Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 3 października 2023

Książki 2023.

41. Jon Fosse "Drugie imię. Septologia 1-2"

Co im odwaliło w tej Akademii, żeby dać Fossemu Nobla? Zawsze jakaś szmira, a tu proza pełna, dojrzała i chłodna. Jak starość, którą przeżywają bohaterowie wśród norweskich fiordów. Proza zrobiona ze wspomnień i obrazów, ze sztuki jako ostatniej szansy przeciwstawienia się marności ludzkiego życia. Bolesna jest ta dojrzałość narratora, który u zmierzchu pogodził się z okrucieństwem świata i życia. Ale "Septologia" to także proza przetykana modlitwą - Kohelet, który w ciemności i cierpieniu dostrzega blask. Nadzieja. 10/10 Ostatnia lektura 2023 - najważniejsza.


41. Olga Rembielińska "Klaster"

Poezja Rave'u. Poezja clubbingu.






40. Sinisa Galvasevic "Opowiadania z Vukovaru"

Tekst jak literacki testament. Krótki, wręcz epigramatyczny, bo kiedy można było pisać w oblężonym Vukovarze. Trzy miesiące - od sierpnia do listopada 91 roku - podczas których miasto to zostało całkowicie zniszczone. Po zdobyciu Vukovaru setki obrońców miasta zostało zabitych przez siły serbskie. Z tej krótkiej książki mówi do nas duch, mówią do nas odnalezione kości autora. Mówią o rzeczach najważniejszych - o miłosci, o czasie, o życiu, o mieście. Tekst-testament dla tych, którzy pozostaną. Wysłany faksem z oblężonego miasta. Krótki, bo nie było czasu. Błyski nadziei dla tych, którzy pozostaną. Żeby nie zapomnieli o tym, co najważniejsze. Nigdy.





39. Tina Oziewicz "Co robią uczucia?" 
Dla dzieci. Czasem warto. 






38. Grzegorz Kopiec "Plon"

Lubliniec jako miasteczko pełne mrocznych tajemnic, schiz i śmierci . Naprawdę strach się bać tego miasteczka w wydaniu Grzegorza Kopca :) Mroczny psychiatryk kryje wiele krwawych tajemnic i nikt nie jest tutaj do końca normalny.





37. Walerian Borowczyk "Co myślę patrząc na rozebraną Polkę?"

Album i komentarze autora przyjąłem raczej bez emocji, w przeciwieństwie do jego filmów. erotyki tam niewiele.







36. "Diabeł to czarny pies" Sándor Jászberényi




Jak dla mnie scenki z życia reportera wojennego zbyt dosłowne. Ha!art przyzwyczaił mnie do swoistej poetyckości - nawet reportaży, specyficznej, konceptualnej formy, gry z gatunkiem reportażu wojennego. Tu jest tej gry, w porównaniu do moich oczekiwań, za mało. Zaskoczenie na minus, ale tradycjonalistom powinno się spodobać.


35. Rafał Cuprjak "manifesty"

Książka przyjaciela. Wiersze? 





34. "sajlent disko" - Sławomir Domański 
Krew, pot i łzy. Wszystko moje. 




33. Kacper Wodiczko "Piękny dzień na demokrację" 

Proza filozoficzna napisana z niezwykłą erudycją. Dyskusja i głosowanie - czy Bóg istnieje? Intelektualne pojedynki, które przypominały mi film "Malmkrog" Cristiana Puiu. W lekturze "droga przez mękę" dla ignoranta. Wymaga wiedzy i skupienia, żeby zrozumieć ten żart.





32.  Mariusz Sepioło - "Narodowcy"


W czarnych mundurach i garniturach
Subkultury wymarły. Idee stały się ścieżką kariery. Dziś nikt nie chce być outsiderem. Outsider jest passe. Może jeszcze kibole trzymają się mocno, chociaż coraz częściej słyszy się o powiązaniach ze światem przestępczym wcale nie w znaczeniu chuligańskim. Młodzi ludzie chcą się szybko na coś załapać, mieć oparcie w silnej grupie. I o tym jest ta książka - o drodze, jaką radykałowie pokonali od społecznego marginesu do mainstreamu. W skonfliktowanym świecie radykalizm staje się szansą. Sepioło mówi jednak o tożsamości, o nacjonalistycznych korzeniach tego nurtu i że jest się czego bać w świecie, gdzie króluje MY. Idee, nawet te najbardziej skrajne, stają się usprawiedliwieniem dla społecznego egoizmu. Tam, gdzie mamy zwalczające się obozy zamiast dobra współnego, robi się miejsce na autorytaryzm. O tym jest ta książka, książka bardzo serio.


Wrzesień

31. Przemysław Wojcieszek " Berlin Heroin"


Transpłciowa detektywka na tropie zbrodni, narkotyków i niebezpiecznej sekty. W kieszeniach dzwonią małpki z żubrówką. Mało? To jeszcze mroczny Berlin z jego ciemnymi zaułkami. Mało? To jeszcze świat kaset z muzyką rockową lat dziewięćdziesiątych. Mało? Poetyckie strumienie świadomości zamiast klarownego, sensacyjnego plotu. Mało? Jest także czeska gospoda. Wszystko to, za co kocham Przemka Wojcieszka.

30. Adam Kaczanowski "Ze Słowackiego" 



Książka Kaczanowskiego jest typowym-nietypowym-atypowym wytworem Ha!artu - proza ale poezja/eksperyment ale klasyczny. Po pierwsze zapis z grupy lokatorów na Messengerze, którzy trwożą się o bezpieczeństwo na swoim osiedlu. Samo życie - słudzy i panowie, programowy brak równości, walka klas, która przybiera apokaliptyczne rozmiary. W pewnym momencie, konkretnie w drugim rozdziale, realistyczny zapis zdarzeń przechodzi w sferę fikcji - bohaterowie dialogów z czatu pojawiają się w scenariuszu adaptacji "Lekarza wiejskiego", bardzo dziwnego opowiadania Franza Kafki, które przpomina operetkę i horror jednocześnie. Autor staje się złym demiurgiem, władcą marionetek, manipulującym ludźmi kręcącymi się po osiedlu, prowadzącym ich drogi ku tragicznemu konfliktowi. Autor/Artysta staje się perfidnym twórcą buntu, zblazowanym intelektualistą głodnym rewolucji. W tym wymiarze "Ze Słowackiego" staje się opowieścią o rewolcie właśnie, o wyrywaniu zębom krat, o uruchamianiu kół historii. "Ze Słowackiego" to powieść/nowela przestroga, że żadnego końca historii nie ma i nie było, a nad realnością góruje wizja chorego umysłu stwórcy. Jak z psychiatryka Kordiana, ze Słowackiego, który spotyka w swoim więzieniu Franza Kafkę. Wyzwolenia jednak nie będzie, ale będzie kolejna rozróba. Bardzo to wszystko smutne. 7/10 


 29. Małgorzata Lebda "Łakome" 



Tu chodzi o sposób, żeby wejść w paradoksalne emocje, tu chodzi, żeby znaleźć sposób na opowiedzenie o łakomstwie tego świata - jeść i być zjadanym. Zjadamy życie, świat, czas, pokarm, które nas zjadają. Istota świata oparta na pożeraniu siebie nawzajem. Szczęście i przerażenie jako awers i rewers wszelkiej egzystencji. Niedająca się pogodzić biologiczna dychotomia życia i śmierci, jedzenia i bycia jedzonym, nigdy nie została tak przejmująco. opisana. A czytałem długo. smakowałem. Nie chciałem się poddać łakomstwu. 


 28. Tu byli, tak stali - Gabriel Krauze 


Językowy wulkan z ciemnych, londyńskich zaułków. Chłopak z rodziny polskich emigrantów przez 400 stron opowiada historie, że trzeba być twardym a nie miętkim. To nie jest kariera gangstera od zera do milionera, tu nic się w życiu bohatera za bardzo nie zmienia - violence, sex and drugs czynne całą dobę. I z drugiej strony zdolna bestia, co lubi czytać Nietzschego i Conrada, że nawet chłopak z marginesu, jeśli pochodzi z Polski, to na brytyjskie realia zawsze będzie wybitny. No tak, ale najważniejsze są te wszystkie rozboje i kradzieże. Bez nich byłby nikim. W istocie jest to bardzo smutna książka o kulcie przemocy i egoizmu. Język robi swoje, tłumaczenie miażdży, przynosząc bardzo pesymistyczne wnioski, że w naturalnym środowisku liczy się walka o przetrwanie a nie dobro. 

27. Barbara Hrinova - Jednorożce


O książce Barbary Barbora Hrínová jak zwykle tylko kilka zdań. Ten zbiór niewątpliwie zasługuje na głębszą analizę każdego z opowiadań osobno niż tylko na tę ogólną garść refleksji. Jednorożce
Jednorożce, misfity, wszelakie odmieńce sięgajcie po tę prozę Słowaczki, Barbary Hrinovej.
A że wszyscy jesteśmy odmieńcami, dlatego te opowiadania są dla każdego! Nie chodzi tutaj o gloryfikowanie jakiegoś konkretnego misfityzmu, ale o szukanie wspólnego mianownika dla misfitów maści wszelakiej.
Ile razy czujecie się poza? Niezrozumiani? Pominięci?
Naturalnym odruchem w takich sytuacjach jest dopasowywanie, amputacja tego, co skaża nasz idealny wizerunek społeczny. Być w grupie, być w stadzie, być akceptowanym zawsze i przez wszystkich. Zobaczcie, nadaję się, nadaję się do waszej grupy, nadaję się do waszej wizji społeczeństwa. Nasza codzienna rewolucja kulturalna w europejskim wydaniu.
Hrinova jednak nie pisze o samotności i wyobcowaniu. Jej opowiadania są o uniwersalnym doświadczeniu wykluczenia, a dziwne staje się to, co doskonałe. Wielkie idee, narzucone wzorce i wartości, cała sztuczność konwencji i konwenansu staje się w świecie „jednorożców” patologiczna i wyuzdana.
„Jednorożce” nie szukają formy, szukają za to wspólnego mianownika dla tego, co osobne – szukają go w głębokim doświadczeniu codzienności. To splecenie zwyczajnego dnia i magicznej odmienności ludzkich egzystencji czyni z tej prozy wyjątkową jakość literacką – literaturę empatyczną, wyciszającą zgiełk i gwałt ideowych sporów.
Właśnie dlatego uważam, że nie da się tej książki zawłaszczyć dla jakiejś frakcji odmieńców w imię udawanej tolerancji, pojmowanej w jedyny właściwy sposób, gdyż każdy faszyzm jest wybrukowany dobrymi chęciami. „Jednorożce” idą zatem pod prąd „cancel culture”, która przecież nie istnieje. A misfityzm jest wspólnym mianownikiem naszej indywidualnej wolności.

26. Oczyszczenie - Sofi Oksanen


Oczyszczenie. Sofi Oksanen tworzy obraz estońskich kobiet na tle brutalnej historii tego kraju. Warstwy czasowe mieszają się od lat 40-tych do 90-tych XX wieku, by dać obraz akuszerek i zarazem ofiar systemowej męskiej przemocy. Kobiety jako cienie w drodze ku zemście. "Za głód, za krew, Za lata łez,Już zemsty nadszedł czas" jak w Marszu Gwardii Ludowej. Hodowanie siebie jako spadkobierczyni zemsty u Oksanen nie daje nadziei ani oczyszczenia. Mnie nie dało. Właściwie powieść o daremności wyrównania krzywd. 7/10

25. Sprawa Mersaulta - Kamel Daoud


Spojrzeć na Obcego Camusa oczami Araba - nadać imiona bezimiennym. Perfekcyjna forma narracji pierwszoosobowej. Wnikliwa proza psychologiczna. 8/10

24. Philip K. Dick "Boża inwazja"


Wchodzę w świat Dicka dla metafizyki i dla tej wizji, bo nie potrafię znaleźć innego określenia dla tego typu wyobraźni. "Boża inwazja" to nie jest świat wymyślony, to świat ujrzany. Wyjście poza okowy czasu i przestrzeni, poza więzienie rozumu w zrodzoną w wyobraźni wizję - oto główny temat Dicka. Przerażające jest to zło, w którym wedle Dicka tkwimy , nie mając o tym pojęcia i łudząc się , że los leży w naszych rękach. Ale jest Nadzieja i ona jest właśnie w "Bożej inwazji" obecna najmocniej. Nadzieja, że to wszystko ma jakiś głębszy sens, sens , który daje ulgę.

23. Lęk i odraza w Las Vegas - Hunter S. Thompson


Wakajkowy trip ze schyłku kontrkultury. Chyba się zestarzałem. Nie poczułem ani lęku, ani odrazy. Poczułem zmęczenie bohaterów substancjami psychoaktywnymi. Raczej żal i ból niż uśmiech.


22. Ślicznota doktora Josefa - Zyta Rudzka 


Czeka na nas obóz

W „Ślicznotce Doktora Josefa” szokujące najbardziej jest zestawienie rzeczywistości „Domu Niespokojnej Starości” z obozowym doświadczeniem lokatorów, przechylających się na drugą stronę. Zyta Rudzka stawia tutaj pytanie o sens słowa „wolność” oraz pokazuje perspektywę biologicznego zniewolenia starością. Obóz koncentracyjny i faza terminalna, biologiczny wyrok, o którym zapominamy w normalnym świecie, stają się egzystencjalnym doświadczeniem każdego człowieka. To wolność „normalnego” świata staje się tutaj ułudą. Dojmujące jest w tej powieści, utkanej z prostych zdań, pokazanie niechcianego heroizmu starości, który każe być za wszelką cenę ludziom niepotrzebnym, niechcianym przez zdrowe społeczeństwo – analogia starości i holokaustu jest tutaj porażająca.   

21. Adrianna Alaksnin - Na coś trzeba umrzeć 


Na coś trzeba umrzeć, ale nie trzeba umierać, cierpieć, chorować młodo. To trochę wstyd. Trochę twoja wina. Co jadłaś, co piłaś, jak się prowadziłaś? Teraz wszystkim jest przez ciebie smutno, a to przecież twoja wina. Taki czarny humor prosto z żyćka. 


20. American Psycho - Bret Ellis 


Życie amerykańskiego psychopaty składa się: z luksusowych posiłków i drinków, intensywnych imprez w nocnych klubach, luksusowych spotkań biznesowych, luksusowego sprzętu hi-fi, luksusowych kobiet i z pogardy, która zmienia się w ekstremalną przemoc. W tej książce wszystko to jest opisane ze szczegółami, dlatego trochę się ciągnie ten brak tajemnicy.

19. Kazimierz Sowa "Niewierni/wierni"


„Czarne owce” są nam potrzebne. Refleksje po spotkaniu wokół książki „Niewierni/Wierni” Kazimierza Sowy.

Spotkanie, które odbyło się w częstochowskim Muzeum Haliny Poświatowskiej 15. czerwca wokół książki „Niewierni Wierni. Rozmowy o prawdziwym Kościele”, było kameralne i sympatyczne, chociaż tematy poruszane w wywiadach Kazimierza Sowy wcale do lekkich i przyjemnych nie należały. To wielka sztuka, żeby o kontrowersjach mówić w sposób delikatny i „nie nakręcać” niepotrzebnych emocji – Ksiądz Kazimierz Sowa niewątpliwie posiada ten niezwykły dar spokoju i pogody ducha. Całość poprowadził znany śląski dziennikarz, Marek Twaróg – wieloletni redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego” a obecnie redaktor naczelny „Presserwisu”. Wśród zgromadzonych nie dostrzegłem osób duchownych, co zastanowiło mnie o tyle, że spotkanie dotyczyło kondycji współczesnego Kościoła w Polsce.

Urodziłem się w Gnaszynie. W 71. była to wioska pod Częstochową. Dopiero po „gierkowskiej” reformie 1975 roku ta peryferyjna dzielnica stała się częścią Częstochowy. Z okna mojego domu całkiem dobrze widać jasnogórską wieżę. W czasie pandemii chodziłem modlić się na pobliskie hałdy – widok na Jasną Górę jest stamtąd całkiem dobry. Wiosna 2020 była przepiękna. Wielki Tydzień przeżywałem spacerując po gnaszyńskich łąkach i słuchając mszy z częstochowskiego sanktuarium. Często słuchałem wtedy także ojca Kramera z Opola i biskupa Rysia z Łodzi. Czułem się jak „czarna owca” Kościoła na gnaszyńskich pastwiskach i było mi z tym dobrze. Od dawna nie czułem takich „metafizycznych ciar” jak wtedy.

Kim jest czarna owca z okładki najnowszej książki Kazimierza Sowy? Fragment obrazu Borysa Fiodorowicza „Keep out” sam w sobie jest wielce wymowny – artysta w swoich dziełach miesza sacrum i profanum, zastanawia się nad dzisiejszym funkcjonowaniem religii nie tylko „od święta”. Matka Boska z tęczową flagą, Chrystus w dresie, Maryja w maseczce – tradycjonalistów te motywy mogą oburzać, ale rzeczywistość nie stoi w miejscu, czas płynie a świat dookoła nas się zmienia. Czy Kościół ma pozostać do „końca świata” enklawą tradycyjnego myślenia?

Ksiądz Kazimierz Sowa dla wielu jest taką „czarną owcą”. Niektórzy mówią o nim „Rydzyk dla lemingów”, jak bumerang powracają też słynne nagrania z restauracji „Sowa i przyjaciele”, gdzie autor książki „Niewierni Wierni” został podsłuchany w prywatnych rozmowach o polityce ze znanymi postaciami z obozu PO. Sama książka jest zapisem szesnastu rozmów ze znanymi ludźmi – naukowcami, publicystami, politykami, zajmującymi się tematem współczesnego Kościoła w Polsce. Są wśród nich między innymi: Tomasz Terlikowski, Justyna i Paweł Kowalowie, Zbigniew Mikołejko czy Szymon Hołownia. W swoich rozmowach Ksiądz Sowa porusza tematy, które do dziś są „kościelnymi tabu” – LGBT w Kościele, Kościół a pieniądze, rola kobiet, pedofilia, uchodźcy i wiele innych. Ale motywem przewodnim „Niewiernych Wiernych” jest polityczna zmiana , która dokonała się w 2015 roku i wpływ, jaki wywarła ona na polski Kościół.

Wierzący często uciekają od zgiełku czasów, od nowoczesności do kościoła. Kościół często jest dla nas schronieniem, ostoją, miejscem, gdzie możemy się zatrzymać albo nawet zrobić krok wstecz, by dostrzec to, co opiera się cywilizacyjnemu pędowi; by wyjść poza czas i przestrzeń, w której żyjemy; by szukać tego, co jedyne i niezmienne. Ale czy oznacza to, że mamy porzucić świat, w którym żyjemy? Czy mamy nie dostrzegać palących problemów rzeczywistości? Być do końca „odklejeni” i „niekompatybilni”, używając przestarzałego już nieco określenia, z tym, co dookoła?

„Czarne owce” Kościoła nie chcą być takie. „Czarne owce” chcą żyć tu i teraz, chcą zrozumieć Ewangelię w kontekście zmian cywilizacyjnych i kulturowych, które czasem są trudne do zaakceptowania. Zawsze było mi blisko do „czarnych owiec”Kościoła, do tych, którzy próbowali wyjść z kolein rytuału i spojrzeć prawdzie w oczy. A „prawda nas wyzwoli” i nie da się jej zakryć splendorem i blichtrem, poczuciem wielkości, wynikającej z bycia spadkobiercami pontyfikatu Jana Pawła II. Ksiądz Józef Tischner, czeski duchowny Tomáš Halík, ksiądz Jan Kaczkowski, ksiądz Kazimierz Sowa – duchowni ci odbiegają od tego, co moglibyśmy określić mianem kościelnego main streamu, ponieważ nie bali się poruszać trudnych tematów, nie bali się trudnej prawdy o Kościele.

Książka Księdza Sowy jest ważną diagnozą stanu współczesnego Kościoła, diagnozą, której wielu nie chce usłyszeć, dlatego tworzy się wokół tej postaci i jego książek aurę zgorszenia, która nie ma nic wspólnego ze stanem faktycznym. Prawdziwe zgorszenie jest gdzie indziej – w faktach, które bolą i oddalają „niewiernych wiernych”, te wszystkie „czarne owce” z okładki, od Kościoła.

Czarna owca spaceruje po gnaszyńskich łąkach, odmawiając różaniec. Czarna owca idzie w niedzielę na dziewiątą do Kościoła i przekazuje znak pokoju sąsiadom, którzy odwracają głowę. Czarna owca macha radośnie, widząc nadchodzących, rozśpiewanych pielgrzymów. Czarna owca idzie na Jasną Górę, stoi w tłumie pod szczytem, gdzie miesza się z pątnikami, potem, przemierzając park, spogląda na komin elektrociepłowni na Zawodziu, potem idzie do OKF albo na jakiś koncert, czarna owca gdzieś po drodze uzupełnia płyny i myśli, że nie ma nic wspanialszego od bycia czarną owcą.


18. Objawienie bogini świni - Marcin Czub 

 Metafizyczny vege horror Marcina Czuba rozebrał mnie jak półtuszę!

17-15

Marek Nowakowski "Górą Edek"

Olga Tokarczuk "Profesor Andrews w Warszawie"

Andrzej Stasiuk " Miejsce" 

Z cyklu maturalne powtórki.


14. Sławomir Domański "sajlent disko"

Krew, pot i łzy.




13. Leś Belej "Plan naprawy Ukrainy"


Ironiczna Ukraina w przededniu wojny. Bardziej standup niż literatura.






Kwiecień

12. Zakaz zwałki - Marian Pilot 


Niby to stare, z lat 70., a jakie świeże, jakie uniwersalne. Głowa narratora wypełniona przerażeniem, głowa świadomości między życiem a śmiercią. Zawieszam się na tej książce i męczę ją i międlę. Odkrywam rwane fragmenty myśli i obrazów. Poetyckość istnienia w prozie. Ile bym nie czytał, nigdy nie splotę tych pourywanych strzępów, zerwanych wątków. Ale to jest ta nieoczywista spójność, paradoksalna spójność przypadkowej, wyrwanej z kontekstu, przypartej do muru świadomości.

11. Zjawiska kultury teatralnej i filmowej w Częstochowie przed 1939 rokiem

Zj
Bardzo ciekawie o przedwojennej, częstochowskiej kulturze.
awiska kultury teatralnej i filmowej w Częstochowie do 1939 rok

Zjawiska kultury teatralnej i filmCzęstochowie do 1939 rMarzec 

10 Tego pokoju nie da się zjeść Nicol Hochholczerova



Ha!art celuje w poezję, nawet jeśli to proza. Właściwie mało wydają poezji, ale te osobiste, pamiętnikarskie formy blisko poezji stoją. Właściwie wystarczy zamienić zdanie na wers i mamy poemat. Te pojedyncze zdania, które wypowiada nastoletnia narratorka, opisując swoje uczucie do podstarzałego nauczyciela i swoje erotyczne doznania, są jak wbijane gwoździe w nasze drobnomieszczańskie morale. I na końcu ten śmieszny dopisek jak filmach, gdzie informują nas, że nie ucierpiały żadne zwierzęta. A przecież chodzi o to, żebyśmy właśnie ucierpieli. Podwójna lewicowa moralność demaskuje się bezlitośnie w bezczelnej poetyckiej prozie Hochholczerovej.

 

9 Unicestwianie - Michel Houllebecq


„Unicestwianie” Houllebecqa to współczesne „vanitas”. To Księga Koheleta pisana w XXI wieku. To umiejętność spojrzenia na współczesną technologię, politykę, ekologię, media, na współczesną miłość i współczesne umieranie z klasycznej perspektywy. Wielka powieść współczesna, wielka synteza świata w kontekście jego marności i znikomości ludzkich dążeń. Czas płynie, nic się nie zmienia. Pozostajemy na koniec samotni i pełni bólu.

8. Nie ma i nie będzie - Magdalena Okraska 


Jedna z nas

„Nie ma i nie będzie”, reporterska książka Magdaleny Okraski, wyszła w przedziwnym momencie – po oficjalnie zakończonej pandemii wybuchła wojna w Ukrainie. Czy to najlepszy moment, by rozliczać się z transformacją ustrojową w Polsce? Pokazywać miejsca, gdzie nie wszystko poszło jak trzeba, gdzie kiedyś tętniło życie, były duże zakłady, były duże osiedla a dziś pozostają tam tylko ci, którzy nie mieli dokąd uciec? Czy nie ma większych problemów? Nie ma i nie będzie.

Magdalena Okraska pisze o smutnych miejscach i sfrustrowanych ludziach, którzy nie załapali się na nowe. Krajobrazy Wałbrzycha, Myszkowa, Skarżyska-Kamiennej, Włocławka i Tarnobrzegu są zatopione w postindustrialnej scenerii upadłych zakładów, dookoła których snują się cienie ludzi, którzy nie byli w stanie/nie potrafili znaleźć sobie lepszego miejsca i zostali ze swoimi wspomnieniami. Autorka dociera do nich i z własnych wrażeń, rozmów oraz pejzaży upadłości tworzy swoją opowieść – opowieść pełną melancholii o świecie, który przestał istnieć.

Książka „Nie ma i nie będzie” nie jest diagnozą, nie jest analizą sytuacji, silącą się na obiektywizm. Jej siła tkwi w nostalgii, w ukazaniu ludzkich emocji w scenerii upadłości i wszystko to jest na swój ponury sposób piękne. Czytając te reportaże, nie sposób uwolnić się od wrażenia, że autorka zwyczajnie lubi ten krajobraz i , co oczywiste, tych ludzi. To nie jest tak, że Okraska biegnie ratować, co się da. Tytuł „Nie ma i nie będzie” nie jest tytułem z nadziei – tutaj już się wszystko dokonało.

Nowe ciuchy, nowe gadżety, odpicowane rezydencje, zdjęcia z egzotycznych krain, zapier… maszyny i fitness. Tego u Magdaleny Okraski nie znajdziecie. Spełniony kapitalizm jest tak kiczowaty, że ucieszone, zadbane twarze dziewczyn z insta i chłopaków spekulujących kryptowalutami są nijakie, giną w masie produkowanej fikcji. To, czym jaraliśmy się w PRL-owskiej podstawówce, okazało się kolejną wydmuszką, co gorsza - szkołą egoizmu.

I to najbardziej uderza w reportażach Okraski – fikcja PRL-u zabrała nam wizję wspólnoty, że można żyć, mieszkać, pracować razem, dzielić radości i smutki. Nie bieda, nie ludzkie niespełnienie i bezradność przyciąga autorkę w te opuszczone miejsca. Przyciąga ją tam nostalgia za wspólnotą, którą zatraciliśmy wraz z kapitalizmem i obraz postindrustialnych ruin jest pamięcią o świecie, gdzie zamiast lansu ludzie musieli się wzajemnie wspierać, by móc przetrwać ponad albo lepiej pod systemem.

I w tych niespełnieniach, rozczarowaniach, utraconych marzeniach zanurzone są reportaże z książki „Nie ma i nie będzie”. Wraz z autorką i jej rozmówcami spacerujemy po tym krajobrazie straty, utraconej szansy, w przekonaniu, że lepiej i tak nie będzie. A Magdalena Okraska w tym świecie jest jedną z nas.

7. Ziemia jałowa - Magdalena Okraska 



Świat, który mało kogo obchodzi, obchodzi Magdalenę Okraskę, zwykłą dziewczynę z Zagłębia, zwykłą dziewczynę z Zawiercia. Jeśli obejdzie ciebie, czytelniku, ta intymna historia rozpadu, nieładu, szarości, będziesz zachwycony.

 Luty

6 Empuzjon - Olga Tokarczuk 

Bardzo przyjemna książeczka. Niewymagająca i sympatyczna. Coś jakby „Czarodziejska góra” z Netflixa.


STYCZEŃ

5. "Myśliwice, Myśliwice" Krzysztof Bartnicki




Myśliwice trans


Długo zabierałem się i nie wiem , czy mi się uda.

Alternatywna historia „Seksmisji”. Kobiety zamknięte pod ziemią myśliwickiej kopalni prowadzą nierówną walkę z najeźdźczyniami z Siczy, które dysponują najnowszą bronią psychotropową. W oparach szaleństwa i prymitywizmu dzieje się tak dzika postapokalipsa.

W utworze Bartnickiego, tak jak w tłumaczeniu jegoż Dżojsa „Finneganów trenu”, mieszają się języki, gwary i czasy z dominantą dialektu śląskiego. Bo jest to proza z gruntu, a nawet z podziemi, śląska.

Śląskie kobiety zamieszkujące śląskie Myśliwice, a może Mysłowice, prowadzą swoją podziemną działalność spiskową. Owa działalność odbywa się w mowie, dialogach, rozmyślaniach narratorki. Mężczyźni zginęli na wojnie. Kobiety muszą obronić się same – stają się zatem myśliwymi, polują, żeby przeżyć. Zamiast zhierarchizowanej religii cofamy się ku pogańskiemu kultowi bogini Gai – „zielony gaik”, „gaj” jest tęsknotą tego ciemnego świata z podziemnego węgla. Kobiety zajmują się myśleniem, szczególnie Moszwa. Stąd Myśliwice jako kraina myśliwczyń i myślicielek.

Ta mroczna alternatywa rzeczywistości i historii wyziera w „Myśliwicach, Myśliwicach” jak pamięć, teraźniejszość i przyszłość Śląska.

Cieszę się, że Krzysztof Bartnicki nie ustaje w swoim „Fu wojny” i prowadzi swoją walkę z tekstem. Czytelnik, czyli ja, jest co prawda jego ofiarą, bo on – jedyny on-pisarz - jeńców nie bierze i zostawia cię cienko piszczącym w podziemnym, węglowym labiryncie słów; w kopalni, która lada moment zostanie zalana, a na jej zgliszczach usypią tajemny kurhan-hałdę.



4. "Izbica, Izbica" Rafał Hetman 

 „Izbica, Izbica” – możemy wypierać z pamięci to, co niewygodne. W mitach greckich Starożytni wyrażali wiarę, że za wyrządzone Zło płaci się fatum, przeklętym losem rodu a nawet całego narodu. Mit o rodzie Labdakidów stał się zalążkiem tragedii greckiej. „Król Edyp” i „Antygona” są opowieściami o znikomości ludzkich dążeń wobec etycznej odpowiedzialności, którą dziedziczą kolejne pokolenia. Te opowieści miały charakter oczyszczający. Przeżywając „ból i trwogę” starożytni widzowie dostępowali katharsis. Sztuka pozwalała im się uwolnić od zakłamania, przeżyć w fikcji tragedii swą winę. Jeśli myślę o literaturze Holocaustu, myślę właśnie o możliwości katharsis, czyli doświadczenia Prawdy – Prawdy, której często nie chcemy przyjąć. Okrucieństwo wojny dotknęło nasz naród wyjątkowo – wg badań prof. Łuczaka prowadzimy w statystyce ofiar II wojny światowej. Terror hitlerowski rodził Zło – Zło strachu i Zło czynów wobec słabszego. Czy potrafimy stworzyć uczciwy obraz żydowskiej i polskiej tragedii, która tutaj się rozegrała, nie popadając w skrajność? Czy potrafimy dostąpić katharsis i zrozumieć naszą skalaną zbiorową tożsamość, która nie jest kryształowa jak chcieliby niektórzy? „Izbica, Izbica” mówi o wypieraniu, tłumaczeniu sobie, swojej pamięci, że jesteśmy uczciwi jak Edyp. Prawda jest inna. „Izbica, Izbica” chce być o tej prawdzie, ale nie przywołuje wiernego kontekstu tamtych dni. „Izbica…” jest o Złu, ale nie jest o strachu, przerażeniu tych, którzy wobec tego Zła pozostawali obojętni.


3. "Las zbliża się powoli" Rafał Hetman 


 „Las zbliża się powoli” Rafała Hetmana zapełnia kolejną białą plamę w polskiej historii. Książka bez łatwych osądów powinna oburzyć tych wszystkich, którzy oczekują łatwych recept i diagnoz. Ale nie oburzy. Wszyscy ci „wszystkowiedzący” będą wiedzieli, kto jest winny zbrodni popełnionych w lesie Dębrzyna koło Przeworska na powracających z robót w hitlerowskich Niemczech bezbronnych ludziach. Ja powiem inaczej – to my jesteśmy tymi milczącymi, zastraszonymi i zapominającymi sąsiadami. My wszyscy. Jeśli ktokolwiek pomyśli – TO ONI! - to lepiej by po tę książkę nie sięgał wcale, bo do niczego mu się nie przyda.Zwykła strata czasu.



1. Bohumil Hrabal "Piękna rupieciarnia"

Hrabal o sobie. Hrabal u schyłku życia. Wywiady. Eseje. Refleksje. O sobie. O bliskich. O Vladimirze Boudniku. W tej rupieciarni wszystko już znane, ale ten bałagan ma inny charakter. To jest bałagan, gdy przychodzi się do mieszkania zmarłego po jego pogrzebie.




2. Konrad Ludwicki "O Schulzu, egzystencji, erotyzmie i myśli... Repliki i fikcje" wyd. Universitas


Na razie tylko zajawka, bo ta książka zasługuje na więcej. Zasługuje, by się nad nią pochylić i ją podnieść, i żeby w tym zalewie, tym potopie książek, które przemijają zanim zaistnieją, tę właśnie książkę poświęconą Bruno Schulzowi dostrzec. Jest pięknie wydana przez wydawnictwo Uniwersitas, jest wydrukowana piękną, oryginalną czcionką i na pięknym papierze, jest w końcu wielce oryginalną próbą zrozumienia fenomenu Schulza. To według mnie najlepsza książka Konrada, bo opiera się na ryzykownym koncepcie – zrozumieć Schulza poprzez literaturę, poprzez krótkie biograficzne „repliki i fikcje”. Kondzio próbuje cały czas łączyć, w tym, co pisze, siebie – literaturoznawcę, doktoranta UJD i siebie – pisarza. W książce „O Schulzu…” wyraża się to pragnienie najpełniej – najpierw mamy esej krytyczno-literacki na temat tematów i recepcji Schulza, w którym znać całą pasję naukową Dr. Ludwickiego. Ta część jest wstępem, w którym autor tłumaczy się z wybranej drogi, że nie sposób prozy Schulza ująć w teoretyczno-literackie karby, że wszystkie naukowe narzędzia zdają się być tym przeklętym „prokrustowym łożem” dla poetyckiej prozy autora „Sklepów cynamonowych”. W drugiej części Ludwicki staje się autorem-pisarzem, który odpowiada i opowiada o życiu twórcy z Drohobycza. „Repliki i fikcje” przenikają prozę Schulza na wielu poziomach – na poziomie biografii, na poziomie reportażu, na poziomie impresji a także ekspresji. Widzimy zatem Schulza oczyma Ludwickiego, rozumiemy jego prozę intelektem Ludwickiego, czujemy wreszcie tę prozę przez Ludwickiego emocje. Bo to jest książka z miłości – miłości Ludwickiego do literatury i do Schulza w szczególności. I dlatego że z miłości, udało się szczęśliwie przeprowadzić ten zabieg przeprowadzony na otwartym sercu schulzowskiej prozy.


środa, 1 marca 2023

Rozmowa z Krzysztofem Majchrzakiem, Muzykiem roku w Plebiscycie JAZZ 2022

 

                                                               Foto Marcin Szpądrowski

Na przekór i pod prąd

Rozmowa z Krzysztofem Majchrzakiem, Muzykiem roku w Plebiscycie JAZZ 2022


Sławomir Domański (CGK)


- Krzysztofie, spotykamy się dziś po Twoim wielkim sukcesie. Oto zająłeś pierwsze miejsce w Plebiscycie JAZZ 2022...


Krzysztof Majchrzak


Tak, ta nagroda to dla mnie ogromne wyróżnienie. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się wygranej. I tym bardziej mnie to cieszy, gdyż nie tworzę muzyki łatwej i nie staram się podobać za wszelką cenę. Co nie zmienia faktu, że cieszę się bardzo, gdy moi słuchacze licznie kupują moje płyty i przychodzą na koncerty. I widzę ich rozradowane twarze.

Natomiast czy jestem najlepszy? W sztuce nie ma najlepszych. Najlepszym można być w sporcie. Według mnie Muzyk roku to ten, który wyróżnił się czymś wyjątkowym. Dla mnie jest to nagroda za całokształt tego, co zrobiłem w 2022 roku.

Oczywiście wpłynął na to wyróżnienie przede wszystkim sukces mojej płyty solowej „432 Hz”. Moja płyta uzyskała doskonale recenzje i zajęła II miejsce wśród najlepszych płyt jazzowych 2022 w Polsce. Doskonale odebrano również płytę „Triangle” z Tadeuszem Sudnikiem i Indią Czajkowską. Zagrałem ważne koncerty, o których dużo mówiono i pisano.

Powiem o tych najważniejszych. Przede wszystkim trasa koncertowa z legendarnym Labiryntem - zespołem polsko-amerykańskim, który istnieje już w tej chwili 30 lat, a w którym gra Henryk Gembalski i Tom Bergeron.

Były też koncerty, a wcześniej płyta, z The Intuition Orchestra Ryszarda Wojciula, dużą formacją z najwybitniejszymi polskimi muzykami z kręgu muzyki improwizowanej. I oczywiście mój nowy (a właściwie przeniesiony w czasie i miejscu, gdyż urodził się już 25 lat temu we Francji) projekt muzyczno-teatralno-poetycki „Poesique” z tekstami dadaistów z kręgu Cabaret Voltaire.

Uważam, że ta nagroda jest również rekompensatą za całą moją bezkompromisową drogę artystyczną, którą rozpocząłem dużo wcześniej, z pierwszym, kultowym już składem Tie Break z początku lat 80-tych. Drogą, którą bardzo konsekwentnie idę, żyjąc dziś we Francji.


SD

Wiem, że dla Ciebie jest to wszystko bardzo ważne, ale chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz, że jednak otrzymałeś tę nagrodę w momencie, kiedy wydałeś swój projekt solowy, więc czy to na pewno wyróżnienie za całokształt twórczości?


KM


Może rzeczywiście nie za całokształt. Tutaj zgadzam się z tobą. Bardziej chodzi mi o drogę, którą przeszedłem. Bo skąd się wziął pomysł albumu solowego? Stało się to w momencie, w którym grałem już z czołówką światową muzyki improwizowanej. Właśnie wtedy uznałem, że aby osiągnąć jeszcze wyższy poziom komunikacji z innymi muzykami, żeby jeszcze lepiej słyszeć innych powinienem lepiej słyszeć siebie. Słyszeć i w interakcji odpowiadać jeszcze lepiej o tym, co jest we mnie. Postanowiłem zacząć improwizować sam ze sobą.


SD


Krzysztofie, zauważyłem, że ludzie często myślą, że nie ma pracy twórczej, zanim nie zasiądzie przy instrumencie czy przy maszynie do pisania. Ja się z tym zupełnie nie zgadzam, ja uważam, że to, co się dzieje w głowie, to jest najważniejsze, że to jest w ogóle cały proces, od którego się zaczyna, a cała reszta jest drugorzędna, że jeżeli nie ma tego backgroundu w postaci przemyślenia, refleksji, to twórczość donikąd nie prowadzi.


KM


Absolutnie się z tobą zgadzam – ostatnio w wywiadzie dla Radia 357 zapytano mnie właśnie o mój proces twórczy. Moją płytę solową „432 Hz” otwiera utwór o tytule „62 model do składania”. Tytuł jest oczywiście wzięty z powieści Julio Cortazara, a ja dałem ten utwór jako pierwszy, gdyż mój proces twórczy to jest właśnie rodzaj modelu do składania. Noszę pomysły muzyczne w głowie, aż nadejdzie TEN moment. Wtedy zasiadam i nagrywam. Komponuje też często tradycyjnie. I tutaj Was zaskoczę, przy pianinie.

Aby móc realizować to, o czym mówię, nauczyłem się sam nagrywać. Mam własne studio mobilne. Teraz jest to możliwe, gdyż mieści się ono w moim komputerze. Dzięki temu mogę nagrywać wtedy, gdy przychodzi natchnienie. Nie muszę „iść do biura” i być zmuszony do nagrywania w chwili, gdy nie mam natchnienia. Nagrywam sam, ale przy procesie końcowym współpracuję z wybitnym realizatorem mieszkającym w Częstochowie, Robertem Gonerą. Wspaniale mi się z nim współpracuje, to człowiek, który doskonale czuje to, co ja robię.


SD

Jak doszedłeś do tego momentu, w którym teraz jesteś?


KM


Wróćmy do tych początków, a te początki są bardzo skomplikowane, bo tak naprawdę zacząłem grać koło roku 1976-77, kiedy dostałem się do szkoły muzycznej w Częstochowie do klasy kontrabasu. Wcześniej w domu miałem też tradycje muzyczne - moja mama była wyjątkowo uzdolniona wokalnie i wujek był śpiewakiem operowym. W czasach licealnych miałem bardzo wiele zainteresowań od matematyki po antropologię, interesował mnie teatr, interesowały mnie nauki humanistyczne, więc trudno mi było wybrać. Mało brakowało, a zostałbym prawnikiem. Nie grałem wtedy jeszcze, ale moim marzeniem było stać się muzykiem

Pierwszy cykl czteroletni I stopnia klasy kontrabasu zrealizowałem w 5 miesięcy, pracując nad instrumentem praktycznie bez przerwy od rana do wieczora. I wtedy poznałem właśnie Janusza „Yaninę” Iwańskiego, który też był w klasie kontrabasu.


SD

Zwróciłem uwagę na to, że kiedy opowiadałeś w wywiadach o swoim życiu, to mówiłeś o tym, że podejmujesz decyzję i jesteś w tym bardzo konsekwentny.

KM

Jestem konsekwentny aż do bólu. Właśnie ta konsekwencja to jest też wybór tego, co chciałem grać, bo jak sam wiesz nie wybrałem łatwej drogi artystycznej ani łatwej drogi życiowej. Wyjechałem do Francji i tam też nie było łatwo. Mój wyjazd był po części wyborem narzuconym, bo ja nie chciałem tylko musiałem wyjechać ze względów politycznych. Ale na basie chciałem grać zawsze.


SD

Czy potrafisz powiedzieć, dlaczego tak polubiłeś gitarę basową?


KM

Lubię barok, a w baroku „basso continuo” jest najważniejsze. Chcę mieć wpływ na wszystko, w czym biorę udział i być za to odpowiedzialnym. Może często basista jest mniej dostrzegany przez publikę, ale to basista decyduje o harmonii, o tym, w jakim kierunku pójdzie improwizacja. A poza tym zawsze fascynowały mnie niskie dźwięki.


SD

Ale nie ma dużo basistów, którzy robią karierę solową? Raczej rolę basisty kojarzymy, że to sekcja rytmiczna, która prowadzi cały zespół a nie to, że ci muzycy mają zapędy zostania wirtuozami.


KM


W Polsce jest kilku takich basistów. Ale moją koncepcją nie jest granie solo dla popisów.

I cieszy mnie, że zauważono mój album jako płytę muzyka, nie basisty prezentującego gamę swoich umiejętności instrumentalnych. Zresztą, uważam siebie przede wszystkim za muzyka, który wypowiada się artystycznie, korzystając z gitary basowej, czy też gitary i innych instrumentów. W jednej z recenzji Maciej Lewenstein napisał, że jestem polskim Mike Oldfieldem. Dla tych, którzy nie znają polecam jego płytę „Tubular Bells”


SD


Chciałbym, żebyś opowiedział o twoich wyborach, jak ty sam siebie znajdujesz jako muzyka, czy chciałbyś zostać zaklasyfikowany do pewnego gatunku muzyki, czy też masz inny pomysł na Krzysztofa Majchrzaka?


KM

Uważam, że jestem muzykiem improwizującym, tworzącym, komponującym zarówno w sposób tradycyjny, jak i w sposób intuitywny. Ze względów praktycznych jestem częściej klasyfikowany jako muzyk jazzowy, gdyż jazz kojarzy się z improwizacją. Ale nie ograniczam się do jazzu. Interesuje mnie improwizacja nieidiomatyczna. W wielkim skrócie mogę powiedzieć, że moją ideprzewodniimprowizacji i kompozycji jest mój własny, niekonwencjonalny system muzyczny, który stworzyłem w oparciu o „Thesaurus Of Scales And Melodic Patterns" Nicolasa Slonimsky’ego oraz rozwinięcie koncepcji harmolodycznej Ornette Coleman’a. Harmolodic polega na równoważności wszelkich elementów muzycznych – harmonii, melodii i rytmu. Wszystko tutaj jest ważne, wszyscy są solistami. W utworach stosuję techniki sonorystyczne, polegające na takim kształtowaniu muzycznego przebiegu, aby nadrzędną̨ rolę pełniły jakości brzmieniowe.

Mówiąc o improwizacji muszę dodać, że interesuje mnie również improwizacja w sensie szerszym. Przygotowuję się do napisania książki o filozofii improwizacji. Dlatego też, wykorzystując czas pandemii, podjąłem w 2020 roku studia filozoficzne na Uniwersytecie Wrocławskim i jednocześnie w Paryżu na Université Panthéon-Sorbonne.

Interesuję się również muzyką współczesną. Obecnie pracuję nad transkrypcją na bas utworów Lutosławskiego. Przewiduję nagranie płyty za dwa lata.

Wracając do twojego pytania, powiem, że uważam siebie za muzyka bez granic.


SD


A czy nie było tak, że już w czasie Twojej działalności w Tie Break bardziej byliście zajęci poszukiwaniem niż określaniem się poprzez muzykę?


KM


Tak, na tym właśnie polegała wyjątkowość naszego spotkania, że w tym samym czasie i miejscu znalazło się czterech ludzi, mających zbliżoną wizję muzyki.



SD

Przypomnijmy ten pierwszy skład Tie Break.


KM

Tych czterech to ja na basie, Janusz „Yanina” Iwański na gitarze, Antoni „Ziut” Gralak na trąbce i niestety nieżyjący już Czesław Łęk na perkusji. Ten kwartet ukonstytuował się pod koniec lat 70-tych. Yanina już wtedy był bardzo dobrym gitarzystą rockowym. Ja byłem zielony jako instrumentalista, ale byłem bardzo osłuchany w jazzie. Janusz to wszystko oczywiście nadrobił, a ja na instrumencie nadrabiałem z kolei bardzo intensywną grą po kilkanaście godzin dziennie, za którą zapłaciłem tym, że musiałem przestać grać na kontrabasie na skutek kontuzji. Właśnie dlatego sięgnąłem po gitarę basową - miałem do wyboru: albo operować się i dawano mi 50% na sukces, ale istniało ryzyko, że nie będę już grał. Wybrałem drugą możliwość - nie operowałem ręki, czego nie żałuję.


SD

Czy pamiętasz miejsca, gdzie spotykaliście się na próbach? Czy były takie miejsca, które żyły muzyką w Częstochowie?


KM


To było tak dawno, a w moim życiu tyle się wydarzyło za granicą, że już nie pamiętam tak dokładnie. Przez 3 lata próbowaliśmy w różnych klubach studenckich, z których sukcesywnie nas wyrzucano, gdyż odmawialiśmy występów. Postanowiliśmy, że pierwszy koncert zagramy dopiero wtedy, gdy będziemy gotowi. I tak się stało. Nasz pierwszy oficjalny występ odbył się podczas festiwalu „Jazz Juniors” w Krakowie w 1980 roku. Zdobyliśmy tam I nagrodę, grając muzykę, która dała początek „nowej fali” w polskim jazzie.


SD

To brzmi rzeczywiście bardzo mocno: Częstochowa stała się kolebką nowego jazzu w Polsce…


KM

Tak, nowy jazz narodził się tutaj! To na bazie tego historycznego Tie Breaku z początku lat 80-tych powstał „New Jazz Band”, którego inicjatorem był Jurek Piaskowski. Grali z nami tacy muzycy, jak Andrzej Przybielski, Alek Korecki, Henryk Gembalski, Michał Zduniak.

Po „New Jazz Band” powstał „Free Cooperation” i dopiero kilka lat później „Young Power”.

Nie ma żadnej generacji Young Power w Polsce, jest generacja Tie Break – dokładnie chodzi o ten pierwszy skład zespołu. I dziwię się, że o tym się nie mówi. Jestem często zapraszany do różnych mediów i okazuje się, że dziennikarze (nawet ci z młodszej generacji) jednak o tym pamiętają. Kilka lat temu w Radiu Kraków padły na początku rozmowy słowa: „Witamy jednego z tych niezłomnych!”. Bo dla nich Tie Break to byli ci, którzy nie tylko nie zgadzali się z tymi muzykami, których nazywaliśmy „frakcją restauracyjną”, lecz także ci, którzy byli przeciwko systemowi.


SD

Opowiedz nam o swoim doświadczeniu emigranta, bo jednak zdecydowałeś, że wyjeżdżasz z kraju i praktycznie do dziś żyjesz i tworzysz we Francji.


KM

Wyjechałem w 1988 r. Dlaczego do Francji? Uważałem wtedy i nie zmieniłem zdania, że jest to idealny kraj dla artysty. We Francji występuje duże zainteresowanie kulturą i sztuką. Ale jest też ogromna konkurencja. Przyjeżdżają doskonali muzycy z całego świata, co z kolei daje szanse poznawania różnych kultur. Wielu mi odradzało wyjazdu do Francji, gdyż przede mną było dużo innych wybitnych muzyków z Polski, którzy próbowali tam osiąść. Wyjechali jednak do Niemiec lub Szwajcarii, gdyż uznali, że we Francji jest za duża konkurencja. A ja postanowiłem tam zostać, gdyż lubię podejmować trudne wyzwania. Poza tym miałem poczucie własnej wartości. I grając „trudną” muzykę, potrafiłem z niej „żyć”. Będąc we Francji miałem okazję poznać muzyków światowego formatu ze wszystkich kontynentów. Grałem, poza muzykami z Europy i Ameryki, również z artystami z Brazylii, Jamajki, Afryki, Syrii, Indii, Madagaskaru, dzięki czemu mogłem poznać praktycznie u źródeł muzykę świata.

Ten pierwszy okres, gdy mieszkałem pod Lyonem był bardzo trudny, gdyż musiałem dojeżdżać 3 godziny dziennie pociągiem do pracy w tę i z powrotem (półtora roku pracowałem w wytworni guzików, żeby mieć z czego żyć). Właśnie podczas tych podróży nauczyłem się grać „slappem”, czyli uderzając w struny kciukiem, a robiłem to bez instrumentu, wizualizując ruch.

Szybko zacząłem szukać okazji, aby grać, pomimo tego, że w Lyonie nie znałem nikogo. W dodatku poza Paryżem Francuzi nie mieli wtedy pojęcia, na jakim poziomie jest muzyka jazzowa (i nie tylko) w Polsce. Ale gdy się przekonali jak gram, to wtedy wszystko poszło bardzo szybko – w pewnym momencie działałem aż w 9-ciu zespołach, z którymi zacząłem jeździć po świecie, występowałem na przykład na wielkim festiwalu jazzowym w Montrealu.


SD

Chciałem Cię zapytać na koniec, że mimo tego, że tam się tak dobrze odnalazłeś, cały czas wracasz do Częstochowy. Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne, żeby jednak tutaj być i tutaj cały czas zaznaczać swoją obecność artystyczną?


KM

Tutaj są moje korzenie. Ja tutaj zaistniałem, to jest także istotne. Ludzie czasem myślą, że będą lepiej postrzegani, gdy się zasymilują. Bez jakiegoś pompatycznego patriotyzmu - moje korzenie to jest Częstochowa i Polska, ale jestem Europejczykiem i moim domem jest też Europa. W tej chwili mój drugi dom to Francja. Właśnie drugi, bo ten pierwszy jest tutaj.


SD

Tak, ale mógłbyś sobie poustawiać te klocki inaczej: mój pierwszy dom to Francja, bo tam mieszkam, żyję, tam zrobiłem karierę. Ty jednak mówisz – mój pierwszy dom, Polska...


KM.

Tak, i to nie są jakieś pompatyczne wypowiedzi. Ci, którzy mnie znają, mogą to potwierdzić. Najlepszym dowodem, świadczącym o moim przywiązaniu do Polski, jest to, że staram się bardzo dbać o swój sposób wysławiania się po polsku, gdyż jest to dla mnie niesłychanie ważna rzecz. Języka francuskiego też się nauczyłem przez szacunek do miejsca, w którym mieszkam. Wymagam też, aby Francuzi nauczyli się wymawiać moje imię i nazwisko bez przekształceń, a nie jest to dla nich proste. Później mi powiedziano, że to też świadczy o mojej sile. Jesteśmy naprawdę silni, gdy pozostajemy sobą i dbamy o swoją tożsamość – ja się o nią troszczę zarówno jako człowiek, jak i artysta. I to jest moje credo – zawsze pozostać sobą.

Zapytano mnie ostatnio podczas wywiadu, czy się cieszę z tego wyróżnienia. Bardzo się cieszę. I to tym bardziej, że wybrałem drogę niekomercyjną, w której nie staram się przypodobać. Kroczę drogą artystyczną, pozostając zawsze sobą i dlatego tym bardziej się cieszę, gdy publiczność docenia to, co robię. Nie próbuję udawać kogoś innego, by być bardziej na fali.

I publiczność to widzi i docenia.

Mogę powiedzieć, że ja zawsze idę pod prąd, bo wiadomo – szlachetne ryby zawsze płyną pod prąd, a z prądem płyną śmieci. Czyli „pod prąd” i na przekór.


SD

Bardzo dziękuję za rozmowę.





sobota, 31 grudnia 2022

Narodowy Spis Zespołów wyd. Ha!art - ranking

 


 Moje ulubione nazwy z Narodowego Spisu Zespołów z uzasadnieniem (ocenzurowano w zgodzie z zasadami netykiety i kancelowania mowy nienawiści – mam nadzieję)


ŻNIWA SIĘ SKOŃCZYŁY SPADŁ DESZCZ I SŁOMA POSZŁA SIĘ JEBAĆ – za życiową mądrość

UŚCISK DŁONI PREZESA – za uniwersalną wymowę

UŚMIECH KOMBINEREK – coś dla majsterkowiczów i fanów Adama Słodowego

SUPERPAŁKA I NAJEŹDŻCY Z KOSMOSU – z miłości do Jacka Pałuchy, jego malarstwa i FNS oraz Częstochowy

ROZBITE JAJA NA SZYBACH PARLAMENTU – wierząc w siłę protestu

MAGISTER Z WYCIĘTĄ PRZYSADKĄ MÓZGOWĄ – ze wstrętu do wszelkich tytułów, etykietek, półek

LATAJĄCY TABORET CZCIGODNEGO SZKIELETORA – bo wiem, kim był Szkieletor

KUFAJKA RENCISTY – słowa przeciw wykluczeniu

KULTURA OBSZCZYMURA – moja kultura

GALOPUJĄCE SANDAŁY – mieszkam w światowym centrum pielgrzymkowym

FURA GNOJU – za życiową prawdę

CIUCIO MORALES – z szacunku do spaghetti westernów i filmów Segia Leone

DELAYED EJACULATION – wiadomo

DZIADY ŻOLIBORSKIE – za aktualność polityczną

BURDEL PANA KLEKSA – czyli wszystko, co w życiu najlepsze

DENAZYFIKACJA – oby ta prawdziwa szybko nastąpiła

ŁOGDAN BAZUKA – czyli co naprawdę wydarzyło się w kwaterze komendanta

KOMBAJN DO ZBIERANIA KUR PO WIOSKACH – bo nie ma go w spisie



sobota, 17 grudnia 2022

Pisać na Berdyczów


 Barszcz radziecki


Marta Kozłowska w swoim metafizycznym kryminale „Berdyczów” podejmuje grę z tradycją rosyjskiej powieści. Pod pozorem kryminalnej zagadki – afrykański pomór krów w ukraińskim Berdyczowie – opisuje dziwności na wschód od naszego edenu.

Coś mi to przypomina, mianowicie persyflaż z tradycji rosyjskiej prozy, z którym zetknąłem się przy okazji lektury „Ruskiej klasyki” Daniela Majlinga. Obydwie książki łączy wydawnictwo Ha!art. Ruska klasyka jest dziś na topie - przynajmniej gdy widzimy ofertę krakowskiego wydawnictwa, gdzie możemy znaleźć dużo ciekawych, ale też dużo śmiesznych książek.

W Ha!arcie najczęściej ten śmiech bywa przez łzy i tak jest w przypadku „Berdyczowa” Marty Kozłowskiej. Karol Pytanko, specjalista do spraw weterynarii, przyjeżdża do Berdyczowa, by odkryć przyczynę pomoru trzody chlewnej. Na miejscu odkrywa, że dzieją się tam dziwne rzeczy – jak za przyczyną czarodziejskiej różdżki znikają ludzie a nawet przedmioty. Karol Pytanko staje twarzą twarz wobec metafizycznych zagadek godnych „Mistrza i Małgorzaty” i Archiwum X.

W posttotalitarnej aurze wszystko jest możliwe. Diabelskie harce odżywają i wiodą nas w tym groteskowym korowodzie poprzez życie tak nieprawdziwe, że nie wiadomo, czy Śmierć w ogóle istnieje. Ale włącza mi się małe pytanko (sic!) - czy to wszystko się u Marty Kozłowskiej zgadza? Czy udało się jej mnie zaczarować a nie rozczarować? I to pytanko jest w kontekście „Berdyczowa” niebezpieczne. Bo nie byłoby tego „pytanka”, gdyby wszystko mi się tutaj zgadzało, choć nie potrafię wskazać, jakiego elementu mi tutaj brakuje, żeby móc „pisać na Berdyczów” bez nadziei na odpowiedź.

Lubię ha!artowe groteski i ryzykowne konwencje, jestem cały „za” i jestem także „za” „Berdyczowem”. To była jednak wysoko postawiona poprzeczka – z ludowości Gogola i „urban legends” Bułhakowa.  Czy udało się ją pokonać? Każdy czytelnik musi sam poszukać odpowiedzi, ja mam poczucie, że trochę zabrakło.

wtorek, 1 listopada 2022

Refleksja o książce Gaby Krzyżanowskiej "Jedna czwarta wróbla". Wyd. Ha!art

                                                                     okładka HA!ART



Analiza ciąży


Książka Gaby Krzyżanowskiej, „Jedna czwarta wróbla”, to dziennik ciąży - intymny zapis tych dziewięciu miesięcy, zapis niemal fizjologiczny, jednak to, co najważniejsze dla tej książki dzieje się w sferze myśli. W efekcie dostajemy ciążowy „overthinking”, który wciąga czytelnika w głowę bohaterki i autorki.

Przepływamy z dnia na dzień, z płynami ustrojowymi, pokarmami, nastrojami. Czujemy się jak embrion orbitujący w tym świecie między mózgiem autorki-bohaterki a płodem, bezradni wobec natury i biologii. I to jest bardzo intymne wejście praktycznie w ciało przyszłej matki. Doświadczenie może niezbyt przyjemne, ale interesujące – jakby przeniknąć przez czyjąś skórę.

Empatio – pozwól żyć. Tak mi się pomyślało, że bez pancerza obojętności ciężko byłoby dotrwać do rana. I tak mi się pomyślało, że ta wirująca pralka myśli, mogłaby nabrać takiego impetu, jak nuklearny figdet spinner i wynieść przyszłą matkę na orbitę okołoziemską albo jeszcze dalej, a my czytelnicy moglibyśmy tylko zawołać – Halo! Gaba, tu ziemia!

Uważam, że można pisać o wszystkim, że opisywanie sytuacji skrajnych, oswajanie tabu ma po prostu sens. Ma sens tym bardziej, jeśli to „przepisanie” wrażeń i emocji pozwoliło przetrwać, pozwoliło zwolnić wirującym myślom.  

 

piątek, 7 października 2022

Recenzja książki Mai Staśko "Hejt polski" - wyd. Ha!art

 

                                                               okładka https://www.sklep.ha.art.pl/

Królowa hejtu


Piszę o książce Mai Staśko „Hejt polski”. Książka Mai Staśko składa się z hejtu, hejtu wypreparowanego z jej internetowych aktywności – komentarzy pisanych pod jej postami. Książka Mai Staśko to szambo, które wybiło i które zalewa nasze oczy i mózgi. „Hejt polski” to ważna książka, bo jest żywym zapisem tego, czym żyje Maja Staśko i czym żyjemy my – my, użytkownicy internetu, my, użytkownicy nowych mediów.

Starożytni dobrze wiedzieli, że portret jest dialektycznie złożony z wymierzonych przeciw niemu paszkwili i z jego sławy". My w XX wieku zmierzamy do tego, aby u siebie widzieć tylko powód do sławy, a u innych tylko do hańby” – pisał w XX wieku Bohumil Hrabal. Na dowód tego we wstępie do swojej książki „Aferzyści” zamieścił fragmenty listów, które otrzymywał od czytelników. Były to głównie, mówiąc dzisiejszym językiem pop-kultury, „hejty”. Hrabal, wracając do korzeni, wyprzedzał swój czas.

W XXI wieku hejt jest towarem. Co łączy Maję Staśko, Marcina Najmana i Jarosława Jakimowicza? To na nich „internety” wylewają hektolitry hejterskich odchodów. Wszyscy oni nie są wybitnymi przedstawicielami swoich dziedzin – Maja nie jest wybitną pisarką (podobnie jak Jaś Kapela), Najman nie jest wybitnym bokserem, Jakimowicz-dziennikarzem. Ale wszystkie te osoby mają silną konstrukcję psychiczną i nie przejmują się „co ludzie powiedzą”. Ktoś powie, że Maja Staśko walczy o słuszną sprawę. Podobnie uważa Najman, broniąc Jasnej Góry, Jakimowicz, wyrzucając tęczowe flagi do kosza na śmieci– każda z tych osób przekonana jest o własnej racji i może za nią oddać życie. Hejt jest dla nich wszystkich tylko dowodem, że ich racja jest ichnia!

Niedawno Ha!art wydał książkę „To nie jest Polska” – także w serii konceptualnej. Książka jest audiodeskrypcyjnym scenariuszem ważnych dla Polski wydarzeń. Książką tą rządzą skrajne emocje, ale audiodeskrypcyjny opis pozbawia je elementu wartościowania. Tęczowe i feministyczne marsze zrównują się z marszami narodowców. Zostają emocje, zostaje kultura hejtu, w jakiej żyjemy. Te same wpisy, co u Mai Staśko, znajdziemy u Najmana czy Jakimowicza. Bohaterowie internetów nie odkryli Ameryki, że aby wzrastać, potrzeba nawozu. Wspólnym mianownikiem dla ich działań jest subkultura MMA, gdzie hejt połączony jest z bezpośrednią, fizyczną agresją. Maja Staśko wystąpiła na takiej gali, czym, w moim przekonaniu, przypieczętowała swoje autentyczne motywacje.

Lepiej żeby cię nienawidzili, niż gdyby cię nie było – tak brzmi motto współczesnych czasów. „Hejt polski” będzie kolejną trampoliną dla internetowej sławy. Ale, pamiętajmy, ta zabawa jest tylko dla silnych osobowości. Hejt polski ma dziś twarz Mai Staśko.