Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 3 stycznia 2016

Lista moich książek 2015 - na liczniku 45



piątek, 1 stycznia 2016

Recenzja mojego filmu 2015 "Pięćdziesiąt twarzy Greya"

A może masz ochotę na klapsa?

"Jak chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije" mądrość ludowa
zdjęcie www.filmweb.pl

Rok 2015 obfitował w filmy, dające do myślenia o czasie, w którym żyć nam przyszło, bowiem czas ten należy okreslić jako moment przełomu. Było wiele dzieł, które zasługują na uwagę, ale filmem a w zasadzie fenomenem popkulturowym tego kluczowego momentu stał się film „50 twarzy Greya”. Odwołam się do filmu, bo książki, mimo najszczerszych chęci, nie dałem rady przeczytać.

Kilka lat wcześniej był bestseller E.L. James. Odżegnywany od czci i wiary, święcił swe tryumfy na listach najlepiej sprzedawanych książek. Mówili, że grafomania, że pornografia, że paranoja. Ale czy „Grey” doczekał się porządnej, socjoanalizy, gdzie wytłumaczono by jego sukces. Do tematu podchodzono z ostrożnością, by nie tykać kulturowego tabu, jakim jest przemoc wobec kobiet.

Dopiero enfant terrible europejskiej kinematografii, Lars von Trier, nawiazał do tego antymitu w swojej „Nimfomance” z 2014 roku i podjął temat kobiecego masochizmu jako drogi ku seksualnemu wyzwoleniu, choć już w „Antychryście” znać było zaczątki tego kobiecego diabolizmu a rebours. Kiedy już kobiecie wszystko wolno, kiedy staje się wyzwolona a nawet uświadamia sobie swą siłę jako obiekt pożądania, kiedy to kobieta decyduje z kim, jak i gdzie, kiedy partner jest, w zgodzie z biologią, jedynie dopełnieniem aktu miłosnego, kiedy kulturowo dochodzimy, powiem więcej – szczytujemy ku kulturowemu apogeum, nadchodzi on – nagi w swej szarości Grey, który pyta niewinnie: mógłbym złoić ci skórę?

Oto ona, Anastasia Steel , trochę pogubiona, trochę nieśmiała, niewinna, spotyka siłę i pewność. Grey staje się dla niej ostoją. Anastasia nie pragnie wolności, dużo bardziej pożąda kilku porządnych klapsów, a Grey jej to daje lub jak kto woli wymierza.

Wolność jest niepewnością, niewiadomą. W opozycji mamy złotą klatkę, którą daje Anastasii Christian G., klatkę, w której jest bogiem. Anastasia chce mieć do kogo się modlić, dla kogo znosić pokutę i czuć się zbawiana. To wszystko otrzymuje w związku z Greyem. W tym świetle bohater jawi się jako obraz religii w świecie bez Boga. W pogoni za wolnością współczesna kobieta wpada w zastawione przez siebie sidła, a w zasadzie w przykryty mchem dół, gdzie czeka on – ucieleśnienie pogańskiej boskości z jej siłą i przemocą. Wyzwolenie w „Greyu” odbywa się przez niewolę, przez kajdanki, pęta i bicze.

Pogańskość Greya to klucz. To Apollo – piekny i samowystarczalny. Ale nie tak „absolutnie”. Do pełni boskości potrzebna mu czysta dusza Anastasii. Grey walczy o duszę niewinnej dziewczyny przy pomocy wyrafinowanych środków – nie, nie mówię o szpicrutach i bacikach. On przekonuje ją do uległości, do czerpania przyjemności z poddaństwa i cierpienia. Ta „ucieczka od wolnosci” w świat flagelantyzmu i totalitarnej dominacji odbywa się za zgodą ofiary. Oto przewrotność „50 twarzy Greya” - nie chodzi o seks, chodzi o pozwolenie, o zgodę, chodzi o cyrograf podpisany wlasną krwią, podpisany upokorzeniem, podpisany bólem. Cyrograf o tyle wartościowszy o ile dusza czystsza. Bo po cóż Greyowi dusza zepsuta? W piekle ich pełno, tych, co bez celu oddają się hedonizmowi. Dla Greya to łup zbyt łatwy. Czysta Anastasia jest dla niego niczym mądry Faust. On staje w szranki tylko z tymi, którzy tego są warci.

Szarość Greya to tautologia. Zawieszony między czernią i biela nie wiemy, czy jest dobry czy zły. Wiemy, że jest piekny, pociągający. Ale mimo to jest szary. Jego oblicze jest smutne, przypruszone popiołem. Rozjaśnia się tylko na moment, gdy rozdaje kolejne klapsy.

Anastasia ucieka. To piękna scena, gdy postanawia zerwać swój „syndrom sztokholmski” i płacze. Ale nie martwmy się – Grey powróci. Są już następne części. Cóż za szatańska przewrotność – by oddać duszę diabłu, trzeba się najpierw wyzwolić. Tak, obejrzałem film, bo po co czytać książkę, gdy można obejrzeć film, tym bardziej, że próbowałem czytać i nie dałem rady – nie mogę czytać zbyt głupich i zbyt źle napisanych książek, choć wiem, że znajdę tam najwięcej prawdy, wiem, że źle napisane książki są najwazniejsze, bo trafiają pod strzechy, nie są książkami elit, przemadrzalców, takich jak ja. Są to książki kur domowych, geeków, niespełnionych marzycieli. To od nich zależy los świata, nie od elit. Ale czytać tego nie potrafię. Na szczęście są adaptacje filmowe, a „50 twarzy Greya” jest dla mnie najwazniejszym filmem roku, bo pozwolił dotknąć i zrozumieć to, co najważniejsze – diabolizm dzisiejszego świata, piekło zwykłych ludzi, którzy pragną dobra, ale nie odnajdują go w świecie bez Boga.

piątek, 18 grudnia 2015

Recenzja książki "Którędy szedł anioł" Jana Balabana - wyd. Afera


Anioł, co skrzydła miał szare
14-12-2015

 
Anioł, co skrzydła miał szare 
 
Jan Balaban zmarł na serce. Jan Balaban zmarł w Ostrawie. Jan Balaban zmarł w 2010 r.. Miał zaledwie 49 lat. Książka „Którędy szedł anioł” wydana została w 2005 roku i jej akcja dzieje się w Ostrawie. Dziś dzięki wydawnictwu „Afera” możemy wkroczyć w tę krainę z szarości, bowiem w powieści dominuje ten kolor w swych wielu odcieniach. Czy fakt, że „Anioł” został napisany pięć lat przed śmiercią autora, miał na tę szarość wpływ? Nie wiem. Ale o tym myślałem.
Narratorem tej opowieści jest anioł. Anioł wędruje przez Ostrawę i spotyka ludzi. Spotyka ich na przestrzeni ich całego życia. „Którędy szedł anioł” nie ma znaku zapytania, to ktoś, kto widzi całe nasze życie. Anioł Balabana jest smutny, jego skrzydła i szata nie są białe lecz szare, są ubrudzone codziennym, monotonnym bólem i grzechem. A grzech ten nie jest z radości, nie jest ze źródła zakazanej przyjemności. Ten grzech jest z bólu.
Martin Vrana to chłopak, który mieszka na ostrawskim osiedlu. Socjalizm czechosłowacki jest szary, a życie młodego Martina jest poorane przez bruzdy codziennego mozołu. Niby nie ma tutaj wielkich tragedii, ale nie ma też perspektyw zmiany. Dzień za dniem toczy się powoli bez żadnej nadziei. Historie Martina i jego kolegów są ponure, brak w nich radości i uśmiechu – ot, codzienna demoludowa walka i brudne szyby w barach, i szare krajobrazy z wyłażącym zewsząd zielskiem. Nie było kosiarek. Były za to duże połacie bezpańskich łąk, które zarastały dziką trawą.
Rzeczywistość po 89. roku niewiele zmienia. Melancholia u Balabana jest permanentnym stanem ducha środkowoeuropejskiego, którego nie wyzwala żadna wolność. Patrzymy za okno na tę dominującą szarugę i wiemy, że w swej istocie nie zmieni się nic, choćby polityka, gospodarka osiągały najwyższe wzrosty. Nasze ciemne korytarze będzie nieustannie drążył robak melancholii. Tymi korytarzami podąża nasz anioł z szarymi skrzydłami. I takie jest źródło balabanowskiego piękna.
Hrabal by z tego radosny pean na cześć codzienności wyśpiewał, ale Balaban jest melancholijny i dekadencki. Jego poczucie pustki nie jest jednak zanurzone w beznadziei. Proza Balabana to pogodzenie. Anioł jest smutny, ale nie rozpacza. Anioł Balabana akceptuje. Co prawda nie ma się z czego cieszyć, kolejny dzień będzie taki sam jak ten poprzedni, ale to nie powód, żeby rozdzierać szaty. Trzeba po prostu wytrzymać. Zacisnąć zeby i wytrzymać.
Czasem spotykamy miłość. Miłość też jest utkana ze smutku. Miłość jak wszystko przemija. „Którędy szedł anioł” Balabana to trochę melodramat. Utkany z szarości i smutku