Człowiek w kryzysie wartości
Kino społeczne na dobre wraca na ekrany. Widziałem filmy greckie, hiszpańskie, w końcu francuskie, mierzące się z problemami społecznymi. Ale nie widziałem filmów polskich. Wniosek – w Polsce nie ma problemów społecznych, albo nikt nie chce oglądać kolejnych filmów o „biednych Polakach”. A przecież filmy o „biednych Polakach” powstają, a o problemach społecznych nie. Przychodzi mi na myśl „Ewa” Adama Sikory – w sumie naprawdę dobry film o problemach ludzi na Śląsku – która przeszła niemal bez echa. Z polskiej perspektywy widać, że wszyscy się brutalnie dorabiają , bogacą i mają się generalnie dobrze. Wybory moralne zeszły na plan dalszy. Zatraciliśmy to, co charakteryzowało polskie kino czasów Zanussiego czy Kieślowskiego, to co określano mianem „kina moralnego niepokoju”. Uznaliśmy jako społeczeństwo wilcze prawa wyzyskiwaczy. Cóż – pozostaje nam oglądać filmy francuskie.Dwa takie filmy widziałem ostatnio - „Dwa dni, jedna noc” braci Dardenne z Marion Cotillard oraz „Miara człowieka” Stephane'a Brize'a z Vincentem Lindonem. Pierwszy to historia kobiety, która w krótkim czasie, tytułowe „Dwa dni, jedna noc”, musi przekonać swoich kolegów do tego, by zrzekli się premii, by mogła zachować pracę. Film, który w polskich warunkach „chodzenia po trupach do celu”, jest chyba odbierany jako pożałowania godne zjawisko, więc nie będę się nad nim długo rozwodził. Drugi film - „Miara człowieka” - opowiada o walce bohatera, który stracił pracę z wrednym aparatem urzędniczo państwowym, który tak strasznie chce mu pomóc, że doprowadza do desperacji.
Głównym bohaterem „Miary człowieka” jest Thierry. Można go określić jako zwykłego człowieka. Thierry rok wcześniej stracił pracę i widzimy go w sytuacji, gdy chce od nowa uporządkować swoje życie, jednak to , co oferują mu rozmaite instytucje, to raczej utrudnianie niż realna pomoc. Aparat biurokratyczny, urzędy pracy wg Brize'a to fikcja, która powstała dla nowych urzędników a nie dla realizacji celów, do których została powołane. Thierry, w tej roli świetny Vincent Lindon, nagrodzony za tę rolę w Cannes, stara się za wszelką cenę zachować godność, nie poddać się machinie odczłowieczania, jest grzeczny i uczciwy, rozmawia szczerze o tym, co go boli. Jednak jako bezrobotny stoi na straconej pozycji, nikt tak naprawdę nie traktuje go serio.
Sytuacja zmienia się, gdy otrzymuje pracę ochroniarza w supermarkecie. Thierry znów wchodzi do gry, odzyskuje swoje miejsce w hierarchii, tyle że cena, którą musi za to zapłacić jest duża. Thierry staje się podobny do tych, którzy wcześniej stawali na jego drodze jako przedstawiciele systemu. Thierry zaczyna rozumieć, że chcąc zachować pracę i status społeczny, będzie musiał zmienić swój sposób myślenia, inaczej ustawić życiowe priorytety. Czy istnieje granica, której nie możemy przekroczyć, w trosce o ekonomiczny byt swój i swojej rodziny?- pytają nas twórcy filmu.
„Miarę człowieka” oglądałem w natchnieniu. W mojej glowie odżyły filmowe pierwowzory Thierry'ego z filmów Kieślowskiego i Zanussiego. Reżyser w subtelny sposób oddał intymny świat bohatera- jego rodziny, relacji ze zdolnym synem, dotkniętym porażeniem mózgowym - przez co uniknął niebezpieczeństwa dydaktyzmu i pouczanki, na zasadzie - „fe, nieładnie”. Wierzymy bohaterowi granemu przez Vincenta Lindona i to jego kreacji film zawdzięcza tę siłę autentyczności.
A mnie pozostał żal, że w Polsce nie umiemy, zapomnieliśmy jak opowiadać prawdziwe historie. Cóż, żyjemy na „zielonej wyspie” i mamy się dobrze, więc o co mi w ogóle chodzi? Jest dobrze, jest dobrze i o co ci chodzi – śpiewał Muniek. Śpiewał tak wiele lat temu, a ja chodziłem po wrocławskim Rynku i widziałem dużo ludzi zadowolonych, usmiechniętych, dobrze ubranych i odżywionych. I widziałem dużo ludzi zabiedzonych, smutnych, żebrzących, którym chciałem powiedziecieć - „zejdźcie mi z oczu!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz