„Najważniejsza niemiecka powieść dekady” - tak głosi hasło na
okładce książki Ralfa Rothmanna, zatytułowanej „Umrzeć na wiosnę”, które
zapewne skłaniać ma do sięgnięcia po tę pozycję i przeczytania. I choć
nie wiadomo kto i w jakich okolicznościach wyrok ten wydał, to uznać go
należy za słuszny. I nie chodzi tutaj o jakość artystyczną dzieła, bo o
nią zawsze warto się sprzeczać. Mam tu na myśli wartość socjologiczną,
którą, tak jak społeczeństwo nad jednostką, nad artyzmem dzieła trzeba
postawić.
Walter, bohater książki, jest „krowiarzem”, nawet nie
tyle „cowboyem”, co pasa krowie stada, ile chłopakiem od krowich cycków i
wydaje się początkowo z tego zadowolony. Akcja powieści zaczyna się
zimą 1944 roku, kiedy hitlerowska armia bierze już mocno w tył, a kończy
się na wiosnę 1945, kiedy wszystko się kończy, ale nie wszyscy byli w
stanie skończyć ze sobą jak Adolf w swoim berlińskim bunkrze. No i co tu
z tymi „rzeszami” żołnierzy SS i innych formacji zrobić? Pomyślał Ralf
Rothmann.
Właśnie do SS zostaje wcielony Walter. Oczywiście jako
zwykły chłopak nie ma zamiaru walczyć o sprawę, w którą nie wierzy. Co
więcej Walter przekonany jest, że wojna jest już przegrana i dalsza
walka nie ma większego sensu, ale jak to mówią „na władzę nie poradzę” -
wszak dla dekowników jest w hitlerowskich Niemczech tylko jedna opcja,
tak samo jak dla dezerterów. Kula w łeb. Albo w pierś. I w ten sposób
młody Rudolf trafia na ziemię węgierską, gdzie armia Adolfa bierze ostre
cięgi, ale wygląda to trochę tak, jakby bardziej niż działania wojenne
zajmowało hitlerowskich siepaczy wieszanie za zdradę cywilów i
rozstrzeliwanie dezerterów.
Taki też los spotyka przyjaciela
Waltera, Friedricha, który próbował uciec z frontowej linii. To Walter,
wraz z ludźmi z plutonu, dostaje rozkaz wykonania wyroku. Czy zdradziłem
za dużo, jeśli chodzi o fabułę? Nie więcej niż jest napisane na okładce
książki. Walter staje w obliczu sytuacji granicznej, musi dokonać
wyboru, którego praktycznie nie ma, bo odmowa wykonania rozkazu to pewna
śmierć. Ralf Rothmann pokazuje czytelnikowi sytuacje i wybory tak
skomplikowane, że kiedy sami siebie stawiamy w obliczu takich sytuacji,
uświadamiamy jak nikłą bywa granica między katem a ofiarą.
To nie
pierwszy tekst kultury, który pokazuje człowieka wrzuconego przez
historię w rolę kata. Los Waltera staje się metaforą wszystkich, którzy
stali się oprawcami nie z własnej woli. Jaki wybór mieli? Co mieli
zrobić w tej sytuacji, gdy instynkt nakazywał im żyć? Nikt nie wie, jak
zachowałby się w takiej sytuacji. W Polsce mamy trudny dylemat Ślązaków,
którzy siłą byli wcielani do hitlerowskiej armii i musieli mordować
swoich braci. Dlaczego musieli? Bo gdyby ulegli swemu sumieniu, nie
przeżyliby następnego dnia. Proste. Jaki to jest wybór? A jaki wybór
mieli więźniowie obozów zagłady, odprowadzający na śmierć niewinnych
ludzi? Więcej – przecież ten dylemat jest także dylematem prawych, tych
których umieszczamy na tablicach i pomnikach. A przecież te tablice i
pomniki się zmieniają dosyć często. Zbrodniarze stają się bohaterami,
bohaterzy zostają nazwani bandytami.
Niemcy Ralfa Rothmanna nie są
faszystami z defilad i pokazów mocy. To nie są ci, którzy może „byli
źli, ale dobrze się ubierali”. To obdartusy, którzy spalili za sobą
wszystkie mosty, to ludzie, którzy uwiesili się idei narodowego
socjalizmu i nie dali sobie szansy na zmianę, postawili wszystko na
jedną kartę i pozostało im jedynie zabijać i zginąć. Wszystko w tej
powieści gnije i umiera, tak jak zdychała idea rasy panów, stających się
kundlami. W tym momencie do nich to dotarło. Pozostała im śmierć na
wiosnę. Chcieli pociągnąć za sobą jak najwięcej ludzi. Takich jak
Walter. Takich jak Friedrich.
A my i nasz odwieczny, polski
problem z historią? Gdyby się tak wypiąć na to całe bohaterstwo? Gdyby
tak odpuścić sobie tych szaleńców, fanatyków, co z szabelką na czołg, co
w sierpniowe słońce na barykady? Gdyby tak po ludzku spojrzeć na tych
wszystkich szmalcowników, szabrowników? Że niektórzy byli źli, ale
niektórzy tak po ludzku słabi. Że czas wojny tak naprawdę nie daje
wyboru? Może udałoby się nam przepracować nasze trudne tematy i lekcje z
Jedwabnego. Jakoś brniemy w to nasze heroiczne marzenie o husarii,
zamiast przyjąć banalną prawdę, że wszyscy możemy stać się ofiarami bez
wyboru, a największym grzechem jest honor.