Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 5 sierpnia 2021

Recenzja "Romantiki" Piotra Mareckiego wyd. Czarne


 

Eko-kleszcze


Miłość to literacka tradycja uniwersalna. Romantyzm to bardzo polska tradycja literacka – Mickiewicz urodził się na Litwie ale pisał po polsku „Litwo, ojczyzno moja”. Kochał Litwę jako Polskę. Ciągnie tam twórców. Tam to znaczy na Wschód, który niegdyś był Polską. Stasiuk, Szczerek, Marecki to tylko nieliczni, którzy, nie mogąc znaleźć swojej Polski w Polsce, szukają jej gdzieś na Ukrainie, Huculszczyźnie czy dalej jeszcze na Wschód jak u Stasiuka – szukają Polski, którą utraciliśmy wraz z transformacją. Szukają oni Polski w letargu, Polski transowej, Polski w wydaniu slow z jej wschodnim, brutalnym, naturalnym anturażu.


Mareckiego literacka podróż poślubna nazywa się „Romantika” i jest romantyczna w szerokim sensie - w sensie literackiej podróży na Wschód, w sensie fascynacji naturą i ludowością, w sensie miłosnym w końcu. Mareckiego fascynuje strata. Jako naukowiec, profesor UJ, zajmuje się starymi komputerami – Atari, ZX Spectrum, Commodore są dla niego jak poezja w przeciwieństwie do powszechnej technologii informacyjnej XXI wieku. Kiedy widzę na Instagramie jak odwiedza twórców ludowych, którzy tapetują wnętrze znaczkami pocztowymi albo budują miniatury piramid, to zawsze jest w tym chęć, by uratować coś przed stratą.


W swojej poprzedniej książce, „Polska przydrożna”, swoistym literackim wieczorze kawalerskim, Marecki poszukiwał swojej Polski w Polsce B. Podróżował po bezdrożach nieatrakcyjnych turystycznie, gdzie życie zatrzymało się w latach 90-tych i gdzie cały czas trwa walka nowego ze starym. Marecki, oprócz pytania o stan tych miejsc, zadaje pytanie o to, co straciliśmy wraz z wejściem do Unii Europejskiej, wraz z całą tą nowoczesnością, która chce nadejść ale skutecznie się przed nią bronimy. Ten obraz, z jednej strony smutny ale z drugiej pocieszny, spolaryzował odbiorców, którzy nie wiedzieli, czy autor wyśmiewa czy gloryfikuje polską przestrzeń straty i pogubienia.


W „Romantice” mamy weselne przygotowania, eko-wesele i panoptikum krakowskiego, czy szerzej, lewicującego środowiska literackiego. Obok Mareckiego, narratora, centralne miejsce zajmuje jego żona, Aleksandra Małecka – Marecki-Małecka, przecież to jest to samo nazwisko, wystarczy lekka wada wymowy, niczego tutaj nie trzeba zmieniać. W tej pierwszej części na czoło wysuwa się postać Konrada Góry, poety, który oddał swoją twórczość i siebie naturze i lasowi. To on tworzy dla Pary Młodej destylaty, od których opisu konsumpcji wszystko cierpnie i cierpi. Marecki jest delikatny – pisze, że Góra się nie myje ale nie pisze, że śmierdzi. Tak samo nie śmierdzą destylaty, np. „bananowica” z nadpsutych bananów - tego musimy się domyśleć. W ogóle zapachów tutaj nie ma, bo przecież na tradycyjnej wsi obora nie śmierdzi.


Na tle Konrada Góry reszta gości weselnych nie prezentuje się tak imponująco (oczywiście za wyjątkiem Sławomira Shuty). Dla całej reszty styl zero-waste i powrót do naturalnego sposobu życia wydaje się jedynie modą, która panuje aktualnie w środowisku. Ten fikcyjny wymiar środowiska znajduje swoje miejsce w drugiej części, która jest nawiązaniem do „Wesela” Wyspiańskiego. Marecki przed umieszczeniem dialogów ze swojego wesela wysłał do autoryzacji fragmenty, które miały znależć się w książce. Niestety, większość tekstu została wykropkowana, gdyż odmówiono zgody na publikację. Znów wracamy do pojęcia straty- być może straciliśmy współczesne „Wesele” i nie będzie plotki o eko-weselu Mareckiego i Małeckiej, bo zabiła je autoryzacja i RODO.


I następuje ta mroczna i gęsta podróż do Szepit, na Huculszczyznę. Podróż drogami, które są gorsze niż polskie. Tutaj rej wodzi Jurij, ukraiński literat i wydawca, który towarzyszy Młodej Parze i ofiarowuje im gościnę w swoim gospodarstwie. Jurij bardzo przeklina, mieszając ukraiński i polski, do tego te jego seksistowskie uwagi doprowadzają do tego, że w książce pada jak „młot na czarownice” nazwisko Mai Staśko.

Do polskiego kanonu literackiego przejdą na pewno sceny sikania do wiadra przez Pannę Młodą i wyciągania kleszcza z tyłka Pana Młodego przy pomocy noża i spirytusu. Świat ukraińskiej prowincji jest tu ukazany w sposób brutalny i czuły jednocześnie – ludzie są szczerzy i otwarci, pomagają sobie i oczekują pomocy, bo nie daliby rady sami w tym wiecznie niedokończonym świecie, który staje się i stać się nie może. Zero-waste nie jest tutaj modą ale radzeniem sobie w krainie niedoboru.


W „Romantice” wracamy wraz z bohaterami na romantyczny Wschód, by zaczerpnąć ze źródła romantycznej miłości i zażyć romantycznej ludowości i romantycznej natury. Wracamy także do korzeni polskiej literatury, bo spotkamy tu i Wyspiańskiego i Mickiewicza z ich marzeniami o tym, co jako naród utraciliśmy. Ja odnalazłem tutaj środkowoeuropejskiego Hrabala z jego poczuciem straty i wiecznego stawania się. To dostrzegłem u Mareckego - ten dysonans, ten fałsz, który nie brzmi zgodnie z wizją równego, sprawiedliwego eko-świata, że natura ludzka idzie w poprzek idei i że punkt wyjścia staje się końcem drogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz