Polska bez twarzy
Nowy film Małgorzaty Szumowskiej
„Twarz” został już doceniony na festiwalu w Berlinie. I nie
jest to jedyny powód , dla którego warto to dzieło obejrzeć.
Przecież Małgorzata Szumowska to dla nas wyjątkowy powód do
dumy, gdyż każdy jej film jest doceniany w Europie wydaje mi się
bardziej niż w samej Polsce, a przecież wszystkie jej dzieła są
mocno z Polską związane. Szumowska nigdy nie wyparła się
polskości i nie siliła się na nowoczesną europejskość. Ta cecha
decyduje według mnie o jej filmowej wyjątkowości, że na
prezentowane problemy spogląda z perspektywy Polski i to spojrzenie,
którego się nie wstydzi, wyostrza wymowę jej filmów.
„Twarz”
nawiązuje do sprawy pierwszej w Polsce transplantacji twarzy, którą
przeprowadzono w 2013 na młodym mężczyźnie. Autentyczna historia
jest dla twórców jedynie pretekstem dla ukazania z jednej strony
panoramy polskich problemów i kompleksów, z drugiej ukazania
egzystencjalnego dramatu samotnego człowieka, który uległ
wypadkowi. Te dwa elementy przenikają się w filmie i tworzą
opowieść
o współczesnej Polsce, ale także przypowieść o losie człowieka, który w jednym momencie staje się dla otoczenia dziwadłem.
Podoba
mi się humor Szumowskiej. Dla mnie jej filmy to dowód, że humor
nie ma płci. Jest to humor ostry, drapieżny i mocno ironiczny, a że
reżyserka wypowiada się w swoich filmach na „trudne tematy” to
jest wielką sztuką, by nie przekroczyć granic dobrego smaku.
Szumowska to balansowanie na granicy dobrego gustu opanowała
doskonale i chociaż czasem zdaje się, że jej filmy idą w stronę
drapieżnej publicystyki Vegi to poetyckie twisty, swoiste
zawieszenie, znak zapytania zamiast wykrzyknika, powodują, że ta
ostra wymowa jest nieoczywista i wybrzmiewa jak prowokacja a nie
deklaracja.
Tak
jest z humorem „Twarzy”, który z pozoru wydaje się najbardziej
ewidentnym wyrazem antypolskiej histerii, która stała się po
pierwsze modna, po drugie jest często przepustką dla dzieł
słabych, które nie zasługują na większą uwagę. „Twarz” nie
jest jednak filmem, który można zbyć przypięciem kilku łatwych
etykietek. Szumowska nie musi tego robić,
naprawdę nie musi podrabiać
stylu Vegi. Momentami tak jest – na przykład łopatologiczna scena
spowiedzi, która pokazuje, że Szumowska dawno nie miała nic
wspólnego z konfesjonałem. Ale są to raczej pojedyncze wpadki.
Satyra na Polskę jest w „Twarzy” wymierzona ostro i celnie.
Naprawdę możemy się przeglądać
w tym filmie jak w zwierciadle, ważne jednak, aby widz nie miał
przekonania, że to oni, ci inni są tacy, a ja jestem w porządku.
Tylko wtedy ta satyra będzie miała sens.
„Twarz”
wpisuje się w modny ostatnio nurt biograficzny w polskim kinie.
„Bogowie”, „Najlepszy”, „Sztuka kochania” to tylko kilka
przykładów, pokazujących jak autentyczne historie z sukcesem udało
przenieść
na ekran. Oczywiście „Twarz” to jedynie pretekst, by opowiedzieć
historię młodego metalowca słuchającego na okrągło „Hardwire
to self destruct” (brawurowa rola Mateusza Kościukiewicza), który
wskutek wypadku jest odbierany przez otoczenie jako wybryk natury,
ale znów mamy do czynienia z sytuacją, gdy w realnej historii
poszukujemy rozwiązań nurtujących problemów. I w tym aspekcie
Szumowska wygrywa na całej linii, bowiem tę prawdziwą historię
przenika aura bajkowej przypowiastki, która powoduje, że ta
„polska” historia nabiera uniwersalnego, humanitarnego wymiaru.