Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 16 czerwca 2022

"Hotele" Łukasza Suskiewicza wyd. Fundacja Duży Format - refleksja ogólna


                                                      https://fundacjadf.pl



Dzień dobry


Witam się sam ze sobą. Tym, którego nie znam. Tym, który żegna się ze sobą, by wyruszyć w dalszą drogę i zamieszkać w miejscach bez nazwy. Śmierć nie jest odpowiedzią – mówi Łukasz Suskiewicz w tomie opowiadań „Hotele”.

Częstochowski autor dał nam się poznać jako surowy obserwator zwykłego świata. Opowiadania „Mikroelementy” bolą drobnymi dawkami Polski, mini-powieść „Zależności” dobija traumą wychowania w polskiej rodzinie. Rozjeżdżamy się tutaj z pozytywnym mniemaniem na swój temat i takie pisanie zaboli megalomanki/megalomanów, czyli 99 % z nas. Usadowieni w narcystycznych bajaniach na swój temat, podkreślający własną wyjątkowość, snujemy swoją bajkę utkaną z kłamstw, które zwiemy prawdą. Ten trop łączy wyraźnie wcześniejsze książki Suskiewicza z „Hotelami”.

Fikcja literacka jest w „Hotelach” poligonem Prawdy. Żyjemy na progu tragedii, a każde nasze kłamstwo zostanie obnażone – ten egzystencjalizm „Hoteli”, oczekiwanie na „break point”, „sytuację graniczną”, odwołując się do terminologii egzystencjalistów, przesyca wszystkie te teksty. Tak, ale po co?

W moim przekonaniu chodzi tu o ateistyczną etykę. W świecie bez Boga także istnieje Prawda – mówi Suskiewicz. Bohaterowie jego opowiadań stają wobec Prawdy o sobie. Mit to kit. Narcystyczna banieczka pryska. I co wtedy? Egzaltowani, nowocześni, utopieni w rodzinnych wartościach, intelektualnie  bogaci i artystycznie wrażliwi, stają się jak menele, jak brutalne, osiedlowe orki. Do tej pory wciągali proch standardu, upajali się dokładaniem kolejnych cegiełek w sztafecie pokoleń. Teraz stali się jak Walter White, bohater serialu „Breaking Bad”, który z nauczyciela chemii przeradza się w potężnego dilera narkotyków. Nienawidzący siebie, swojego życia i gotowi na wszystko.

Ateistyczna etyka u Suskiewicza to otwarcie się na Prawdę, to świadomość, że jeszcze nie jest za późno. Że w świecie bez Boga także powinno nam zależeć. I że tylko fikcja, że tylko sztuka może nam o tym, w świecie bez Boga, opowiedzieć.


środa, 25 maja 2022

O książce "Trash Story" Mateusza Górniaka wyd. Ha!art

 

                                                             okładka Bolesław Chromry


zdech

kompiluj mnie w megaszepty zastanych obrazków, ściemniaj na pigule fandomowej iluminacji, strofuj mą starość i robaczywość bez nazw, izmów, przydomków

to moje dzieci z włatców móch, south parków, pokemonów

stary telewizor kupiony za niemca, otake, słaba antena naziemna śnieży, mundial w korei oglądany z czeskich kanałów, zero kablówki, zero interneta

jeszcze wierzyłem, że świat jest dobry, że wszystko się przemieni i nie wierzyłem w biedę, chlejąc po meczu w piątek

nawet nie zauważyłem jak skończyłaś szkołę, potem studia po nic, trash, życie biegnie samo nie wiadomo dokąd, trash trash trash rapy, hiphopy, bloki, zespoły szkół

skąpani w biedzie i słońcu, beztroscy

tak tu jest, kenny, nie ma lekko, ale jesteś zadowolony

zdech ten czas, zdech pies

krew w piach

analiza serca, trzustki, wątroby

węgiel się kończy, gaz się kończy, ropa się kończy

w hiszpanii mega tanie mieszkania, tam jedź, pracę i tak masz zdalną


środa, 4 maja 2022

Recenzja książki "Nie ma i nie będzie" Magdaleny Okraski. Wyd. Ha!art

 


Jedna z nas


„Nie ma i nie będzie”, reporterska książka Magdaleny Okraski, wyszła w przedziwnym momencie – po oficjalnie zakończonej pandemii wybuchła wojna w Ukrainie. Czy to najlepszy moment, by rozliczać się z transformacją ustrojową w Polsce? Pokazywać miejsca, gdzie nie wszystko poszło jak trzeba, gdzie kiedyś tętniło życie, były duże zakłady, były duże osiedla a dziś pozostają tam tylko ci, którzy nie mieli dokąd uciec? Czy nie ma większych problemów? Nie ma i nie będzie.

Magdalena Okraska pisze o smutnych miejscach i sfrustrowanych ludziach, którzy nie załapali się na nowe. Krajobrazy Wałbrzycha, Myszkowa, Skarżyska-Kamiennej, Włocławka i Tarnobrzegu są zatopione w postindustrialnej scenerii upadłych zakładów, dookoła których snują się cienie ludzi, którzy nie byli w stanie/nie potrafili znaleźć sobie lepszego miejsca i zostali ze swoimi wspomnieniami. Autorka dociera do nich i z własnych wrażeń, rozmów oraz pejzaży upadłości tworzy swoją opowieść – opowieść pełną melancholii o świecie, który przestał istnieć.

Książka „Nie ma i nie będzie” nie jest diagnozą, nie jest analizą sytuacji, silącą się na obiektywizm. Jej siła tkwi w nostalgii, w ukazaniu ludzkich emocji w scenerii upadłości i wszystko to jest na swój ponury sposób piękne. Czytając te reportaże, nie sposób uwolnić się od wrażenia, że autorka zwyczajnie lubi ten krajobraz i , co oczywiste, tych ludzi. To nie jest tak, że Okraska biegnie ratować, co się da. Tytuł „Nie ma i nie będzie” nie jest tytułem z nadziei – tutaj już się wszystko dokonało.

Nowe ciuchy, nowe gadżety, odpicowane rezydencje, zdjęcia z egzotycznych krain, zapier… maszyny i fitness. Tej kupy śmieci u Magdaleny Okraski nie znajdziecie. Spełniony kapitalizm jest tak kiczowaty, że ucieszone, zadbane twarze dziewczyn z insta i chłopaków spekulujących kryptowalutami są nijakie, giną w masie produkowanej fikcji. To, czym jaraliśmy się w PRL-owskiej podstawówce, okazało się kolejną wydmuszką, co gorsza - szkołą egoizmu.

I to najbardziej uderza w reportażach Okraski – fikcja PRL-u zabrała nam wizję wspólnoty, że można żyć, mieszkać, pracować razem, dzielić radości i smutki. Nie bieda, nie ludzkie niespełnienie i bezradność przyciąga autorkę w te opuszczone miejsca. Przyciąga ją tam nostalgia za wspólnotą, którą zatraciliśmy wraz z kapitalizmem i obraz postindrustialnych ruin jest pamięcią o świecie, gdzie zamiast lansu ludzie musieli się wzajemnie wspierać, by móc przetrwać ponad albo lepiej pod systemem.

I w tych niespełnieniach, rozczarowaniach, utraconych marzeniach zanurzone są reportaże z książki „Nie ma i nie będzie”. Wraz z autorką i jej rozmówcami spacerujemy po tym krajobrazie straty, utraconej szansy, w przekonaniu, że lepiej i tak nie będzie. A Magdalena Okraska w tym świecie jest jedną z nas.


niedziela, 24 kwietnia 2022

"Lincoln w Bardo" George'a Saundersa - kilka zdań.

                                                      zdjęcie okładki  www.znak.com.pl
 

Życie grobowe


Wszytko, co mamy, po śmierci przestaje być nami. Tak trudno się z tym pogodzić. Właściwie „Lincoln w Bardo” George’a Saundersa jest o niemożliwości pogodzenia się ze śmiercią, o braku zgody na opuszczenie życia, które nadawało ciału kształt. Abraham Lincoln nie może pogodzić się ze śmiercią 12-letniego synka, Willie’go. Nie chce pozostawić syna samego w cmentarnym grobowcu, odwiedza go, bierze jego ciało w ramiona.

Opowiadają nam o tym duchy, zamieszkujące cmentarz. Zjawy te obserwują cierpienie ojca, ale widzą też pośmiertne przemiany duszy Willie’go. Wokół jego śmierci odbywa się mroczny taniec duchów, ukazujący ich jako zbłąkane i uwięzione na cmentarzu wspomnienia o życiu. Przedziwne te zmory żyją wspomnieniami i marzeniami swej minionej egzystencji. To duchy historii i duchy niespełnionych pragnień. Żyją one jako wyobrażenia i pamięć o zmarłych – uwiecznione na kartach opowieści, uwiecznione na kartach historii.

A gdyby je przestać nękać pamięcią i dociekaniami? A gdyby nie tworzyć na nowo tych zjaw w naszej zbiorowej pamięci? Zostawić je i pozwolić odejść – wbrew potrzebie żyjących, wbrew potrzebie nieśmiertelności?

„Lincoln w Bardo” łączy prozę, poezję i dramat, łączy horror, tren i tragedię, by opowiedzieć o cierpieniu ojca w żałobie. I że to my, ludzie żywi, tworzymy swoje opowieści o śmierci, próbując nadać sens temu, co jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. I że tylko życie ma sens.

sobota, 16 kwietnia 2022

"Jak Bóg przykazał" Ammanitiego - kilka zdań.


                                                            zdjęcie okładki www.muza.com.pl


Apokalipsa zdarza się


„Jak Bóg przykazał” Niccolo Ammanitiego jest jak rwący nurt rzeki dla bezbronnego czytelnika w pontonie. Nie sposób się oprzeć ani zatrzymać, zdani na łaskę pędzącej narracji, czytając myślimy o tym mrocznym tygodniu – apokaliptycznym tygodniu dla bohaterów, a siłą tej mrocznej powieści także dla czytelnika.

Rino Zena jest faszystą, Christiano Zena jego nieodrodnym synem, Cztery Sery jest debilem, Danilo Aprea nieudacznikiem po rozwodzie. Planują ukraść bankomat. Tyle na temat zarysu fabuły. Banalnie i z gruntu fałszywie – ten zarys niczego wam nie powie o „Jak Bóg przykazał”. Jest to bowiem książka precyzyjna w swej meandryczności, realistyczna i metafizyczna jednocześnie, łączy gatunkowość i autorską wizję. Niemożliwe? Trzeba zatem sprawdzić samodzielnie.

Horror? Kryminał? Thriller? Powieść o skomplikowanych relacjach ojca samotnie wychowującego swojego syna? Mroczna metafizyczna wizja? Powieść psychologiczna? Brutalna proza społeczna?

Wszystko. Często sarkam, że autor błądzi w gatunkach i konwencjach, nie potrafi odnaleźć pomysłu na powieść. W tym przypadku wszystko jest tak misternie splecione i wyraziste, że można jedynie upajać się pisarstwem Ammanitiego w podziwie i przerażeniu.


czwartek, 17 marca 2022

"Bowie w Warszawie" Doroty Masłowskiej - zdań kilka.

 

                                                        okładka www.wydawnictwoliterackie.pl


Dziewczyno, przecież ty nie pamiętasz prl-u


Jest początek lat 70-tych . Nadchodzi epoka Gierka. Nie znany bliżej nikomu Dawid Bowie wysiada na dworcu – to ostatni przystanek kolei transsyberyjskiej - i spaceruje po Warszawie kilkadziesiąt minut. W księgarni kupuje kilka płyt – m.in. album zespołu „Śląsk”. Tak powstaje znany z ponurości utwór „Warsaw” i legenda o nieformalnej wizycie Bowiego w stolicy prl-owskiej Polski.

No i jest Masłowska, która przepoczwarza tę legendę na swój genialny sposób. Jej utwory zawsze były dramatyczne, a nawet operetkowe, na swój hip-hopowy style. Bo świadomie, czy nieświadomie, ale te konwencje przeszyte są groteską i folklorem. Z reguły jest to folklor miejski, przeniknięty duchem „urban legends” – tutaj reprezentuje te legendy dusiciel kobiet. Brzmi to wszystko wesołkowato i smutno zarazem, jakby ludowa operetka przeistaczała się w tragiczną operę „Halka”, tyle że w „Warszawie”, a Bowiego tyle, co trwał jego spacer po Warszawie.

Trochę z mitów prlowskich utkana jest ta drama, z wyobrażeń o rodzicach, może dziadkach jak to się do Warszawy ze wsi przeprowadzili. To mogliby być raczej moi rodzice z początku lat 70-tych, ale, wiadomo, różnie bywa. I że Warszawa prlowska to jednak wieś była. Nie dziwne zatem, że ten folklor taki przaśny, szary i monotonny tutaj. Zamiast wiejskiej chaty – betonoza. I są momenty, jest inicjacja kobieca w duchu gender i stylu socrealnym.

Dziewczyna, która nie pamięta prl-u, daje nam tę energetyczną operetkę w sosie tragifarsy, bo myśli o korzeniach, o tożsamości, o tożsamości kobiet – co da się wycisnąć z legendy o wizycie Bowiego w Warszawie na początku lat 70-tych?

No, kocham ten perwersyjny styl, który zaciera to, co śmieszne i to, co straszne; że zrazu śmieszy, by za chwilę straszyć - postwojenny folklor ze stalinowskich, grubych murów nim nastała epoka wielkiej płyty.


wtorek, 22 lutego 2022

Recenzja książki "Mambo dżambo" Ishmaela Reeda wyd. Ha!art

 

                                                                      okładka ha.art.pl


Zaraza


Od tysiącleci toczy się walka – walka uwięzionych i strażników, walka niewolników i panów. Walka między postem, utrapieniem i pokorą a ekstazą, radością i dumą. Wszystko to dzieje się w dwóch planach – makro- i mikrokosmosu, w przestrzeni kosmicznej i w przestrzeni duchowej. O tym zniewoleniu, o walce z nim jest np. „Ubik” Dicka czy film „Matrix”, sprowadzający transcendent do młodzieżowego wymiaru pop-kultury. Taką książką jest „Mambo dżambo” Ishmaela Reeda - powieść z 1971 roku, powieść o inwazji voodoo, powieść o epidemii Dżes Gru, czyli epidemii tańca i epidemii wolności.

W universum Marvela odwieczni bogowie toczą ze sobą walkę o rząd dusz, mityczni superbohaterowie-herosi powracają do naszego świata, by rozprawić się z siłami zła, które zabierają człowiekowi poczucie wolności i spontanicznej radości. Drobny człowiek zaczyna czuć kosmiczną moc przemian, staje się jej cząstką – a może jest wybrańcem? Ten ukryty pod komiksową treścią przekaz może trafić do ciebie, ty, który cierpisz; ty, który czujesz się zniewolony; ty, który jesteś słaby. Przekaz ten nasila się w dobie komputerowych nerdów – oni mogą stwarzać swoje uniwersa, mogą być panami swoich własnych wszechświatów. Istnieje zatem groźba – groźba powstania milionów mikrotyranii na dyskach i serwerach. Jak ma się do tego Dżes Gru?

Dżes Gru to epidemia tańca i radości, wypływająca z ragtime’u i swingu. Zaczyna się wszystko w Nowym Orleanie i szybko rozprzestrzenia się w kierunku Nowego Jorku – centrali Mordoru, przywołując Tolkiena, bo w Mambo Dżambo może znaleźć się wszystko. „Mambo Dżambo” to psychodeliczny dżem zmiksowany ze wszystkiego, co spontaniczne i swobodne. Tyrania polityków i systemów religijnych musi nad tym zapanować. PaPa LaBas, człowiek, który zna tajemnice naturalnej siły Czarnego Lądu, tkwiącejw rytmie, śpiewie i tańcu, prowadzi prywatne dochodzenie w sprawie spisku wokół zagrażającej światowemu reżymowi epidemii wolności.

Jazz, blues, rock, funk, soul, hip-hop – muzyka dla wielu stawała się sposobem wyrażania siebie, wokół muzyki tworzyły się i tworzą subkultury niedopasowanych do obowiązujących standardów. Muzyka klasyczna – uporządkowana, wyrazicielka hierarchii dla grzecznie siedzących na koncercie w filharmonii. Taniec towarzyski jako narzucone normy w opozycji do wyzwolenia tanecznej manii - tańca Świętego Wita, który był zrzucaniem jarzma średniowiecznego zniewolenia.

„Mambo dżambo” Ishmaela Reeda mimo tego całego „afrofuturyzmu”, którego najbardziej znanym przykładem jest marvelowska „Czarna Pantera”, mimo tych wszystkich komiksowych inklinacji, jako powieść jest wybitną metaforą pragnienia wolności jako źródła szczęścia. Konwencja zabija, konwencja jest katem spontaniczności. „Mambo dżambo” na wszystkie sposoby stara się wyjść poza konwencję, poza to, co, mimo kolorów i dynamiki obecnych w produkcjach o superbohaterach, jest zniewoleniem zmysłów. Konwencja w powieści Ishmaela Reeda jest androidem, który bierze z Dżes Gru tylko to, co potrzebne jest do założenia nowych ram człowieczeństwu tęskniącemu za niewolą. „Mambo dżambo” czytane dziś, pół wieku od premiery – a mówię to ja, rocznik 71 - było dla mnie powieścią o kulturowej drodze od wolności ku niewoli konwencji.

Nie byłoby tej barwnej książki w moich rękach bez wydawnictwa Ha!art, któremu od lat kibicuję, nie byłoby jej w języku polskim bez tłumaczki, Teresy Tyszowieckiej blasK!, która tłumaczyła już Dicka, Bukowskiego, Millera, co jest rekomendacją samą w sobie, tak samo jak dopisek „blasK!”przy nazwisku.