Mroczny urok szczęki
To nie będzie recenzja, to tylko kilka wrażeń po spektaklu „Urok
likwidacji” w reżyserii Agaty Biziuk, która miała miejsce 16.
marca w częstochowskim teatrze.
Agata Biziuk przeniosła na deski teatru reportaże Piotra
Lipińskiego i Michała Matysa o Polsce lat 90-tych z książki
„Niepowtarzalny urok likwidacji”. Także dlatego nie podejmę się
zrecenzowania przedstawienia, bo musiałbym znać pierwowzór,
wniknąć w te relacje, które zachodzą między oryginalnym tekstem
a adaptacją. Jednego jestem pewien – po tym, co zobaczyłem na
teatralnych deskach, na pewno sięgnę po tę książkę.
Wchodzimy do typowej „szczęki” z lat 90-tych – scenę otacza
blaszana ściana, jakbyśmy weszli do starego, postawionego na prędce
magazynu. Początki polskiego kapitalizmu – takie prowizoryczne budowle wypełniały kiedyś bazary i targowiska. Już sama ta „szczęka”
spełnia w przedstawieniu rangę symbolu – bylejakość, pozorność,
tandeta fundamentu, na którym budowano nowy system. Tak NOWY SYSTEM,
bo właśnie o systemie jest to przedstawienie, nie o likwidacji, ale
o budowaniu NOWEGO SYSTEMU.
W pierwszej części aktorzy noszą uniformy rodem z komunistycznych
Chin Mao – szare, jednakowe stroje. W takich strojach świętują
nadejście nowego, 1990 roku, roku, który ma być dla nich nowym
otwarciem, nową nadzieją, nowym, lepszym, kapitalistycznym światem.
Ten przełomowy moment ma być także sytuacją graniczną, wyjściem
z krainy socjalistycznej fikcji do prawdy konkurencji i gospodarki
rynkowej.
Twórcy tego przedstawienia nie mają złudzeń – ten przełom nie
był momentem równego startu dla wszystkich i dlatego zamiast
wolności zaczęła się budowa nowego systemu. Zagubieni bohaterowie
w swoich reportażowych historiach cały czas poszukują jakiegoś
oparcia, jakiegoś przywódcy czy szamana. Obwiniają sami siebie, że
nie są wystarczająco zaradni, samodzielni i pracowici. Ci bardziej
świadomi nie mają złudzeń – budują własne fikcyjne piramidy
finansowe, wciskają kit o rozwoju, wierze w siebie, automotywacji,
ezoterycznych mocach czy kontaktach z UFO. Hochsztaplerzy zamiast
elit i liderów, wciskający towar, którego nikt nigdy nie widział,
składający się z marzeń, obietnic i ułudy sukcesu. Drapieżcy i
ich ofiary – wszyscy zamknięci przestrzeni blaszanej „szczęki”.
Czy to mogło się udać? Odpowiedź wydaje się oczywista, a hasło
SUKCES jest ukazane w „Uroku likwidacji” jak kajdany nowej
ideologii z nowymi wodzami.
W drugiej części aktorzy zmieniają uniformy na kolorowe, kiczowate
stroje z lat 90-tych – ortalionowe dresy, wzorzyste koszule,
błyszczące różem stylizacje pań to kolejna warstwa kłamstwa, za
którą próbują się ukryć bohaterowie tych reportaży. Spektakl
oszukiwania innych i siebie trwa w najlepsze i w przedstawieniu Agaty
Biziuk nie ma końca. Objawia się ona w oczekiwaniu bohaterów na
Godota, na mesjasza kapitalizmu, który wszystkich poprowadzi,
nakarmi i napoi słowami prawdy, która stanie się „słowem konsumpcji”. Ten romantyczny i mesjanistyczny rys jest dla mnie w
„Uroku likwidacji” wyraźny. Oto wyrwaliśmy się ze szponów
socjalistycznego Babilonu i idziemy ku lepszej przyszłości. Tyle że
ona się nie staje. Obietnica kapitalistycznego zbawienia wciąż
pozostaje niespełniona.
„Urok likwidacji” jest przedstawieniem muzycznym, ale muzyka
pełni tu dość specyficzną rolę. Porównałbym rolę tych
utworów, utrzymanych w większości w stylu „electro”, do chóru,
który komentuje i podsumowuje kolejne historie. Nie są to jednak
radosne piosenki, które będziemy śpiewali wesoło po zakończeniu
przedstawienia. Bo nastrój „Uroku likwidacji” to nie nostalgia
ale melancholia – melancholia, wynikająca z poczucia, że Polska
nie jest tą krainą, o której uczyli nas w szkole albo na lekcjach
religii, że Polskę konstytuuje „przeciw” a nie „za”, że
nauczyliśmy się walczyć, ale gdy w końcu wygramy, pozostajemy
bezradni.
Nie będę w swojej refleksji, nie-recenzji, wnikał w analizę postaci
granych na scenie częstochowskiego teatru (podobały mi się bez
wyjątku), ani nie mam zamiaru drobiazgowo przyglądać się
poszczególnym elementom przedstawienia. Niech pozostanie ta garść
wrażeń i poczucie, że jest to ważne przedstawienie i że „mroczny
urok szczęki” trwa, a my nadal tkwimy jej mocnym uścisku.