mam nadzieję, że skoro nie „czytasz”, to tego też nie
przeczytasz. Z podziękowaniem za książkę, która się nie poddaje
(jednoznacznej interpretacji).
Trzeba przyznać, że rozmowa była niemałym wyzwaniem (uwierz, chwilami nie tylko dla prowadzącego), ale położyła podwaliny pod tę recenzję - dzięki czemu mogła być taka... kompulsywna, a przy tym prawdziwa. Mimo to w tym byciu wycofanym Łukasza Suskiewicza jest jakaś metoda - zaintrygował mnie, choć to chyba bardziej zasługa fragmentu, który wybrał do odczytania na spotkaniu.
OdpowiedzUsuńA słowa o kondycji i miejscu literatury w życiu - cóż, smutne, ale wydaje mi się i mam na to szczerą nadzieję, że mnie nigdy nie przyjdzie się z nimi zgodzić.
Mnie to przypominało spotkanie z Leosem Caraxem, gdzie reżyser Holy Motors mówił, że w zasadzie to on nie wie, o czym zrobił film i że to on powinien robić wywiad z widzami,żeby się tego dowiedzieć, bo dla niego jego dzieło to same pytania. Właśnie dlatego uważam to spotkanie za wartościowe, że Łukasz był szczery i za to mu dziękuję. Ja mam zupełnie inne zdanie na temat konieczności promocji literatury i dzięki Łukaszowi, temu że zgodził się na spotkanie, mogliśmy poznać lepiej pisarza i jego stosunek do literatury. Dla mnie to było cenne.
OdpowiedzUsuń