Dom (zly)

Dom (zly)

sobota, 29 lipca 2017

Recenzja książki "Katedra" Jorisa-Karla Huysmansa -wyd. Instytut Globalizacji

Powieść- modlitwa

Autor recenzji:
Tytuł książki: Katedra
Autor książki: Joris-Karl Huysmans
                                                                     oficjalna recenzja
Przypomnieliśmy sobie o nim dzięki wybitnej powieści Michela Houllebecqa „Uległość”. Jej bohater, Francois, jest specjalistą od twórczości Jorisa-Karla Huysmansa, dziewiętnastowiecznego pisarza, który był typowym dekadentem, człowiekiem doświadczającym bezsensu istnienia i oddawania się rozpustnemu życiu, co miało wypełnić dogłębne uczucie duchowej pustki. Huysmans opisywał te doświadczenia w swoich wcześniejszych dziełach takich jak „biblia dekadentyzmu” - „Na wspak”, która zyskała wśród współczesnych miano „sodomicznej”. W swojej kolejnej książce - „La Bas” 1895 – opisywał zjawisko satanizmu i kto wie, czy ten fakt nie miał wpływu na jego konwersję? Już cztery lata później wychodzi „W drodze” - pierwszy tom trylogii, będący świadectwem poszukiwania Boga i nawrócenia. Książka ta była była wydana w 1960 roku przez wydawnictwo PAX. Dziś, po ponad pół wieku, możemy dzięki Instytutowi Globalizacji zapoznać się z drugim tomem cyklu – powieścią „Katedra”.

Główny bohater, Durtal, przybywa do katedry w Chartres, by w skupieniu rozmyślać nad swoim życiem. Namówiony przez swoich przewodników duchowych, pod pretekstem artykułów poświęconych sztuce sakralnej, musi zmierzyć się z najważniejszą w swoim życiu decyzją, dotyczącą całkowitego poświęcenia swojego życia Bogu jako oblat – świecki mnich. Ostatnia część trylogii Huysmansa nosi właśnie tytuł „Oblat”. Takie też były koleje samego Jorisa-Karla Huysmansa, dlatego śmiało mogę założyć, że powieść „Katedra” ma charakter autobiograficzny.

A jest to autobiografia wewnętrzna, wręcz duchowa. W scenerii katedry w Chartres, która jest mostem łączącym dwa potężne style sztuki średniowiecza – romański i gotycki – widzimy zmagania człowieka, który porzucił dawne życie, ale jeszcze nie przestąpił progu życia nowego. Opisy i analizy piękna sztuki sakralnej, motywów i symboli, z których jest utkana opowieść o zbawieniu zawarta w murach Chartres są pretekstem dla opisu wędrówki rozdwojonej duszy. To jest uniwersalny wymiar tej powieści – metafizyczne rozdwojenie między ciałem z jego skłonnością do racjonalizmu i duchowością, anielskim lotem ku Niebu. Żadna ze znanych mi książek nie oddała tego dylematu w tak głęboki sposób. Huysmansowi udało się to, bo opisał swe doświadczenie, gdy stał na samym progu wyboru, gdy dokonywał rozliczenia ze swym własnym życiem.

Katedra słów, którą buduje francuski autor nie powstałaby bez erudycji, bez olbrzymiej wiedzy na temat sztuki sakralnej w ogóle, a w szczególności na temat średniowiecza i stylów romańskiego i gotyckiego. „Katedra” jest w pewnym sensie przewodnikiem po tych zagadnieniach – rozmowy prowadzone na temat sztuki średniowiecza są kopalnią wiedzy na ten temat i jest to kolejny, bardziej praktyczny wymiar tej książki. Co więcej – wykład historii sztuki według Huysmansa jest napisany barwnym, acz prostym językiem, dzięki któremu jesteśmy w stanie wejść w gąszcz tajemniczych znaczeń i symboli. Nie jest to popis erudycji, aby czytelnika ogłuszyć, ale by go zauroczyć, zbliżyć do wielkości i absolutu, do sztuki, która chciała wyrazić niewyrażalne, która przenosiła wiernych w inny wymiar.

Ale w swej istocie "Katedra" to powieść-modlitwa, która toczy się w kontekście sztuki średniowiecza. Łącząca elementy architektury romańskiej i gotyckiej katedra w Chartres jest dla narratora pretekstem, by snuć rozważania na temat Boga nie tylko w sztuce, ale i w kulturze, w tym jak człowiek sam przestał odczuwać tę wielkość i piękno absolutu, by pozostać na płaszczyźnie pstrego kiczu i tandety. To także książka o tym jak człowiek nie może znieść tego, co naprawdę wielkie i wzniosłe, bo go to przerasta i przeraża zarazem. Ten powieściowy zamysł nie udałby się bez wielkiego języka i wspaniałego tłumaczenia Marcina Masnego. 

piątek, 14 lipca 2017

Recenzja książki grozy "Nowy dom na Wyrębach" Stefana Dardy, wyd. Videograph

Demony polskiej prowincji powracają

                                                               oficjalna recenzja portalu

 

Autor recenzji:
Tytuł książki: Nowy dom na Wyrębach
Autor książki: Stefan Darda
6,68 (47 ocen i 16 opinii)

Gdybym miał na imię Stefan, też pisałbym horrory. Szczególnie w Polsce, kraju, gdzie jak ludzie coś czytają, to albo kryminały albo horrory, a szczególnym uwielbieniem cieszą się książki króla horroru Króla Stefana. Stephen King jest patronem mistrza polskiego horroru, Stefana Dardy. Darda – średniowieczna włócznia, była także symbolem przywództwa. Przywództwa na niwie polskiego horroru. Jego debiutem był „Dom na Wyrębach”, dziś otrzymujemy dalszy ciąg tej opowieści, której akcja dzieje się pod koniec XX-go wieku.

Z jednej strony jest w nas, Polakach, wyssane z mlekiem matki-Polki romantyczne zamiłowanie do horroru i świata nadprzyrodzonego z dziadami, strzygami, upiorami, wilkołakami. Z drugiej otacza nas kulturowa pustka w tym temacie. Polski film jeszcze w czasach PRL próbował przywrócić klimat słowiańskiego horroru. W filmach takich jak „Lokis”, „Dom Sary” czy „Wilczyca” widz był wiedziony na peryferie polskiej ziemi, na odległe cmentarze i w mrok polskich lasów, by straszyć demonami, które wracały z naszej przeszłości, z naszych prastarych wierzeń, jeszcze przedchrześcijańskich strachów. Nie były to próby udane. Oprócz telewizyjnych filmów z lat 60. i 70., zwanych dziś „zapomnianą polską grozą”, niewiele się w tym temacie działo. Jeszcze gorzej było z prozą, bo ostatnim uznanym pisarzem tego nurtu był, tworzący w XX-leciu Stefan Grabiński.

Wracając do przywódcy polskiego horroru – Stefana Dardy – trzeba przyznać, że jest pierwszym, który wypełnia lukę na polskiej mapie horroru. Oczywiście były próby, wydawnictwa, pisarze mniej lub bardziej znani, wywodzący się na ogół z kręgu fantastyki, ale dopiero Darda nadał tej prozie szlachetny kształt literacki i wymiar autentycznego dzieła literackiego, o którym warto rozmawiać. Pewnie bez tych wszystkich starań, a przede wszystkim bez fanów prozy Kinga, Mastertona czy Jamesa Herberta nie byłoby ani „Domu na Wyrębach” ani serii „Czarny Wygon”. Cofnijmy się zatem o 20 lat, gdy dzieje się akcja pierwszego tomu.
Jest lato roku 1996. Mija kilka miesięcy od dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce w marcu. Hubert Kosmala, pracownik Uniwersytetu Lubelskiego, otrzymuje w spadku od Marka Leśniewskiego tajemniczy dom na Wyrębach, miejsce, gdzie rozegrała się tragedia związana z klątwą, która dotyka jednego po drugim bohaterów powieści. Strzyga, która jest duchem porzuconej, żądnej zemsty dziewczyny, nie daje spokoju kolejnemu lokatorowi. Hubert Kosmala próbuje na własną rękę rozwiązać tajemnicę śmierci swojego przyjaciela, Marka.

Przysiółek Wyręby leży niedaleko Włodawy, pięknie położonego miasta na Lubelszczyźnie, które niegdyś wchodziło w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego, stąd od razu przyszło mi do głowy skojarzenie z „Dziadami”, ze światem guseł i legend, które opisał Miłosz w „Dolinie Issy”. Ale te okolice to przecież dziś pogranicze polsko-ukraińsko-białoruskie, to leżący niedaleko obóz koncentracyjny w Sobiborze, gdzie zgładzono około 200 000 Żydów. Tereny te to także sąsiedztwo z okrytym czarną legendą Wołyniem, gdzie dokonało się ludobójstwo Polaków, które przedstawił w swoim filmie Wojciech Smarzowski. Te pełne historycznej grozy tereny stanowią tło dla powieści Dardy.

A jest to horror z Polski C. Z drobnymi pijaczkami, ludźmi, o których zapomniał świat. W tych odludnych miejscach przychodzą do bohaterów stare klątwy i wierzenia. Ciekawe spojrzenie socjologiczne Dardy na peryferyjną rzeczywistość Polski C, daje „Nowemu domowi na Wyrębach” rys autentyczności i przypomina o istnieniu tej części naszego kraju, gdzie żyją demony naszej historii.

Nie będę porównywał obu książek, zrobili to inni przede mną. Historia Huberta Kosmali, nowego lokatora domu na Wyrębach, jest konsekwentną drogą, którą podąża Stefan Darda, jak powiedziałem we wstępie „king” polskiego horroru.

niedziela, 9 lipca 2017

Recenzja filmu "Ostatni w Aleppo" , dystrybucja Against Gravity

Widmo Apokalipsy

"my zazdrościliśmy
roślinom i kamieniom
zazdrościliśmy psom
chciałbym być szczurem
mówiłem wtedy do niej
chciałabym nie być
chciałabym zasnąć
i zbudzić się po wojnie
mówiła z zamkniętymi oczami"
"Zostawcie nas" Tadeusz Różewicz

Ten film poraża. Choć owo porażenie jest często wyświechtane, bo tyle zła na świecie i tyle drastycznych dokumentów, to w przypadku filmu Fayyada trudno znaleźć bardziej adekwatne określenie na to, co oglądamy na ekranie. Właśnie nad znaczeniem słów wobec rzeczywistości wojny zastanawiałem się, oglądając „Ostatnich w Aleppo” - bestialstwo, okrucieństwo, wcielone zło, brutalność? Czy te słowa mogą oddać to, czego jesteśmy świadkami podczas seansu? Nie ma takich słów. Reszta jest milczeniem.

Reżyser nie oszczędza widza w najmniejszy sposób. Tematem filmu jest wojna. Tematem jest śmierć. Bohaterami są członkowie syryjskiej obrony cywilnej, czyli „Białych Hełmów”. Organizacja ta zajmuje się ratowaniem ludzi spod gruzów, które są efektem bombardowań prowadzonych przez wojska rosyjskie i lotnictwo Bashira Assada. To właśnie obalony dyktator jest ukazany jako czarny bohater tej olbrzymiej tragedii.

Mimo że „Białe Hełmy” uratowały około 60 tysięcy ludzkich istnień, to twórcy nie pozostawiają nam cienia wątpliwości, że większość akcji ratowniczych kończy się fiaskiem i spod gruzów wyciągane są ludzkie zwłoki lub szczątki. W jakiś beznadziejnie groteskowy sposób wybrzmiewa w filmie scena, gdy bohaterowie starają się zidentyfikować ofiarę bombardowanie po kształcie oderwanej i na wpół spalonej stopy. Ofiarami wyciąganymi spod gruzów są w tym filmie głównie dzieci.

Na pierwszy plan wysuwa się tutaj Khalid – młody mężczyzna, który nie jest żadnym fanatykiem, raczej pogodnie usposobiony i szukający w tej beznadziejnej sytuacji promyków jasności. Niesie pomoc i angażuje się w akcje ratownicze, bo uważa, że trzeba działać, by w piekle na ziemi odnaleźć resztki człowieczeństwa. Bohaterowie są ukazani w sposób jednoznacznie pozytywny jako oddani swojej służbie. Ich refleksje, aby opuścić Aleppo, mają charakter teoretyczny. Oni sami nie wierzą w to, że zostawią Aleppo. Póki wegetują tam ludzie, to oni muszą być gotowi nieść im pomoc.

Ważnym bohaterem jest miasto – Aleppo wygląda jak nasze obrazki z powstania warszawskiego. Stos ruin i zgliszcz. „Białe Hełmy” muszą cały czas uważać, by nie runąć w przepaść wraz z fragmentem ściany. To skojarzenie z warszawskim krajobrazem po bitwie było u mnie bardzo silne. To właśnie ten obraz, obraz miasta w gruzach, działa na widza jak deja vu. Ten widok przypomina, że to już się raz wydarzyło. I nie może wydarzyć się po raz drugi nad Wisłą! Wojna to żywioł, gdzie nie ma wygranych ani przegranych, są tylko ofiary, a jedynym zwycięzcą jest Śmierć, zbierająca w Aleppo swoje stukrotne żniwo.

Twórcy i bohaterowie stoją jednoznacznie po jednej politycznej stronie sporu, tej, która stanęła u źródeł buntu przeciw reżymowi Assada i powstaniu tzw. „państwa islamskiego”. Budzi to niepokój i brak jednoznacznej oceny postaw bohaterów. Co pewien czas „pozytywni” bohaterowie uczestniczą w wiecach przeciwko Assadowi, gdzie widzimy obraz podobne do tych, jakie towarzyszą relacjom telewizyjnym, gdy mowa o ISIS. Niepokój budzą także scenki rodzajowe z „normalnego” życia w Aleppo, gdzie widzimy ludzi, którzy przypominają islamskich radykałów – kobiety od stóp do głów szczelnie zakryte, brodaci mężczyźni w czarnych chustach. Jedynie dzieci są tu takie jak wszędzie.

W filmie rzadko pada słowo Allah, a członkowie „Białych Hełmów” także zdają się koncentrować na niesieniu pomocy a nie polityczno-religijnych deklaracjach, jednak my jako widzowie nie wiemy, kto tutaj o co gra. Jedną pewną rzeczą jest ta przerażająca rzeczywistość jak z wiersza Różewicza „Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni” ("Ocalony")

I tylko jedna myśl towarzyszyła mi po seansie – aby ta wielka tragedia nie powtórzyła się tutaj, że jesteśmy o krok od hekatomby, że jeśli się cofniemy, jeśli nie będziemy ponad polskimi podziałami w stanie obronić dorobku naszej cywilizacji, cywilizacji Zachodu, jutro możemy być tam, gdzie dziś jest Syria.

sobota, 8 lipca 2017

Recenzja książki Szymona Hołowni "Ludzie w czasach Jezusa" - wyd. Znak

Wiek chrystusowy

                                                              oficjalna   recenzja portalu

 

Autor recenzji:
Tytuł książki: Ludzie w czasach Jezusa
Autor książki: Szymon Hołownia
Szymon Hołownia, po książkach podróżniczych i rozmowach z Marcinem Prokopem, powraca do tego, w czym czuje się najlepiej – do Ewangelii i przesłania Jezusa Chrystusa. Chociaż autor skończył już 40. to postanowił napisać książkę o „wieku Chrystusowym”, bo taka jest nić przewodnia „Ludzi w czasach Jezusa”, książki, będącej podróżą po świecie w czasach, gdy nauczał Chrystus.

Hołownia swej podróży nie zawęża jedynie do Jerozolimy i terenu dzisiejszego Izraela. „Ludzie w czasach Jezusa” mają swego bohatera zbiorowego, którym jest rówieśnik Jezusa, w czasach gdy spełnia się największa tajemnica chrześcijaństwa – śmierć Syna Bożego i zmartwychwstanie. Zatem tytuł może nas nieco nieco mylić, bowiem „ludzie w czasach Jezusa” to nie tylko ci, którzy kochali i nienawidzili Chrystusa za to, że przyciągał tłumy, które za chwilę miały się od niego odwrócić i pozostawić go samego w obliczu kaźni na Golgocie. To także ci, którzy nic o jego istnieniu nie wiedzieli.

Dziś, gdy tak bardzo troszczymy się o wartość naszego życia, gdy nie umiemy obejść się bez wygód czy luksusów, gonimy za pieniędzmi i udajemy, że jesteśmy szczęśliwi w świecie bez idei, za to zarobieni po łokcie i odpoczywający na zamkniętych plażach All Inclusive, warto przyjrzeć się jak różnili się od nas ludzie, żyjący 2000 lat temu. I to nie tylko ci, o których pamięć przetrwała dzięki spuściźnie tradycji kultury śródziemnomorskiej, dzięki Antykowi i Biblii.

Hołownia chce pokazać piękno i bogactwo ówczesnego świata. Podróżujemy zatem do Chin, Japonii, do Afryki i do kraju Azteków. Poznajemy naszych słowiańskich praprapra...dziadków i babcie i dowiadujemy się, że nasze korzenie sięgają terytorium dzisiejszego Iranu. W kontekście tych fascynujących, pełnych anegdot i ciekawostek opowieści jeszcze pełniej wybrzmiewa Słowo Jezusa, Słowo, które w czasach przemocy i wyzysku, było słowem miłości i szacunku dla godności Dziecka Bożego. Historie z różnych zakątków globu przeplatane są historiami z Ewangelii i Biblii, przez co możemy jeszcze lepiej przyjrzeć się historycznemu kontekstowi „Dobrej Nowiny”.

Hołownia to człowiek miliona profesji – dziennikarz, pisarz, celebryta znany z programu „Mam Talent!”. Zajmuje się także pomocą biednym w Afryce – założył Fundację Kasisi, pomagającą dwustu sierotom w Zambii, poprzez Dobrą Fabrykę wspiera finansowo hospicjum w Rwandzie. W ostatnim czasie był ciężko chory, ale nie ma zamiaru rezygnować z głoszenia przesłania miłości i dobra, a czyni to w wyjątkowy sposób – jego erudycja, zamiłowanie do książek i pasja podróżnicza, w końcu wspaniałe poczucie humoru powodują, że jak nikt inny potrafi przekonywać do nauki Chrystusa w czasach zwątpienia i obojętności. Niektórzy mają mu to za złe, bo uważają, że to oni mają „monopol na zbawienie”, ale malkontentów nigdy dość, dlatego zachęcam do przeczytania tej książki szczególnie poszukujących.

sobota, 1 lipca 2017

Książki 2017 na półmetku

  • Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 26 czerwca 2017 Plusów za opinię: 19 | Kto głosował?
    1

    Opinia:
    "Katedra" to powieść-modlitwa, która toczy się w kontekście sztuki średniowiecza. Łącząca elementy architektury romańskiej i gotyckiej katedra w Chartres jest dla narratora pretekstem, by snuć rozważania na temat Boga nie tylko w sztuce ale i w kulturze, w tym jak człowiek sam przestał odczuwać tę wielkość i piękno absolutu, by pozostać na płaszczyźnie pstrego kiczu i tandety. To także książka o tym jak człowiek nie może znieść tego, co naprawdę wielkie i wzniosłe, bo go to przerasta i przeraża zarazem. Ten powieściowy zamysł nie udałby się bez wielkiego języka i wspaniałego spolszczenia Marcina Masnego.
    2
  • Nienasycony
    Nienasycony
    Autor:
    Cykl: Nienasycony (tom 1)
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 10 czerwca 2017
    3
  • Wagiel. Jeszcze wszystko będzie możliwe
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 09 czerwca 2017

     Powiem szczerze, że mocno się bałem, że będzie to przepełnione jakimiś politycznymi wyziewami, rozwodzeniem się jak to zaprzepaszczamy kolejną szansę, rejtanowskim rozdzieraniem szat nad smutnym, pisowskim losem polskiej kultury. Nic tego - Waglewski jest znany między innymi z tego, że nie opuścił "reżymowej" Trójki i dalej prowadzi tam swój "Magiel Wagli". I chociaż pewnie tego rządu nie kocha, to nie przeszkadza mu to puszczać dobrej muzyki. Cóż, taka moda polityczna, ale Waglewski pozostaje taki sam - czy to komuna, czy III RP, czy pisland. I o tym jest ta książka. I o to cho.
    4
  • Teoria wszystkiego
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 04 czerwca 2017
    5
  • Ofiarologia
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 29 maja 2017 Plusów za opinię: 5 | Kto głosował?


    Opinia:
    "Leżała pośród rozrzuconych igieł, w odchodach, krwi i urynie". Niby jedno zdanie, a starczy za całą książkę.
    6
  • Miłość to piekielny pies. Wiersze z lat 1974-1977
  • Ludzie w czasach Jezusa
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 26 maja 2017 Plusów za opinię: 7 | Kto głosował?

    Dziś, gdy tak bardzo troszczymy się o wartość naszego życia, gdy nie umiemy obejść się bez wygód czy luksusów, gonimy za pieniędzmi i udajemy, że jesteśmy szczęśliwi w świecie bez idei, za to zarobieni po łokcie i odpoczywający na zamkniętych plażach All Inclusive, warto przyjrzeć się jak różnili się od nas ludzie, żyjący 2000 lat temu. I to nie tylko ci, o których pamięć przetrwała dzięki spuściźnie tradycji kultury śródziemnomorskiej, dzięki Antykowi i Biblii. "Ludzie w czasach Jezusa" to ciekawy przewodnik po tym świecie sprzed 2000 lat.
    8
  • Jak zostałem bażantem
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 23 maja 2017
    9
  • Podboje Boya. Tadeusz Żeleński: kobieciarz czy feminista?
  • Król węży
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 03 maja 2017 Plusów za opinię: 24 | Kto głosował?

    Opinia:
    Historia trójki przyjaciół - Dilla, Travisa i Lydii - nastoletnich odszczepieńców, żyjących na amerykańskiej prowincji. Autentyczna, szczera i wzruszająca historia dla młodych ludzi, którzy borykają się z podobnymi problemami - brakiem akceptacji i niezrozumieniem. Powieść uniwersalna w swojej wymowie, od której nie sposób się oderwać. Dla młodzieży i nie tylko. Myślę, że nie ma zbyt wiele książek, które traktują młodych czytelników serio, a nie jak target, a ta właśnie taka jest.
    11
  • Fotoalbum
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 02 maja 2017
    12
  • Namaluj Popka
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 02 maja 2017 
    13
  • Księgi Jakubowe
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 02 maja 2017
    14
  • Dowód osobisty
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 14 kwietnia 2017 Plusów za opinię: 16 | Kto głosował?
    Opinia:
    Sabach swoją powieść buduje wokół małej książeczki dowodu osobistego, który, w odróżnieniu od obywateli polskich, dla których dokument ten był oznaką dorosłości, w Czechosłowacji wydawano w wieku lat pietnastu. Podobne było to, że obywatel krajów socjalistycznych miał obowiązek mieć go stale przy sobie, by w razie potrzeby móc wylegitymować się przed organami władzy. Pamiętam odcinek "Czterdziestolatka" jak inżynier Karwowski legitymuje się tym dokumentem będąc w piżamie. Z powieści zrozumiałem też, że otrzymanie dowodu osobistego upoważniało obywateli czeskich do korzystania z knajp, bo nastoletni bohaterowie cały czas przesiadują nad kuflami piwa i nawet VB to nie przeszkadza, bardziej przeszkadza im jak bohaterowie nie mają dowodu osobistego. Powieść o buntach młodzieńczych, praskiej wiośnie i jej klęsce, o codziennym życiu w Czechosłowacji i kłopotach z bezpieką. Trochę wesoła i trochę smutna zarazem, bardzo osobista i przepełniona duchem hrabalowskiej gawędy. Najlepsza powieść Petra Sabacha jak dla mnie.
    15
  • Syndrom Riddocha. Tom pierwszy. Lepszego świata nie będzie.
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 04 kwietnia 2017
    16
  • Rozmowy telefoniczne
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 26 marca 2017
    17
  • Polska odwraca oczy
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 19 marca 2017
    18
  • Abubaka
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 16 marca 2017 Plusów za opinię: 22 | Kto głosował?

    Opinia:
    Swoją pierwszą powieścią Socha wpisuje się w krąg tematyczny zwany "częstochowskim kryminałem", którego prekursorami byli ludzie związani z Wydziałem Kultury i Sportu częstochowskiego Urzędu Miasta, Aleksander Wierny i Tomasz Jamroziński.Szczególnie "kryminał metafizyczny" Wiernego jest dla Sochy istotnym punktem odniesienia. Nie istniejemy bez miejsca, zdaje się mówić Socha, ale te znajome miejsca, ulice, budynki, mogą pewnego dnia stać się dla nas obce. "Abubaka" prowadzi czytelnika w inny wymiar, poza codzienność, w sferę idei i wielkich czynów. Tylko, czy tego naprawdę chcemy? Warto zadać sobie to pytanie w kontekście "Abubaki".
    19
  • Straceńcy
    Straceńcy
    Autor:
    Cykl: Fredrik Beier (tom 2)
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 04 marca 2017 Plusów za opinię: 6 | Kto głosował?

    Opinia:
    Sporo scen w prosektorium, sceny defekacji, opisy umierania pod wpływem śmiertelnego wirusa to tylko niektóre atrakcje, z którymi zetkniecie się podczas lektury "Straceńców". Zatem miłej lektury.
    20
  • Zagadki kryminalne PRL
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 04 lutego 2017
    21
  • Pod śniegiem
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 28 stycznia 2017 Plusów za opinię: 29 | Kto głosował?
    Opinia:
    To co robi Soukupova swoją książką "Pod śniegiem" mogę określić mianem zdrady - zdrady świata kobiet, który powinien pozostać tajemnicą. Trzy siostry, tylko jeden dzień, by ukazać inaczej ich życie, które prezentuje się nam zazwyczaj jako pełne siły, twarde, zahartowane w bojach ze światem i odporne na jego ciosy. Z tej banalnej perspektywy jednego dnia widzimy ból, niepewność, kompleksy, ale też przekonanie, że należy te słabości przezwyciężyć, że istnieje sens, dla którego nie można się poddać. Po jednym dniu przychodzi następny, następny i następny - to jest najistotniejszy sekret tej siły, która każe się zmagać bohaterkom z całym ciężarem egzystencji. I te kolejne dni są zawsze dla kogoś.
    22
  • Nie wierz nikomu
    Na półkach: Przeczytane, 2017 Skończyłem: 19 stycznia 2017 
    23

  • Nowy dom na Wyrębach


czwartek, 15 czerwca 2017

Recenzja książki Sylwii Błach - "Syndrom Riddocha. Lepszego świata nie będzie" - wyd. Dom Horroru

                                                               oficjalna recenzja
                                                                           

Innego końca świata nie będzie

Autor recenzji: lapsus
Autor książki: Sylwia Błach
Postapo. Koniec świata. Klęska. Zagłada. Genetyczne mutacje, które zioną żądzą krwi. Zombiaki, których jedynym pragnieniem jest rozerwać na strzępy to, co żyje. Świat dogorywa w konwulsyjnych drgawkach, a spowita mrokiem ziemia kładzie się do wiecznego snu. Zanim to się stanie ci, którzy przetrwali, muszą wypełnić swą misję. Taka sceneria będzie czytelnikowi towarzyszyć przy lekturze „Syndromu Riddocha” autorstwa Sylwii Błach, a konkretnie pierwszego tomu cyklu, zatytułowanego „Lepszego świata nie będzie”. Postapo.

Autorka tej mrocznej i ociekającej krwią historii jest po pierwsze i oczywiste pisarką, lubującą się szczególnie w horrorach i wampirach – ma na koncie swój debiut powieściowy i zbiór opowiadań oraz publikacje w antologiach i prasie. Po drugie jest programistką i autorką gry komputerowej, podjęła studia doktoranckie z tej dziedziny. Po trzecie jest Sylwia Błach modelką i blogerką, piszącą o życiu i modzie. Po czwarte i pewnie nie ostatnie jest Sylwia Błach działaczką społeczną, zajmującą się pomocą osobom niepełnosprawnym. I wszystkie te działalności dotyczą osoby niepełnosprawnej, która swoje życie spędza na wózku inwalidzkim.

Jesse, bohaterka powieści „Syndrom Riddocha”, jest poniekąd alter ego autorki. Oślepiona w wyniku eksperymentu i obdarzona specjalnymi mocami dzięki syndromowi Riddocha potrafi wykazać się, mimo ślepoty, wyjątkową sprawnością i wyjątkową wolą walki. Jej misja polega na odnalezieniu Pierwszego, który zapoczątkował gatunek „nieumarłych”. Zadanie okazuje się pułapką, a na ulicę postapokaliptycznej Polski wylegają zastępy krwiożerczych zombie, a przyjaciele okazują największymi wrogami.

„Postapo” Polska, bo tam rozgrywa się większa część akcji „Syndromu Riddocha”, to kraj wysoko rozwinięty w porównaniu z innymi częściami świata, które uległy zniszczeniu po kolejnej wojnie. W tym polskim motywie odżywają u Błach mesjanistyczne teorie romantyzmu. Jest to według mnie ważne tym bardziej, że jeden z protagonistów ma na imię Konrad i przywodzi na myśl głównego bohatera „Dziadów”. „Postapo” Polska staje się najważniejszym miejscem tego mrocznego świata, samym centrum ścierania się sił dobra i zła. W tym aspekcie pop-kulturowa powieść Sylwii Błach staje się nośnikiem istotnego przekazu odnośnie naszej rzeczywistości i naszych narodowych kompleksów.

„Syndrom Riddocha. Lepszego świata nie będzie” tonie w mroku i ocieka krwią. Pop-kulturowe odniesienia idą wyraźnie w stronę takich filmów jak „Resident Evil” i „World War Z” i takie jest tempo akcji tej książki, która nie pozwala się nudzić. Z drugiej strony podziemnymi strumyczkami przecieka z tej książki coś więcej, że jest to o naszym mroku i o naszej krwi i cierpieniu, może nawet w sensie narodowym, że ta masochistyczna potrzeba przeżywania bólu jest w nas i że „innego końca świata” nie będzie.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Czesław Miłosz „Piosenka o końcu świata”