Dom (zly)

Dom (zly)

poniedziałek, 18 lipca 2022

"Justyna" Lawrence'a Durrella - tylko kilka zdań

 


Niech sczeźnie równość.

„Justyna. Kwartet aleksandryjski” Lawrence Durrell

„To lepsze niż wycieczka do Hurghady” Łukasz Suskiewicz


Aleksandria – miasto, gdzie spotkała się Afryka i Grecja. Kolebka kultury europejskiej. Tło opowieści miłosnej Durrella. Świat przedwojenny, wielokulturowy, świat podziałów, klas i ras. Miłość jest w centrum tej scenerii. Jest to tak intensywne pisanie, że wydaje się jeden raz za mało, by rozpoznać tutaj wszystko. „Justyna” to pierwszy tom tego kwartetu, gdzie wszystko przenika się, splata i tłumaczy siebie nawzajem. Ale już po tym pierwszym tomie pozostało mi jedno wrażenie – tego świata już nie ma, tych emocji już nie ma, tych dramatów już nie ma. Dlatego była to dla mnie powieść o stracie. O utracie głębi egzystencji. Arystokratyczny charakter dzieła Durrella nie polega na podziale klasowym. Arystokrata w tym dziele to artysta, myśliciel, psycholog. Ktoś, kto schodzi głęboko. Proces demokratyzacji zasypał wszystkie doły. Także te nierówności, które są nierównościami naszych dusz. W „Kwartecie aleksandryjskim” brzmi tęsknota za głębią – za głęboką miłością, za głęboką zazdrością. Ta zmysłowa opowieść nie jest w dzisiejszym rozumieniu erotyczna. Erotyka „Justyny” to intensywność poznania kobiety, jej ciała i jej duszy, które za każdym razem myli tropy i za każdym razem jest tylko cząstką, namiastką. W tej pogoni, w tym poszukiwaniu zatracamy się wraz z narratorem do samego końca. Na styku kultur. W świecie, który bezpowrotnie przeminął. A my podróżujemy, latamy, biegamy z miejsca na miejsce, by brodzić w płyciźnie – czy w Europie, czy Azji, Afryce, Ameryce. W Grecji i Rzymie. Utraciliśmy swoją tożsamość, więc nie potrafimy kochać. I to jest bardzo smutne. Niech sczeźnie równość.


piątek, 8 lipca 2022

Refleksje po "Podnieść na siebie rękę. Dyskurs o dobrowolnej śmierci" Jeana Amery'ego

 Podnieść na siebie rękę


Eseistyczna książka na temat samobójstwa to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jeana Amery’ego. Trudne spotkanie i ciężkie jak wieko trumny myśli na temat, który jednak mocno dotyczy każdego z nas. Tematy tabu – seks i śmierć. Naturalne ludzkie determinacje i droga do ich przekroczenia. Z seksem - czyli życiem - jakoś tam, lepiej czy gorzej, poszło. Ze śmiercią, czymś najnaturalnieszym pod słońcem i wręcz obowiązkowym, mamy większy problem. Pracuję od ćwierć wieku w szkolnictwie zawodowym i nie pamiętam/nie wiem, żeby kształcono w Polsce w zawodzie grabarza. Wielka szkoda, bo profesja ta wymaga niebywałego kunsztu. Temat śmierci, temat tabu. W wielu przypadkach załatwia to religia. Normy i zakazy religijne w sferze erotyki w dużej mierze determinują nasze zachowania, nawet jeśli się z nimi nie godzimy. Podobnie ze śmiercią. Przy akcie poczęcia i przy akcie zgonu nieodłącznie towarzyszy nam ksiądz, nawet jeśli go tam nie ma. Człowiek musi znać odpowiedź, musi wiedzieć, co mu wolno, czego nie – taka jego natura. Przysłowiowe – jak żyć, panie premierze!

Amery stawia na absurd i niechciany dar wolności. W kontekście samobójczych inklinacji odbija się pierwotna pycha, chęć bycia Panem każdej sytuacji. Amery chce, żeby zwyciężyła wolna wola wobec absurdu egzystencji, wobec braku odpowiedzi, której autor nie znajduje w religii.

Jeden widzę mankament tej transgenicznej literatury, transgresji ku niebytowi, ku nicości. Samotność. Dla mnie ona jest słabym punktem jego wywodów. Dla Amery’ego samotność to prawda, ludzkie relacje to kicz i kłamstwo. Jako rasa próbujemy podporządkować sobie drugiego człowieka, zniewolić go dla siebie. Nazywamy to miłością. Samobójcza śmierć jest dla Amery’ego wyzwoleniem z tej obłudy. Pragnienie dobra dla Amery’ego to kajdany, które może zerwać jedynie akt podniesienia na siebie ręki – wtedy stracicie nade mną swą władzę, grozi autor.

Ale jest to wymowa egotyczna, podkreślająca za każdym razem owo „ja” jako najważniejsze. I to jest dla mnie słaby punkt tych rozważań. Humanistyczne „człowiek w centrum” zmienia się w postmodernistyczne „ja w centrum”. Zostawię zatem to wszystko i wyjadę w zaświaty, których nie ma.

Dla mnie życie to struktura połączeń. Zerwanie jej każdorazowo powoduje zawalenie się porządku. Jeśli jest to śmierć naturalna, to potrafimy tę strukturę odbudować. Akt samobójstwa jest zburzeniem, po którym zostają ruiny. Wtedy trzeba wywieść gruz i zaczynać od zera.

Szacunek dla tych, którzy to potrafią. Nie wzbudza mego szacunku ten, który czyni chaos w imię swoje. Zamiast uczyć się jak żyć i jak umierać, mamy u Amery’ego mądrość wandala, który pragnie pustki, zapominając, że zostawia zgliszcza.


Wielka literatura, która niczego nam nie powie.

środa, 6 lipca 2022

Recenzja książki "Czepiec" Kateriny Kucbelovej - Wydawnictwo Ha!art

 

                                                       zdjęcie okładki Wydawnictwo Ha!art


Wszystko było zakryte



„Czepiec” Kataríny Kucbelovej to opowieść o plamach. O plamach na sumieniu narodowym i na sumieniu własnym. Plamach, które trzeba zakryć, tak jak czepiec zakrywa kobiece włosy, by wiadome było każdemu, że kobieta nie jest już stanu wolnego i należy się jej, jako mężatce, szacunek.

Czepiec” to utwór na przecięciu reportażu i powieści. Przenikają się tutaj świat folkloru i wewnętrzna, psychologiczna przestrzeń kobiet, którym towarzyszymy w podróży po słowackiej tradycji Przewodniczką dla Katariny, autorki-narratorki-bohaterki „Czepca”, jest osiemdziesięcioletnia Il’ka. Możemy je nazwać Katerina-niewiasta oraz Il’ka-wiedźma. Pierwsza nieświadoma, ta która odrzuca tożsamość jako zbyteczny balast dla przyszłości. Druga, to ta, która wie, która rozumie, że roślina odcięta od korzeni usycha.

Katerina-niewiasta pragnie uszyć tradycyjny czepiec. Il’ka-wiedźma, ta która wie i potrafi, wprowadza ją w arkana trudnej, mozolnej ludowej sztuki. Uszyć dla siebie czepiec to uszyć dla siebie zniewolenie – zniewolenie mężatki, której społeczność przypisuje określoną rolę, ale także zniewolenie tradycją, całym historycznym ciężarem. Taki paradoks. Czy potrzebny? Czy nie lepiej rzucić to wszystko i stworzyć „nowy, lepszy świat”.Tego właśnie próbuje dowiedzieć się Katerina-niewiasta. 

Sensem staje się tutaj droga, a cel nie ma znaczenia. Cel jest ukryty w mozole, w pracy, w codziennym procesie odbudowywania rzeczywistości. Tak jak w „Micie Syzyfa” Camusa, tyle że na ludowo. Przeszłość jest ciężka, często mroczna, kolorowe, ludowe wzory zakrywają mrok, jednak bez niej nic nie ma. Dla Kateriny-niewiasty ta podróż staje się wiedzą, że nie ma idealnego świata, że ci, którzy wierzą w idealny świat – kłamią, że ci, którzy pragną tej pięknej, czystej rzeczywistości są największymi jej niszczycielami. Największą lekcją Kateriny-niewiasty staje się pokora – pokora dla swych poprzedniczek, zwykłych kobiet z ludu, które, nie będąc idealnymi, miały swoją mądrość i swoją drogę.

Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest wywalone na wierzchu. Ekshibicjonistycznie obnażamy naszą codzienność. Kręcimy w social-media serial z nami samymi w roli głównej. Czepiec nakazywał skromność, przyzywał poczucie wstydu – zakrywania tego, co nie powinno ujrzeć światła dziennego. Brodzimy zatem w chwilowości, która zamienia się w sterty odpadków – zamiast wspomnień ciągniemy za sobą śmietnik wykreowanych przeżyć. Życie staje się nieistotne. Katerina-wiedźma. Jeśli wy też chcecie wiedzieć, to sięgnijcie po „Czepiec”.


Książkę Czepiec”, autorstwa Kateriny Kucbelovej, wydało Wydawnictwo Ha!art, a przetłumaczyła ją ze słowackiego Katarzyna Dudzic-Grabińska.


czwartek, 16 czerwca 2022

"Hotele" Łukasza Suskiewicza wyd. Fundacja Duży Format - refleksja ogólna


                                                      https://fundacjadf.pl



Dzień dobry


Witam się sam ze sobą. Tym, którego nie znam. Tym, który żegna się ze sobą, by wyruszyć w dalszą drogę i zamieszkać w miejscach bez nazwy. Śmierć nie jest odpowiedzią – mówi Łukasz Suskiewicz w tomie opowiadań „Hotele”.

Częstochowski autor dał nam się poznać jako surowy obserwator zwykłego świata. Opowiadania „Mikroelementy” bolą drobnymi dawkami Polski, mini-powieść „Zależności” dobija traumą wychowania w polskiej rodzinie. Rozjeżdżamy się tutaj z pozytywnym mniemaniem na swój temat i takie pisanie zaboli megalomanki/megalomanów, czyli 99 % z nas. Usadowieni w narcystycznych bajaniach na swój temat, podkreślający własną wyjątkowość, snujemy swoją bajkę utkaną z kłamstw, które zwiemy prawdą. Ten trop łączy wyraźnie wcześniejsze książki Suskiewicza z „Hotelami”.

Fikcja literacka jest w „Hotelach” poligonem Prawdy. Żyjemy na progu tragedii, a każde nasze kłamstwo zostanie obnażone – ten egzystencjalizm „Hoteli”, oczekiwanie na „break point”, „sytuację graniczną”, odwołując się do terminologii egzystencjalistów, przesyca wszystkie te teksty. Tak, ale po co?

W moim przekonaniu chodzi tu o ateistyczną etykę. W świecie bez Boga także istnieje Prawda – mówi Suskiewicz. Bohaterowie jego opowiadań stają wobec Prawdy o sobie. Mit to kit. Narcystyczna banieczka pryska. I co wtedy? Egzaltowani, nowocześni, utopieni w rodzinnych wartościach, intelektualnie  bogaci i artystycznie wrażliwi, stają się jak menele, jak brutalne, osiedlowe orki. Do tej pory wciągali proch standardu, upajali się dokładaniem kolejnych cegiełek w sztafecie pokoleń. Teraz stali się jak Walter White, bohater serialu „Breaking Bad”, który z nauczyciela chemii przeradza się w potężnego dilera narkotyków. Nienawidzący siebie, swojego życia i gotowi na wszystko.

Ateistyczna etyka u Suskiewicza to otwarcie się na Prawdę, to świadomość, że jeszcze nie jest za późno. Że w świecie bez Boga także powinno nam zależeć. I że tylko fikcja, że tylko sztuka może nam o tym, w świecie bez Boga, opowiedzieć.


środa, 25 maja 2022

O książce "Trash Story" Mateusza Górniaka wyd. Ha!art

 

                                                             okładka Bolesław Chromry


zdech

kompiluj mnie w megaszepty zastanych obrazków, ściemniaj na pigule fandomowej iluminacji, strofuj mą starość i robaczywość bez nazw, izmów, przydomków

to moje dzieci z włatców móch, south parków, pokemonów

stary telewizor kupiony za niemca, otake, słaba antena naziemna śnieży, mundial w korei oglądany z czeskich kanałów, zero kablówki, zero interneta

jeszcze wierzyłem, że świat jest dobry, że wszystko się przemieni i nie wierzyłem w biedę, chlejąc po meczu w piątek

nawet nie zauważyłem jak skończyłaś szkołę, potem studia po nic, trash, życie biegnie samo nie wiadomo dokąd, trash trash trash rapy, hiphopy, bloki, zespoły szkół

skąpani w biedzie i słońcu, beztroscy

tak tu jest, kenny, nie ma lekko, ale jesteś zadowolony

zdech ten czas, zdech pies

krew w piach

analiza serca, trzustki, wątroby

węgiel się kończy, gaz się kończy, ropa się kończy

w hiszpanii mega tanie mieszkania, tam jedź, pracę i tak masz zdalną


środa, 4 maja 2022

Recenzja książki "Nie ma i nie będzie" Magdaleny Okraski. Wyd. Ha!art

 


Jedna z nas


„Nie ma i nie będzie”, reporterska książka Magdaleny Okraski, wyszła w przedziwnym momencie – po oficjalnie zakończonej pandemii wybuchła wojna w Ukrainie. Czy to najlepszy moment, by rozliczać się z transformacją ustrojową w Polsce? Pokazywać miejsca, gdzie nie wszystko poszło jak trzeba, gdzie kiedyś tętniło życie, były duże zakłady, były duże osiedla a dziś pozostają tam tylko ci, którzy nie mieli dokąd uciec? Czy nie ma większych problemów? Nie ma i nie będzie.

Magdalena Okraska pisze o smutnych miejscach i sfrustrowanych ludziach, którzy nie załapali się na nowe. Krajobrazy Wałbrzycha, Myszkowa, Skarżyska-Kamiennej, Włocławka i Tarnobrzegu są zatopione w postindustrialnej scenerii upadłych zakładów, dookoła których snują się cienie ludzi, którzy nie byli w stanie/nie potrafili znaleźć sobie lepszego miejsca i zostali ze swoimi wspomnieniami. Autorka dociera do nich i z własnych wrażeń, rozmów oraz pejzaży upadłości tworzy swoją opowieść – opowieść pełną melancholii o świecie, który przestał istnieć.

Książka „Nie ma i nie będzie” nie jest diagnozą, nie jest analizą sytuacji, silącą się na obiektywizm. Jej siła tkwi w nostalgii, w ukazaniu ludzkich emocji w scenerii upadłości i wszystko to jest na swój ponury sposób piękne. Czytając te reportaże, nie sposób uwolnić się od wrażenia, że autorka zwyczajnie lubi ten krajobraz i , co oczywiste, tych ludzi. To nie jest tak, że Okraska biegnie ratować, co się da. Tytuł „Nie ma i nie będzie” nie jest tytułem z nadziei – tutaj już się wszystko dokonało.

Nowe ciuchy, nowe gadżety, odpicowane rezydencje, zdjęcia z egzotycznych krain, zapier… maszyny i fitness. Tej kupy śmieci u Magdaleny Okraski nie znajdziecie. Spełniony kapitalizm jest tak kiczowaty, że ucieszone, zadbane twarze dziewczyn z insta i chłopaków spekulujących kryptowalutami są nijakie, giną w masie produkowanej fikcji. To, czym jaraliśmy się w PRL-owskiej podstawówce, okazało się kolejną wydmuszką, co gorsza - szkołą egoizmu.

I to najbardziej uderza w reportażach Okraski – fikcja PRL-u zabrała nam wizję wspólnoty, że można żyć, mieszkać, pracować razem, dzielić radości i smutki. Nie bieda, nie ludzkie niespełnienie i bezradność przyciąga autorkę w te opuszczone miejsca. Przyciąga ją tam nostalgia za wspólnotą, którą zatraciliśmy wraz z kapitalizmem i obraz postindrustialnych ruin jest pamięcią o świecie, gdzie zamiast lansu ludzie musieli się wzajemnie wspierać, by móc przetrwać ponad albo lepiej pod systemem.

I w tych niespełnieniach, rozczarowaniach, utraconych marzeniach zanurzone są reportaże z książki „Nie ma i nie będzie”. Wraz z autorką i jej rozmówcami spacerujemy po tym krajobrazie straty, utraconej szansy, w przekonaniu, że lepiej i tak nie będzie. A Magdalena Okraska w tym świecie jest jedną z nas.


niedziela, 24 kwietnia 2022

"Lincoln w Bardo" George'a Saundersa - kilka zdań.

                                                      zdjęcie okładki  www.znak.com.pl
 

Życie grobowe


Wszytko, co mamy, po śmierci przestaje być nami. Tak trudno się z tym pogodzić. Właściwie „Lincoln w Bardo” George’a Saundersa jest o niemożliwości pogodzenia się ze śmiercią, o braku zgody na opuszczenie życia, które nadawało ciału kształt. Abraham Lincoln nie może pogodzić się ze śmiercią 12-letniego synka, Willie’go. Nie chce pozostawić syna samego w cmentarnym grobowcu, odwiedza go, bierze jego ciało w ramiona.

Opowiadają nam o tym duchy, zamieszkujące cmentarz. Zjawy te obserwują cierpienie ojca, ale widzą też pośmiertne przemiany duszy Willie’go. Wokół jego śmierci odbywa się mroczny taniec duchów, ukazujący ich jako zbłąkane i uwięzione na cmentarzu wspomnienia o życiu. Przedziwne te zmory żyją wspomnieniami i marzeniami swej minionej egzystencji. To duchy historii i duchy niespełnionych pragnień. Żyją one jako wyobrażenia i pamięć o zmarłych – uwiecznione na kartach opowieści, uwiecznione na kartach historii.

A gdyby je przestać nękać pamięcią i dociekaniami? A gdyby nie tworzyć na nowo tych zjaw w naszej zbiorowej pamięci? Zostawić je i pozwolić odejść – wbrew potrzebie żyjących, wbrew potrzebie nieśmiertelności?

„Lincoln w Bardo” łączy prozę, poezję i dramat, łączy horror, tren i tragedię, by opowiedzieć o cierpieniu ojca w żałobie. I że to my, ludzie żywi, tworzymy swoje opowieści o śmierci, próbując nadać sens temu, co jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. I że tylko życie ma sens.