Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 17 marca 2024

"Mroczny urok szczęki" - kilka wrażeń po premierze spektaklu "Urok likwidacji" reż. Agata Biziuk


 

Mroczny urok szczęki


To nie będzie recenzja, to tylko kilka wrażeń po spektaklu „Urok likwidacji” w reżyserii Agaty Biziuk, która miała miejsce 16. marca w częstochowskim teatrze.


Agata Biziuk przeniosła na deski teatru reportaże Piotra Lipińskiego i Michała Matysa o Polsce lat 90-tych z książki „Niepowtarzalny urok likwidacji”. Także dlatego nie podejmę się zrecenzowania przedstawienia, bo musiałbym znać pierwowzór, wniknąć w te relacje, które zachodzą między oryginalnym tekstem a adaptacją. Jednego jestem pewien – po tym, co zobaczyłem na teatralnych deskach, na pewno sięgnę po tę książkę.


Wchodzimy do typowej „szczęki” z lat 90-tych – scenę otacza blaszana ściana, jakbyśmy weszli do starego, postawionego na prędce magazynu. Początki polskiego kapitalizmu – takie prowizoryczne budowle wypełniały kiedyś bazary i targowiska. Już sama ta „szczęka” spełnia w przedstawieniu rangę symbolu – bylejakość, pozorność, tandeta fundamentu, na którym budowano nowy system. Tak NOWY SYSTEM, bo właśnie o systemie jest to przedstawienie, nie o likwidacji, ale o budowaniu NOWEGO SYSTEMU.


W pierwszej części aktorzy noszą uniformy rodem z komunistycznych Chin Mao – szare, jednakowe stroje. W takich strojach świętują nadejście nowego, 1990 roku, roku, który ma być dla nich nowym otwarciem, nową nadzieją, nowym, lepszym, kapitalistycznym światem. Ten przełomowy moment ma być także sytuacją graniczną, wyjściem z krainy socjalistycznej fikcji do prawdy konkurencji i gospodarki rynkowej.


Twórcy tego przedstawienia nie mają złudzeń – ten przełom nie był momentem równego startu dla wszystkich i dlatego zamiast wolności zaczęła się budowa nowego systemu. Zagubieni bohaterowie w swoich reportażowych historiach cały czas poszukują jakiegoś oparcia, jakiegoś przywódcy czy szamana. Obwiniają sami siebie, że nie są wystarczająco zaradni, samodzielni i pracowici. Ci bardziej świadomi nie mają złudzeń – budują własne fikcyjne piramidy finansowe, wciskają kit o rozwoju, wierze w siebie, automotywacji, ezoterycznych mocach czy kontaktach z UFO. Hochsztaplerzy zamiast elit i liderów, wciskający towar, którego nikt nigdy nie widział, składający się z marzeń, obietnic i ułudy sukcesu. Drapieżcy i ich ofiary – wszyscy zamknięci przestrzeni blaszanej „szczęki”. Czy to mogło się udać? Odpowiedź wydaje się oczywista, a hasło SUKCES jest ukazane w „Uroku likwidacji” jak kajdany nowej ideologii z nowymi wodzami.


W drugiej części aktorzy zmieniają uniformy na kolorowe, kiczowate stroje z lat 90-tych – ortalionowe dresy, wzorzyste koszule, błyszczące różem stylizacje pań to kolejna warstwa kłamstwa, za którą próbują się ukryć bohaterowie tych reportaży. Spektakl oszukiwania innych i siebie trwa w najlepsze i w przedstawieniu Agaty Biziuk nie ma końca. Objawia się ona w oczekiwaniu bohaterów na Godota, na mesjasza kapitalizmu, który wszystkich poprowadzi, nakarmi i napoi słowami prawdy, która stanie się „słowem konsumpcji”. Ten romantyczny i mesjanistyczny rys jest dla mnie w „Uroku likwidacji” wyraźny. Oto wyrwaliśmy się ze szponów socjalistycznego Babilonu i idziemy ku lepszej przyszłości. Tyle że ona się nie staje. Obietnica kapitalistycznego zbawienia wciąż pozostaje niespełniona.


„Urok likwidacji” jest przedstawieniem muzycznym, ale muzyka pełni tu dość specyficzną rolę. Porównałbym rolę tych utworów, utrzymanych w większości w stylu „electro”, do chóru, który komentuje i podsumowuje kolejne historie. Nie są to jednak radosne piosenki, które będziemy śpiewali wesoło po zakończeniu przedstawienia. Bo nastrój „Uroku likwidacji” to nie nostalgia ale melancholia – melancholia, wynikająca z poczucia, że Polska nie jest tą krainą, o której uczyli nas w szkole albo na lekcjach religii, że Polskę konstytuuje „przeciw” a nie „za”, że nauczyliśmy się walczyć, ale gdy w końcu wygramy, pozostajemy bezradni.


Nie będę w swojej refleksji, nie-recenzji, wnikał w analizę postaci granych na scenie częstochowskiego teatru (podobały mi się bez wyjątku), ani nie mam zamiaru drobiazgowo przyglądać się poszczególnym elementom przedstawienia. Niech pozostanie ta garść wrażeń i poczucie, że jest to ważne przedstawienie i że „mroczny urok szczęki” trwa, a my nadal tkwimy jej mocnym uścisku.


niedziela, 10 marca 2024

Moje Oscary 2024

  Wytypuję tutaj filmy, którym kibicuję w oscarowym konkursie. W głównych kategoriach obejrzałem wszystkie, ale jeśli chodzi o film międzynarodowy i film animowany to będą moje wielkie oczarowania, tzw. "moje kino". Opinie o tych filmach znajdziecie w poście "Kino 2024" jakby co.


Najlepszy film - "Przesilenie zimowe" reż. Alexander Payne 

Najlepszy film międzynarodowy - "Perfect Days" reż. Wim Wenders

Długometrażowy film animowany - "Chłopiec i czapla"

Najlepszy aktor - Paul Giamatti "Przesilenie zimowe"

Najlepsza aktorka - mimo, że film nie do końca "mój" Sandra Huller "Anatomia upadku"

Najlepszy aktor drugoplanowy - Robert DeNiro "Czas krwawego księżyca"

Najlepsza aktorka drugoplanowa - Da Vine Joy Randolph "Przesilenie zimowe"

Najlepszy reżyser - Jonathan Glazer "Strefa interesów" 

Najlepszy scenariusz oryginalny - "Obsesja" Samy Burch

Najlepszy scenariusz adaptowany - "Strefa interesów" - nie znam książkowego pierwowzoru żadnego z tych filmów, ale nazwisko Martina Amisa przemówiło do mnie dość mocno, scenariusz stworzył Johnathan Glazer

Muzyka - "Biedne istoty" Jerskin Fendrix

Piosenka - Wahzhazhe (A Song for My People) "Czas krwawego księżyca"

Scenografia - "Biedne istoty"

Kostiumy - "Biedne istoty"

Zdjęcia - Rodrigo Prieto "Czas krwawego księzyca" 

Montaż - "Oppenheimer"



Porównanie wrażeń po Diuna 1 i 2.


         autor "polskiego" plakatu Andrzej Pągowski 


Epos SF XXI wieku


Nie potrafię rozdzielić do końca obydwu części, więc napiszę o wrażeniach z cz.1 i 2 jako dopełniających się elementów.



Diuna cz.I\cz.II reż. Denis Villeneuve 

Diuna 1 Obejrzany kiedyś w jakimś niewydarzonym formacie monitora laptopa, nie zrobił wrażenia. Wykonałem drugie podejście już w kinie i zrozumiałem, że to epos SF na miarę XXI wieku – ta zamierzona powolność oraz dostojeństwo muzyki i obrazu pozwala odczuć z pełną mocą intencje Villeneuve’a. To monumentalne, epickie dzieło można docenjedynie na wielkim ekranie - wtedy znika powolność, a zaczyna się kontemplacja wyobraźni twórców zarówno literackiego pierwowzoru jak i jego adaptacji.

Diuna 2 nie ma tej epickiej mocy co część 1, ale ma swoje mocne momenty - na przykład kraina Harkonnenów wygląda tak, że Fritz Lang ze swoim Metropolis i cały niemiecki ekspresjonizm by jej nie wyśnił w najsmutniejszym, czarno-białym koszmarze. Diuna 2 jest bardziej przygodowa i mniej epicka od jedynki. Wszystko tu zostaje dopowiedziane, narracyjnie płynne, nie trzeba koniecznie znać literackiego pierwowzoru, żeby wypełnić wszystkie luki opowieści. Znika przez to tajemniczość pierwszej części, ale film nie drażni widza, który chce podziwiać ten spójny świat, zamiast mierzyć się z pytaniami: dlaczego? po co? 

Zarzut to, czy zaleta?


To zależy, czego oczekujemy od filmu. Jeśli chcemy podziwiać widowiskowe sceny batalistyczne i „ujeżdżanie” czerwi, to część 2 daje więcej radości. Jeśli chcemy podziwiać wielkie, monumentalne i niespieszne kino, jeśli chcemy kontemplować ten świat, oddać się filmowej medytacji, to część 1 jest po prostu filmem wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju autorskim eposem SF na miarę XXI wieku.




środa, 28 lutego 2024

Recenzja "Zbyt głośnej samotności" Bohumila Hrabala


 Sprawa pakowacza Hanti 


W składzie makulatury na ulicy Spalonej w Pradze Bohumil Hrabal spotkał w latach 50-tych Jindricha Paukerta - pierwowzór bohatera "Zbyt głośnej samotności. Mimo swoich prawie 40-stu lat początkujący pisarz, doktor praw trafia po resocjalizującej pracy w kladeńskiej hucie do praskiego skupu makulatury. Kiedy czyta się literackie wspomnienia pisarza z tamtego okresu, wydaje się, że to najpiękniejszy okres jego życia: dom na Grobli Wieczności, czyli stara kuźnia przerobiona na mieszkanie, wędrówki po praskich mordowniach (tak zwany slalom gigant, opisany także w "Głośnej samotności"),  magiczne postaci przyjaciół takich jak Vladimir Boudnik czy właśnie Jindrzich Paukert.


"Zbyt głośna samotność" zostaje wydana w 1976 roku, kiedy Hrabal był już popularnym twórcą o ustalonej pozycji przede wszystkim dzięki oskarowej adaptacji "Pociągów pod specjalny nadzorem", których był współscenarzystą. Od tamtego czasu sporo się w życiu pisarza pozmieniało. Hrabal powoli oswajał się ze swoją starością, ale na kształt książki miały wpływ wydarzenia polityczne, mające miejsce w połowie lat siedemdziesiątych. W tym czasie Hrabal był nękany przez Służbę Bezpieczeństwa jako autor funkcjonujący w dwóch obiegach literackich - tym oficjalnym i legalnym oraz samizdatowym, związanym z działaniem opozycji politycznej na czele z Vaclavem Havlem. Efektem zabiegów bezpieki było nakłonienie pisarza do wykonania gestów lojalności wobec komunistycznej władzy. Nabrało to szczególnie mocnego znaczenia po opublikowaniu przez Havla i opozycję "Karty 77",której Hrabal nie podpisał i wielu miało mu za złe jego konformistyczną postawę.


Ten ból związany z odczuwaniem swych moralnych dylematów stanął u źródła powieści "Zbyt głośna samotność". Hrabal, będący zawsze poza polityką, czuł się w tym momencie swojego życie wyjątkowo silnie uwikłany w procesy historyczne, w których uczestniczyć po prostu nie chciał. Mógł czuć się podobnie jak bohater "Zbyt głośnej samotności" - odstawiony na boczny tor i niezrozumiany. 


Tak właśnie funkcjonuje Hantia - wykształcony mimo woli pakowacz makulatury ze składu na ulicy Spalonej. Jest to człowiek wewnętrznie rozerwany pomiędzy miłość do książek a ich niszczenie. Swoją pracę traktuje jak dzieło sztuki, bowiem każda paczka sprasowanego w sześciany papieru stanowi osobistą realizację twórczą, każda ma swój indywidualny charakter, każda niesie w sobie otwartą księgę i myśl, choć nie wie o tym nikt oprócz Hanti. Jego sztuka ma zatem charakter całkowicie bezinteresowny, nikt nie wie, że sprasowany papier jest artystyczną kreacją. Tam, gdzie wielkie myśli i dzieła niszczy się w potężnych kadziach jako nikomu już niepotrzebne, tam na dnie piwnicy praskiego skupu makulatury siedzi samotny człowiek, który, kochając swoje książki, zarazem posyła je na śmierć. "Zbyt głośna samotność" to głównie opowieść o przemijającej epoce słowa pisanego.


Czas Hanti dobiega końca. W skupie makulatury na Bubnach działa już automatyczna prasa, o wiele bardziej wydajna niż zmęczony, stary człowiek, który porównuje swe dzieło do pracy Syzyfa. Prasa na Bubnach nie ma tych dylematów i refleksji, jest skuteczna i nie istnieje dla niej ilość, która mogłaby ją przerosnąć. Hantia wie, że to koniec jego głośnej samotności, którą chciał uczynić piękną. Nadchodzi czas młodych ludzi, dla których ten świat nie będzie wiecznym borykaniem się z bólem istnienia, próbą odgadnięcia sensu i pragnienia piękna. Zautomatyzowana, radosna ludzkość, która idzie dziarsko do przodu, mija obojętnie przechodzących obok, szarych i nieciekawych Syzyfów, Lao Cy i Chrystusa, Hantię. 


"Zbyt głośna samotność" to powieść tak wielowarstwowa i pełna znaczeń, że czytając ją po raz trzeci, miałem wrażenie, że czytam zupełnie inną książkę. Nie sposób w kilku zdaniach zawrzeć, o czym jest ta krótka, napisana poetyckim, barwnym językiem proza - dla każdego na pewno będzie czymś innym, bo w tym tkwi siła twórczości Bohumila Hrabala, który tworząc swój subiektywny świat, potrafił skłonić odbiorcę do stworzenia własnej wersji dzieła. Jest w tym utworze gorycz, żal i melancholia, ale jest w nim także głębokie przekonanie, że życie jest dziełem sztuki i że nie wolno nam o tym zapomnieć.

poniedziałek, 12 lutego 2024

Ksiązki 2024

 Styczeń2024


1/24 Art Spiegelman "Maus. mój ojciec krwawi historią"

Maus: Mój ojciec krwawi histor

Maus: Mój ojciec krwawi historią



Zdumienie, że akcja tego legendarnego komiksu zaczyna się w Częstochowie. Żydzi jak myszy, Polacy jak świnie. Hitlerowcy jak koty - serio? Holocaust w popkulturowym wydaniu przerażający jest tym bardziej.

2. Art spiegelman "Maus. I tu zaczęły się moje kłopoty"  


Popkultura powinna być wrogiem tematu Holocaustu - tak miałem, tak miałem nawet z "Listą Schindlera". Ale w "Mausie" jest inaczej. Komiksowy charakter opowieści jeszcze bardziej potęgował we mnie grozę Zagłady. Ta zwyczajność, "dziecinna forma", czyniły historię Władka Spiegelmana jeszcze bardziej porażającą i paraliżującą, że musiałem co jakiś czas odkładać ten pięknie wydany tom. Miałem dość. Niby myszki, kotki, świnki, pieski, ale te alegorie mówiły, że nawet zwierzęta nie zasłużyły sobie na taki świat. I oczywiście postać Władka z jego pięknie wystylizowanym w tłumaczeniu językiem - to ona sprowadza nas z bajki na Ziemię, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. 

3.  Przemek Wojcieszek "Świnie wojny" - wyd. Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu

                                                                     zdjęcie  okis.pl


 Kain i Abel – powrót do Raju


Biblijna przypowieść o Kainie i Ablu to odwieczny pierwowzór konfliktu między braćmi, który tak często odnawiany jest na kartach powieści kryminalnych. Ale czy tak często biblijni bracia powracają do Raju? Tak się może zdarzyć jedynie w kryminale „Świnie wojny” autorstwa enfant terrible polskiej sztuki, Przemka Wojcieszka !

Przemysław Wojcieszek – reżyser teatralny i filmowy, reżyser legendarnego filmu i spektaklu „Made in Poland”! Niepokorny twórca, bezkompromisowy buntownik, ostatnio autor niszowych kryminałów – debiutował kryminalnym musicalem „Berlin Heroin”, dziejącym się w Neukoln, mrocznej dzielnicy Berlina. Właśnie do Berlina wyemigrował za chlebem, gdy poszukiwał swego miejsca w świecie, po tym jak wykluczony został z grona nadziei arthousowego kina. Całe szczęście, że Wojcieszek, mimo przeciwności losu i ludzi, nie ustaje w swoich twórczych dążeniach.

W swoich podróżach i poszukiwaniach miejsca na Ziemi Wojcieszek zawędrował do Frydlandu – czeskiego miasta, leżącego w obszarze Trójstyku, miejsca, gdzie łączą się granice Czech, Niemiec i Polski. To właśnie tam umiejscowiona jest akcja „Świń wojny”. Wojcieszek opisuje Frydland jako raj na Ziemi, arkadię pływającą w morzu najlepszego na świecie piwa. Czy tę idyllę i błogie życie komisarza Borovki i jego partnerki Anički jest w stanie coś zakłócić?

Zabójstwo młodego Ukraińca – na to we Frydlandzie nikt nie był gotowy. Wsiowe kradzieże, bardziej wykroczenia niż przestępstwa do tej pory delikatnie wzburzały słodką i nudną idyllę w tej uśpionej nektarem piwa krainie. Tymczasem ukraińscy Kain i Abel właśnie tutaj rozstrzygają swoje porachunki. Borovka musi stawić czoła prawdziwemu przestępstwu, przestępstwu, które przekracza granice i nie obędzie się bez pomocy stróżów prawa z Polski i Niemiec. "Świnie wojny" to napisana żywym i barwnym językiem historia, gdzie kryminał ustępuje klimatowi knajpy i sączącego się powoli browaru.

Kryminał Wojcieszka niesie jednak głębszy sens – do rajskiej krainy docierają tytułowe „świnie wojny”, bracia, którzy stali się z powodu konfliktu śmiertelnymi wrogami, współczesnymi Kainem i Ablem, i ta brutalna rzeczywistość nie jest tak bardzo odległa. Wojna na Ukrainie, ten groźny wiatr od Wschodu, niszczy w Czechach, Niemcach i Polakach iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i braterstwa. Borovka musi przeciwstawić się zagrożeniu dla jego prywatnego raju, dla jego błogiego haju. Jak długo przyjdzie nam się bronić? - to ciężkie jak betonowy gruz ze zniszczonego rakietami wieżowca pytanie wyziera do czytelnika z niewinnej formy kryminału.

Ale od czego jest najlepsze piwo na świecie i heavy metal? Od czego są bajkowe gospody i czerstwe zdrowie ich bywalców? To są dla Wojcieszka i Borovki te wielkie idee, te wielkie wartości, za które warto walczyć i może nie tyle ginąć, co ruszyć swój tyłek znad kufla i oderwać się od hipnotycznych dźwięków Black Sabbath, byśmy nie stali się jutro „świniami wojny”.


4. Georges Perec "Rzeczy"

                                                     okładka wyd. Lokator 
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pereca. Przeczytałem z okazji spektaklu "Życie, instrukcja obsługi" Katarzyny Kalwat w Starym, żeby choć "liznąć" tej prozy. Rzeczywiście jest to zdumiewająco aktualne mimo upływu pół wieku. Sylvia i Jerome są emblamatami swego pokolenia, ale z perspektywy czasowej kumuluje się w nich całe konsumpcyjne marzenie człowieka Zachodu - mieć zamiast być. Tę krótką powieść w dużej mierze stanowią wyliczenia pragnień, a relacje dwojga bohaterów ze sobą i ze światem są schowane za przedmiotami oraz standardem życia, o którym marzą.

Filmy 2024

 Wejście kinowe 1/24 Pieprzyć Mickiewicza Pierwsza wizyta w kinie w tym roku sięgnęła w okolice dna. I to nie dlatego, że coś tam i jestem zdeklarowanym dziadersem. Ten film traktuje młodych ludzi jak głupków i jest w tym bezlitosny. Pieprzyć Ogrodnika. 2/10

Wejście kinowe 2/24 reż. Paweł Maślona Ciężki do oceny film. To, co atrakcyjne, ukryte w ciemnościach. Z drugiej strony więcej mówi o polskiej historii niż poprawne politycznie filmy z cyklu "Bóg Honor Ojczyzna". I to zafiksowanie na Tarantino wychodzi temu filmowi na złe. Wolałbym Maślonino. Ale i tak warto - Więckiewicz jako Christopher Waltz z "Bękartów wojny" naprawdę daje radę, a jak się już rozkręci, to kręci. 6/10

Wejście kinowe 3/24. "Pszczelarz" reż. Dan Ayer Adam Clay zajmuje się hodowlą pszczół gdzieś na uboczu tego świata. Przyjaźni się z emerytowaną nauczycielką i nie lubi nowoczesnych technologii. Niestety, hackerzy nie dają spokoju tym najbardziej bezbronnym - oszukiwanie starszych ludzi, w tym przyjaciółki "Pszczelarza", to intratny i pozbawiony ryzyka biznes. Do czasu, gdy trafiają na Adama Claya, który chroni swój ul, czyli świat prostych wartości. Adam Clay to eko-mściciel, stojący po stronie natury i prawdziwego życia. Adam Clay to bohater kina akcji nowej rasy, który niszczy komputerową dominację i ludzi, którzy stali się już internetową fikcją, narkotykowym mirażem z nowych mediów. A wszystko podbite tym, co najbardziej cenię w kinie popularnym - czarnym humorem dobrej próby. Duża przyjemność oglądania i 7/10.

Wejście kinowe 4/24 "Biedne istoty" reż. Yorgos Lanthimos No, jest to bajucha piękna, na bogato i pełna, jak to bajucha, morałów, metafizyki, ale i erotyki tylko dla dorosłych. Zawsze postrzegałem filmy Lanthimosa jako sterylne, pozbawione zbędnych ornamentów, a tutaj taki przepych popkulturowy, z którego Lanthimos czerpie pełnymi garściami. Czerpie też z baśniowego arthouse'u Guya Maddina, z braci Quay, ale znalazłbym i von Triera, i Leosa Caraxa z dodatkiem Matthew Barneya. Wszyscy ekstremalni kinowi wizjonerzy się tutaj wymieszali, a wykonanie zapiera dech w piersiach. Tylko czy starczyło miejsca dla samego Lanthimosa? Nic nie zmieni sytuacji, że jesteśmy tylko biednymi istotami stworzonymi przez biednego, cierpiącego Boga. A twórca też jest bogiem, biednym i cierpiącym.. 8/10

Wejście kinowe 5/24 "Chłopiec i czapla" reż. Hayao Miyazaki. Wszystkie filmy wytwórni Ghibli to realizm magiczny dla widzów w każdym wieku, a może ci młodsi nie wszystko zrozumieją. "Chłopiec i czapla" wśród tych filmów plasuje się naprawdę wysoko, umieściłbym go blisko "Grobowca świetlików", czyli wielkiego arcydzieła Takahaty. Film o stracie, film o przejściu, niby podobne w tematyce do "Biednych istot", ale "Chłopiec i czapla"dużo mocniej chwyta za serce. Jakże to inne od śmiesznych animacji Disneya czy Pixara. 9/10

Wejście kinowe 6/24 Narodziny bogów reż.Wuershan Chińska superprodukcja fantasy, o której powiedzieć, że jest widowiskowa, to nic nie powiedzieć. Natomiast jest to kino tak inne, tak różne od naszych oczekiwań, że kulturowy szok w czasie seansu może być zbyt duży i może prowadzić do napadów niepohamowanego śmiechu w najbardziej nieodpowiednich momentach. Tylko na dużym ekranie. 5/10

Wejście kinowe 7/24 "Powstaniec 1863" Sebastian Fabijański miał być Bogusławem Lindą XXI wieku, Zbigniewem Cybulskim millenialsów. Coś poszło nie tak. Kuriozalne wybryki, cały ten medialny szoł nie pozwalają uwierzyć w strojone przez niego miny. Dlatego nie sposób brać na poważnie romantycznego wizerunku księdza-patrioty, narodowego mistyka, realizującego mesjanistyczne powołanie. Po tej niestrawnej porcji Boga, Honoru i Ojczyzny pozostaje tylko pusty brecht i niesmak, bo postać księdza Brzóski była jednak prawdziwa, a tu otrzymujemy niezamierzoną karykaturę. Ale może o to chodzi we współczesnym, medialnym cyrku. 3/10

Wejście kinowe 8/24 "Akademia Pana Kleksa" reż. Maciej Kawulski Musimy mieć nasze bajki, bajki, które przemówią do naszych dzieci, ale także do nas. To bardzo ważna rola kultury - budować pokoleniowe mosty, pleść nić porozumienia między dziadkami, rodzicami i dziećmi. Nie na siłę, poprzez niezrozumiałe lektury, ale w sposób autentyczny i atrakcyjny formalnie. Z tej perspektywy pomysł na nową wersję"Akademii Pana Kleksa" był nie tylko potrzebny, ale także, o dziwo, realizacja jego jest sukcesem - artystycznym i komercyjnym (miesiąc po premierze pełna sala w Cinema City, 2 miliony widzów na liczniku, który cały czas bije). Jest także w filmie temat, który w klasycznych bajkach jest rzadko obecny - wszak wątek Alberta to wątek dziecięcej depresji. A że wilkusy to PiS, Pan Kleks - Donald Tusk, Ada i Vincent - młode pokolenie ponad podziałami, tego chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć 😉 Witajcie w nowej bajce! 7/10

Wejście kinowe 9/24 Obsesja reż. Todd Haynes A jeśli powiem, że to nie tyle dramat o pedofilii, a film o bezkompromisowym tworzeniu filmowej postaci, film o inspirowaniu się sztuki rzeczywistością, której horroru nie sposób oddać? Tak, horror - to ten gatunek! 8/10

Wejście kinowe 10/24 Agrylle. Tajny agent. reż.MatthewVaughn Przede wszystkim jest to komedia, parodia filmu szpiegowskiego. Bardzo głupia, ale całkiem śmieszna. I jest Sam Rockwell, więc wytrzymałem do końca. I w jednej z głównych ról nowa piosenka Beatlesów. I jest cudowny kociak. 6/10 A niech tam.

Wejście kinowe 12/24 Dobrzy nieznajomi reż. Andrew Haigh Nie płakałem, choć bardzo się starałem. Sundance'owskie wyciszenie jest tłem dla wielkiego bólu i krzyku, który nosi w sobie bohater. Ten dramat rozgrywa się na pograniczu sennych marzeń i koszmarów. I ta muzyka z lat 90. Pet Shop Boys, Allyson Moyet, Frankie Goes to Hollywood...,czyli wtedy, gdy nikły wcześniej wątek LGBT, zaczął się przebijać do powszechnej świadomości, więc ten temat jest w "Dobrych nieznajomych" bardzo istotny. I niech tak będzie. 7/10

 Wejście kinowe 23/24 Strefa interesów reż. Jonathan Glazer Siedzę i nie mogę napisać słowa po drugim seansie "Strefy interesów". Poszedłem po raz drugi, żeby poczuć ten film jeszcze mocniej i nie zawiodłem się. Powtórny seans plus większa wiedza i większe skupienie wprowadziły mnie w filmowy trans. Trans codziennego zła. Ale co można jeszcze napisać o tym filmie? Tyle już słów padło, że każda kolejna opinia będzie o kolejną opinię za dużo. Ale to dobrze, że tyle się mówi, wraca do korzeni właściwie, wraca do Norymbergi, zadaje fundamentalne pytania, próbuje dawać odpowiedzi, jak próbowała je dawać Hannah Arendt w swym słynnym reportażu poświęconym procesowi Adolfa Eichmanna, przywoływana w kontekście tego filmu wiele razy. „Rzecz o banalności zła”, zwykli ludzie, jedni z nas, którzy drugim zgotowali ten los. Ale przecież zgotowali go także sobie. Co „Strefa interesów” chce powiedzieć nam, co chce powiedzieć o nas? Dziś za oknem monitora też mamy śmierć i hekatombę i żyjemy jak gdyby nic się nie stało. Nigdy nie mieszkaliśmy tak blisko Auschwitz, nigdy zbrodnia nie była tak odczłowieczona przez media. Budujemy własne enklawy bez fundamentów ideologii i propagandy. Jedynym fundamentem pozostała chciwość - mnie się to lepsze życie należy bez względu na koszty. Chciałbym się dowiedzieć, co Rudolf Hoess myślał, stojąc pod szubienicą, czy nie pomyślał może „a jednak było warto”. Ale przecież są w tej ciemnej historii termowizyjne przebłyski nadziei, jest teściowa, która popada w rozpacz, widząc łunę z komina krematorium, jest wreszcie sam Rudolf, wymiotujący, chociaż nie ma czym. Nadzieja istnieje nawet w piekle. Cały czas 10/10


niedziela, 14 stycznia 2024

Recenzja kryminału Przemka Wojcieszka "Świnie wojny" - wyd. Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu

                                                                     zdjęcie  okis.pl


 Kain i Abel – powrót do Raju


Biblijna przypowieść o Kainie i Ablu to odwieczny pierwowzór konfliktu między braćmi, który tak często odnawiany jest na kartach powieści kryminalnych. Ale czy tak często biblijni bracia powracają do Raju? Tak się może zdarzyć jedynie w kryminale „Świnie wojny” autorstwa enfant terrible polskiej sztuki, Przemka Wojcieszka !

Przemysław Wojcieszek – reżyser teatralny i filmowy, reżyser legendarnego filmu i spektaklu „Made in Poland”! Niepokorny twórca, bezkompromisowy buntownik, ostatnio autor niszowych kryminałów – debiutował kryminalnym musicalem „Berlin Heroin”, dziejącym się w Neukoln, mrocznej dzielnicy Berlina. Właśnie do Berlina wyemigrował za chlebem, gdy poszukiwał swego miejsca w świecie, po tym jak wykluczony został z grona nadziei arthousowego kina. Całe szczęście, że Wojcieszek, mimo przeciwności losu i ludzi, nie ustaje w swoich twórczych dążeniach.

W swoich podróżach i poszukiwaniach miejsca na Ziemi Wojcieszek zawędrował do Frydlandu – czeskiego miasta, leżącego w obszarze Trójstyku, miejsca, gdzie łączą się granice Czech, Niemiec i Polski. To właśnie tam umiejscowiona jest akcja „Świń wojny”. Wojcieszek opisuje Frydland jako raj na Ziemi, arkadię pływającą w morzu najlepszego na świecie piwa. Czy tę idyllę i błogie życie komisarza Borovki i jego partnerki Anički jest w stanie coś zakłócić?

Zabójstwo młodego Ukraińca – na to we Frydlandzie nikt nie był gotowy. Wsiowe kradzieże, bardziej wykroczenia niż przestępstwa do tej pory delikatnie wzburzały słodką i nudną idyllę w tej uśpionej nektarem piwa krainie. Tymczasem ukraińscy Kain i Abel właśnie tutaj rozstrzygają swoje porachunki. Borovka musi stawić czoła prawdziwemu przestępstwu, przestępstwu, które przekracza granice i nie obędzie się bez pomocy stróżów prawa z Polski i Niemiec. "Świnie wojny" to napisana żywym i barwnym językiem historia, gdzie kryminał ustępuje klimatowi knajpy i sączącego się powoli browaru.

Kryminał Wojcieszka niesie jednak głębszy sens – do rajskiej krainy docierają tytułowe „świnie wojny”, bracia, którzy stali się z powodu konfliktu śmiertelnymi wrogami, współczesnymi Kainem i Ablem, i ta brutalna rzeczywistość nie jest tak bardzo odległa. Wojna na Ukrainie, ten groźny wiatr od Wschodu, niszczy w Czechach, Niemcach i Polakach iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i braterstwa. Borovka musi przeciwstawić się zagrożeniu dla jego prywatnego raju, dla jego błogiego haju. Jak długo przyjdzie nam się bronić? - to ciężkie jak betonowy gruz ze zniszczonego rakietami wieżowca pytanie wyziera do czytelnika z niewinnej formy kryminału.

Ale od czego jest najlepsze piwo na świecie i heavy metal? Od czego są bajkowe gospody i czerstwe zdrowie ich bywalców? To są dla Wojcieszka i Borovki te wielkie idee, te wielkie wartości, za które warto walczyć i może nie tyle ginąć, co ruszyć swój tyłek znad kufla i oderwać się od hipnotycznych dźwięków Black Sabbath, byśmy nie stali się jutro „świniami wojny”.