Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Ian Anderson w Zabrzu - prywatna relacja z Domu Muzyki i Tańca 24sierp12

To zdjęcie bez Dariusza. Jeszcze chwila do koncertu, na którym usłyszymy Thick as a Brick 1i2 w wykonaniu Iana A. i spółki. Ian nie udaje, że to Jethro Tull w oryginalnym składzie. I chyba dobrze. Najważniejsze, że muzyka obroniła się sama i brzmiała tak samo świeżo i genialnie, jak 40 lat temu.
A to już z Dariuszem. Teraz Wojtek pstrykał. Jak widać - lekko skacowani, ale zadowoleni. Historia Geralda Bostocka, bohatera koncept albumu "TAAB", została "podbita" inscenizacją teatralną w duchu absurdalnego, angielskiego poczucia humoru. Ten element jest widoczny w wielu momentach utworu, ale dopiero na scenie, widząc niesamowitą mimikę Iana i przedziwną choreografię z jego znakiem rozpoznawczym, czyli wykonywaniem partii fletu na jednej nodze, można było dobrze poczuć tę ironiczną wymowę i dystans.
Oto i sam główny bohater. Ale dzielnie wspierał go aktor Ryan O'Donnell, który tworzył, jako alter ego samego Iana, pomost między TAAB 1i 2. Wyszło wspaniale. Można było się obawiać, że Ryan swoim występem wprowadzi element obcy duchowi utworu, ale nic z tego. Doskonale uzupełniał Iana wokalnie, a przede wszystkim aktorsko, nadawał całemu przedstawieniu wiele młodzieńczej świeżości i humoru.
 
A to ci dwaj panowie jako świetnie uzupełniający się duet. Aktor zagrał w jednym filmie, który jest w bazie IMDB pt "Stworzenie, czyli jak to było poza początkiem", gdzie Jezus, Michał, Gabriel i Lucyfer  opowiadają o historii stworzenia świata. Ryan gra Jezusa. I chyba nie jest dziwne, że Ianowi przypadło to do gustu. Tu link do strony filmu na IMDB http://www.imdb.com/title/tt1776141/.
Nie będę rozpisywał się o stronie muzycznej. Było naprawdę energetycznie i świeżo. TAAB 1 nic się nie zestarzał, tak samo jak nie zestarzał się Ian, który szalał bosko na scenie. TAAB2 nieco mniej porywał, ale pamiętajmy, że pierwsza część była tak perfekcyjna muzycznie, że nieosiągalna. Niektórzy zarzucają Jethro archaiczność, a partie fletu uznają za śmieszne udziwnienie. Dla mnie brzmiało to oryginalnie po prostu, coś jak charakter pisma. Bez tego nie ma całej poetyki Andersona, która jest przecież także kreacją błazna i minstrela. Owa archaiczność tworzy dystans i tworzy autorski wyraz. Upatruję w tym elemencie właśnie uniwersalnej właściwości tej muzyki, która wykracza poza konwencję zwaną rockiem progresywnym.

Na koniec bis i szaleńcze wykonanie "Locomotive Breath" z płyty "Aqualug" i pełnia szczęścia i emocji. Publika ruszyła z miejsc i podeszła pod scenę, na której prym wiódł mistrz. Po koncercie Ian przez godzinę rozdawał autografy, a towarzyszyli mu wszyscy muzycy. Poniżej obdziela swym podpisem Pana Olafa, największego fana Jethro spośród nas i sprawcę głównego całej wyprawy.



Cóż mogę dodać - wspaniały spektakl, wspaniała muzyka, która obroniła się przed upływem czasu. Niby koncert z tych kameralnych (1400 osób), ale brzmiało wszystko perfekcyjnie i można się było podjarać każdym dźwiękiem. Po oczach Jacka, czyli JJ-a, który dołączył do nas na dzień przed koncertem, widziałem, że nie spodziewał się takiej mocy muzycznych wrażeń, a on stały bywalec i koneser progresu, wybredny jest jak mało kto. Tym większa radość.

sobota, 25 sierpnia 2012

Recenzja książki "Czycz i filmowcy"


Książki do napisania. Książki do sfilmowania

oficrec




Dlaczego "pisalne" jest dla nas wartością? Ponieważ w pracy literackiej chodzi o to, by z czytelnika uczynić wytwórcę tekstu – pisał w książce S/Z Roland Barthes. Piotr Marecki przytacza te słowa dla opisania twórczości jednego z najbardziej tajemniczych polskich pisarzy – Stanisława Czycza. Chodzi o podział na literaturę niekryjącą przed czytelnikiem żadnych tajemnic, i tę do „pisania”, którą czytelnik stwarza na nowo, a Czycz jest wyjątkowym w polskiej literaturze przykładem takiej twórczości.

Stanisław Czycz – samotnik i outsider. Widać to w jego twórczości, hermetycznej i z silnym autorskim piętnem. Tym, co charakteryzowało twórczość tego autora, było bezkompromisowe, obsesyjne wręcz dążenie do prawdy. Ten skrajnie indywidualistyczny świat prozy Czycza jest bardzo trudny w odbiorze. Książka Piotra Mareckiego zatytułowana "Czycz i filmowcy" pozwoli czytelnikowi na zbliżenie się do jego twórczości, bowiem będzie mógł poznać konteksty, z których wyrastało dzieło krzeszowickiego autora – świat jego młodości; początki nietypowej, „naturszczykowskiej” kariery literackiej, która działa się poza nurtami i konwencjami; przyjaźń z tragicznie i młodo zmarłym poetą Andrzejem Bursą; borykanie się z problemami zdrowotnymi i górujący nad tym wszystkim projekt literacki, zwany przez samego Czycza "wielką sprawą", mający na celu dotarcie słowami do istoty Prawdy.

Czycz sam skazał siebie na literacką banicję. Nie chciał, choć mógł, być beneficjentem literackich instytucji PRL-u, świadomie wybrał jednak drogę outsidera. Nie pomagało mu w tym jego pisarstwo – Czycz pragnął odtworzyć polifoniczność ludzkiej egzystencji, wyrazić skrajnie przeciwstawne byty w jednostkowym życiu, oddać charakter otaczającego człowieka szumu, opisać wrażenia pojedynczego człowieka funkcjonującego w tym egzystencjalnym szumie. Dla tekstów Czycza istotny był nie tylko sam zapis, litery tworzące przedziwne konstrukcje wyrazowe, ale także forma tego zapisu, wielkość, kolor i kształt czcionki (to, co dziś tak ciekawie realizuje e-literatura w formie chociażby hipertekstu). Wszystko, co mogło podkreślać jednorazowy charakter chwil, wrażeń, myśli, które toczą się w ludzkiej jaźni zanurzonej w szumie znaków. Dla Czycza podmiotowość ludzka to wielogłos, gdzie jednostka wyłania się z rozmaitości myśli i doświadczeń, a forma staje się tylko chwilowym wyrazem owej jednostki. Piotr Marecki prowadzi czytelnika za rękę przez najbardziej hermetyczne teksty pisarza, pokazuje klucze zrozumienia, możliwości ponownego "napisania" jego utworów, którego winien dopuścić się odbiorca.

Takim sposobem "napisania" dzieła Czycza są ekranizacje jego utworów, mimo że te wydają się pozbawione możliwości stworzenia spójnej fabuły, gdyż są z założenia afabularne. Okazuje się, że eksperyment z formą stał się dobrą pożywką dla scenariuszy filmowych – literacko hermetyczne opowiadanie "And" zostało zaadaptowane aż dwukrotnie. W tych przypadkach "pisanie" odbywało się za pomocą kamery filmowej. Były to próby podejmowane przez Stanisława Latałłę (bohatera "Iluminacji" Zanussiego, tragicznie zmarłego podczas wyprawy w Himalaje młodego reżysera) i Andrzeja Titkowa. Oba te filmy, "Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodem" i "Światło odbite" są dla Mareckiego skrajnie różnymi realizacjami wyżej wymienionego opowiadania, ale też pokazują jak różne znaczenia mogą być nadbudowane nad tekstem autora "Pawany". Trzecim reżyserem, który podjął się przeniesienia na ekran prozy Czycza , był Andrzej Barański. Co prawda zaadaptował on najmniej hermetyczne teksty z tomu opowiadań "Nim zajdzie księżyc", ale film "Nad rzeką, której nie ma" jest także bardzo autorską, osobną, a trzeba też dodać, że udaną wypowiedzią reżysera. Mariaż literatury i filmu w przypadku Czycza to także nigdy niezrealizowany, ale zamówiony przez Andrzeja Wajdę scenariusz do filmu o malarzu Andrzeju Wróblewskim – "ARW". Chyba najbardziej zamknięty i otwarty na czytelnika zarazem tekst Stanisława Czycza.

"Czycz i filmowcy" to książka nie tylko o twórczości, nie tylko o filmach, które powstały w oparciu o tę przedziwną literaturę. To także opowieść o niezgodzie na znormalizowaną rzeczywistość, wyrażonej przez pewien specyficzny rodzaj kontestacji, który nie objawia się poprzez wiece, bunt i opór, ale dzieje się zaciszu własnego "ja". Ten bunt jest o tyle silniejszy, że bardziej uniwersalny, bo aktualny w każdym czasie i nie poddany żadnej ideologii.

sobota, 18 sierpnia 2012

Surrealizm w Willi Generała

W piątek, 17 sierpnia, w stosunku do dziś to było wczoraj, zdarzyło misie nawiedzić Centrum Promocji Młodych. Szumna nazwa imprezy "Surrealistyczne lato" nieco się nadymała, ale rezultat całkiem i Niczego sobie.

O "Sanatorium pod klepsydrą" Hasa za dużo opowiadać nie trzeba, bo to klasyk po renowacji. Film piękny wizualnie, lecz wymagający wysokiego komfortu zarówno pod względem wizualno-technicznym, jak pozycji fizycznej odbiorcy, żeby się wczuć na maksa w tę hybrydyczną wizję. Z drugiej strony zaskoczyła mnie duża ilość widzów i skupienie podczas seansu, które film Hasa wystawiał na ponad 2-godzinną próbę. Pomysł z pokazywaniem klasyki, o ile nieoryginalny, to jednak bardzo potrzebny, szczególnie jeśli docenić fakt integracji odbiorców, którzy zamiast chomikować się przy laptopach, ipodach i takich tam, chcą coś przeżywać wspólnie.

Po seansie filmowym, seans muzyczny. Nazwa zespołu "Wolność ptaków drażni drzewa" jak najbardziej a propos, wizualizacje rodem z dzieł surrealistów, głównie "Psa andaluzyjskiego" Bunuela, także jak najbardziej w klimacie. O wędrujących dźwiękach, tkających pajęczynę wielu stylów, trudno mi coś więcej, ale brzmiało to energetycznie, czysto i, w zestawie z czarno-białą wizualizacją, bardzo klimatycznie. No i przyszło całkiem sporo młodych ludzi, którzy zamiast męczyć duszę niewybrednymi rozerwaniami piątkowieczorowymi, przybyli dotknąć czegoś innego. Wszystko to bardzo ładnie i spójnie wypadło, a rozgrywało się na przecięciu dziedzin sztuki, bo to i tekst Schulza, i film Hasa, i surrealistyczne wizje Bunuela i Dalego, i muzycznie ciekawa warstwa. Bardzo to wszystko klimatyczne i czuć większy zamysł.

Brakło mi trochę rozmowy o samym surrealizmie, głównie tym filmowym. Has stoi na czele formacji reżyserów, których od biedy można określić mianem surrealistów. Taką intuicję prezentują autorzy wydanego przez Ha!art opracowania "Dzieje grzechu. Surrealizm w kinie polskim". Obok Hasa wymienieni są tutaj tacy twórcy jak Królikiewicz, Żuławski, Borowczyk, czy Szulkin. Jest to o tyle ciekawy zestaw, że są to ludzie niezwiązani pokoleniowo, jak to było w przypadku "szkoły polskiej" i "moralnego niepokoju". Stawianie tych nazwisk obok siebie jest o tyle ryzykowne, że prezentowali oni bardzo odmienne rozumienie kina i wynikały z tego całkiem różne konsekwencje artystyczne. Na pewno styl Hasa jest absolutnie unikalny i rozpoznawalny w każdym z jego filmów. W "Sanatorium..." dochodzi przenikanie się światów Schulza i Hasa. Plastyczne, poetyckie słowo zostaje tutaj wprowadzone w wymiar wizji bardzo indywidualnej, którą Has obdarowuje prozę Brunona Schulza. A to wszystko ma oczywiście szerszy kontekst środkowo-europejski, który tak często widzimy w dziełach twórców czeskich, słowackich, węgierskich, czy bałkańskich. Tak w skrócie, ale warto byłoby o tym usłyszeć, porozmawiać.

Bardzo inspirujący wieczór.

sobota, 28 lipca 2012

O warsztatach


Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej 2012

O filmach z tegorocznego NH pisałem, trochę mało, ale pisałem. Mało pisałem, bo głowę miałem nabitą trochę innymi sprawami. Na Warsztatach NHEF byłem po raz trzeci i po raz trzeci było to dla mnie ważne wydarzenie. Po pierwsze to ładowanie akumulatorów na edukację filmową w nowym roku szkolnym, po drugie ludzie i wymiana doświadczeń , po trzecie nowohoryzontowe kino. Ale w tym roku było inaczej.
Nasi młodzi mentorzy postanowili podnieść poprzeczkę. Warsztaty koncentrowały się na zadaniach praktycznych – mieliśmy po krótkim przygotowaniu wykonać  etiudy filmowe. Mogły to być fabuły, animacje i dokumenty. Po obejrzeniu programu zajęć myślałem , chyba jak większość, WTH – nie będzie czasu iść do toalety. Nie było faktycznie, dopiero w zaciszu domowego, ustronnego miejsca mogłem oddać się dłuższej medytacji. Mój aktywny dzień we Wrocławiu trwał minimum 20  godzin przez okrągłe 5 dni. Jednak nie czułem zmęczenia, byłem cały czas nakręcony jak w transie. Dalej jestem. Chcę misie. Bardziej.

Cudowną sprawą było, że udało nam się zintegrować wokół wyznaczonych zadań. To właśnie przez kreatywną energię udało nam się lepiej poznać i poczuć, że jesteśmy razem. To moje zdanie. Myślę, że efekt końcowy jest wcale niezły. W każdym z filmów widzę potencję na stworzenie czegoś ciekawego, przy oglądaniu niektórych wydaje mi się niewiarygodne, że ludzie bez doświadczenia byli w stanie osiągnąć aż tak świetny efekt. Brawa dla wszystkich za zaangażowanie i dobre chęci. Pokazaliście (lepiej byłoby „pokazałyście”) inteligencję, kreatywność, otwartość. Tak często boli mnie zszarzenie w mojej codziennej praktyce, że nie ma po co, że nie warto. We Wrocławiu tego nie było. Uczyłem się od Was, Drogie Koleżanki i Koledzy, jak ważny jest prawdziwy duch powołania i odkrywanie „nowych horyzontów edukacji” w ogóle.
Karolina, Maciek i Karol  przygotowali w tym roku arcyciekawy program, który przerósł w praktyce moje wcześniejsze oczekiwania. Dla mnie to kolejny dowód na to, że nowoczesna szkoła nie może istnieć bez kreatywnych projektów, które uruchamiają w nas i uczniach to, co najlepsze. Spotykałem się i spotykam z opiniami, ze uczeń idealny to taki, który nieustannie zakuwa, by przygotować się do egzaminów. Dla mnie, a pewnie dla większości z Was, uczeń idealny to taki, który uczy się przez twórczość własną. Dzięki warsztatom będę mógł takiemu uczniowi pomóc i lepiej ocenić jego dzieło, projektować jego rozwój. To wszystko nie byłoby możliwe bez pracy Maćka i Jarka, którzy co chwila stosowali wobec nas politykę faktów dokonanych, a dalej nie było już rady, trzeba było działać. Dzięki. Ale tak naprawdę nie chciałbym osiągnąć topu w wazeliniarstwie, tylko w edukacji filmowej, więc…

Na FB ktoś umieścił zdjęcie ankiety, gdzie widniało, że „po raz pierwszy warsztaty były ważniejsze od festiwalu”. Nie zgadzam się  z tym do końca. Dla mnie filmy, które uwielbiam oglądać, to także poczucie misji w tworzeniu widza, który nie zadowoli się wysokobudżetowymi wizualnymi fajerwerkami, ale będzie oczekiwał od twórców więcej; że nie da się zmanipulować i będzie świadomy. Jak wrócę we wrześniu z techno westernem "Legenda Kaspara Hausera" Davida Manuliego z muzyką Vitalica to znowu zadziwię moich idących w zaparte kinomanów. Ale to nie pierwszy raz, zaręczam, gdy film stawał się będzie dla nas pretekstem do głębszych refleksji, bo dzięki wyjazdom na seanse NHEF staje się to normą. Dla mnie edukacja filmowa jest tym, co dzieje się na przecięciu linii, które przez wiele lat biegły równolegle, a dziś falują i krzyżują się ze sobą – nauczycielskiego powołania i fascynacji kinem. Nie zrezygnuję z tego, nawet jak będą mi wciskać, że to poza podstawą programową, przykro mi ;)



Co do naszego filmu, to oczywiście mogło być lepiej i czuję niedosyt. Niemniej pewne fragmenty są świetne. Mam trochę satysfakcji durnej, że pan , mówiący nie wprost do kamery, tak ładnie mi wyszedł, choć Maciek twierdził, że to zły pomysł, ale chciałem „obcego”, romantyka i wyszło. IMHO. Brakło chyba całościowej koncepcji, która ujawniła się w innych filmach, gdzie sfilmowano wiersze. Postawiliśmy na muzeum osobliwości, a dziś poszedłbym w filmowanie nnowohoryzontowego, wrocławskiego lata. Cenna lekcja i świetny pomysł na zajęcia ten wiersz podzielony na głosy. Mam zamiar dawać to zadanie na zaliczenie i stworzyć kolekcję tego typu filmów (jeden wiersz z danej epoki na rok). Myślę, że ten prosty, atrakcyjny przymus, zachęci do kręcenia i powstanie grupa, która się w tym odnajdzie. Najlepsze filmy chciałbym Wam pokazać.

Poza tym organizuję konkursy filmowe i w związku z tym umiejętność formułowania krytycznych ocen i dyskusje o filmach są bardzo cennym doświadczeniem, które przywiozłem z warsztatów. Nie miałem w tym doświadczenia, a przecież najważniejsze w naszym zawodzie to wiedzieć, co się mówi.  No i na koniec –  warsztaty we Wrocławiu to wyjątkowa propozycja dla nas, nauczycieli. Jaka szkoda, że tak rzadko mamy szansę na taką wymianę doświadczeń i doskonalenie. Tym większe dzięki dla Was- Karolino, Maćku, Karolu, Kamilo ( brakowało nam Ciebie). Jesteście wyjątkowi. Te kilka dni we Wrocławiu to najbardziej inspirujący dla mnie czas, który naprawdę zmienia moją perspektywę widzenia, czym może stać się szkoła. W sumie nie mam słów, żeby dziękować. Mogę jedynie planować kolejne działania, żeby to, co się zadziało, przekuć w codzienną praktykę.

PS. Jeśli znaleźliście dziwne komentarze pod swoimi filmami, to informuję, że to moja sprawka. Zrezygnowałem z planu obdarowania każdego filmu taką dziwną recenzją po tym jak kilkakrotnie zgłoszono to jako „spam”. Jeśli uraziłem – przepraszam. Miał to być żart, płynący z sympatii do Was i do tego, co zrobiliście.

niedziela, 22 lipca 2012

Co Ty wiesz o Izraelu? Recenzja książki "Bałagan izraelski"


oficrec


Izrael to temat bliski, a zarazem egzotyczny. Niemal co dzień słyszymy o tym gorącym miejscu – gorącym nie tylko pod względem klimatu, ale przede wszystkim atmosfery politycznej. Nieustanne zagrożenie zamachami, które regularnie mają tam miejsce i napięta sytuacja na granicy między Izraelem i Palestyną, ogniskują uwagę ludzi na całym świecie. Staje się dziś Izrael papierkiem lakmusowym dla nastrojów panujących w polityce międzynarodowej. Historia Izraela to także w dużej mierze historia relacji polsko-żydowskich. Dlatego warto dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. I tę możliwość daje nam książka Pawła Smoleńskiego, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, wybitnego znawcy tematyki izraelskiej – „Balagan. Alfabet izraelski”.
Nie jest to jakiś specjalnie rzeczowy przewodnik po sprawach izraelskich. Smoleński wykorzystał popularną formę alfabetu, by stworzyć zbiór ciekawych i niepozbawionych osobistych wtrętów felietonów. Warto tę książkę przeczytać z dwóch powodów – po pierwsze widać, że autor zna temat, o którym pisze wyjątkowo dobrze i jest on mu bliski; po drugie – osobista, acz dążąca do obiektywizmu perspektywa, zaproponowana w „Balaganie” daje szansę skonfrontować nasze wyobrażenia na temat problemów dzisiejszego Izraela z poglądem kogoś, kto stoi blisko i potrafi o tym „bałaganie” ciekawie opowiedzieć.
No właśnie – „balagan” to słowo brzmi znajomo i nie jest to przypadek. Jest to jeden z nielicznych przypadków, gdzie źródłem na co dzień używanego, hebrajskiego słowa jest język polski. „Balagan” to także charakterystyczna cecha egzystencji państwa Izrael, które jest niesamowitym tyglem kulturowym i politycznym. Z tego, co pisze Paweł Smoleński, wynika, że różnorodność świata hebrajskiego jest olbrzymia – od ortodoksyjnych, radykalnie religijnych Żydów, po zupełnie ateistycznych, nastawionych na rozrywkę ludzi (Smoleński pisze, że dużą tolerancją cieszy się w Izraelu społeczność gejowska, co może dziwić w zestawieniu z problemami geopolitycznymi, z którymi boryka się Izrael). Do tego dochodzi ludność muzułmańska, która z jednej strony stanowi poważne zagrożenie, z drugiej ma bardzo ważny udział w życiu izraelskiego państwa. To naprawdę bardzo skomplikowane pomieszanie sprawia, że z jednej strony ludność arabska jest poddawana represjom, z drugiej współżycie tych dwóch kultur oparte musi być na daleko idącej tolerancji – z tego, co pisze sam Smoleński, wynika, że jest to jakaś przedziwna lub, jak kto woli, perwersyjna tolerancja dla wroga. Świadomość, że obok polityki i historii żyją po obu stronach zwyczajni ludzie.
Na okładce jednego z ostatnich numerów polskiego Newsweeka znalazły się tradycyjne, „świętoobrazkowe” wizerunki Chrystusa i Maryi. Pod spodem widniał napis „Jezus! Maria! Żydzi!!!”. Ta okładka prowokacyjnie oddaje nasz odwieczny problem z kulturą żydowską, która z jednej strony jest tak nam bliska, wypływa z tych samych źródeł, z drugiej oddziela nas od niej mur trudnych doświadczeń, kompleksów i poczucia winy. Smoleński pisze o tym wszystkim w sposób lekki, przez pryzmat osobistego doświadczenia i rozmów z ludźmi stojącymi po obu stronach barykady. Nie stroni od błahych refleksji na temat wina, piwa czy kuchni izraelskiej, by po chwili pisać o historii, zamachach i intifadach. Straszny panuje w tej książce „balagan”, ale najważniejsza kwestia postawiona, to pytanie, jak wyglądałby współczesny świat bez Izraela. Smoleński, dochodząc do tej refleksji powoli i mozolnie, uświadamia czytelnikowi, że odwieczny problem z Izraelem jest także jego problemem.

czwartek, 19 lipca 2012

NH 2012

Jestem już od wczoraj. Już zdążyłem na Warsztatach odegrać scenkę i nakręcić stary, socrealistyczny budynek. Pierwsze spodobało się, drugie nie, bo nie skręciłem ludzi a w zasadzie proletariuszy. Ale to nic. Wszystko jest pięknie. A już dziś rozpoczęcie festiwalu i "Bestie południowych krain", "Miłość" tylko wirtualnie zaistniała na stronie z rezerwacjami. Nic to. "Miłość" i tak obejrzę na pewno.




19.07


Film tak bardzo, tak mocno trafiający we mnie, że przeżyłem autentyczny szok. To , co znałem z prozy Schulza, czy Hrabala, taka środkowoeuropejska wrazliwość przeniesione w świat amerykańskiego, dzikiego - w popowodziwy krajobraz Nowego Orleanu czy Florydy. Narracja , prowadzona z punktu widzenia małej dziewczynki, którą umierający ojciec przygotowuje do życiowego survivalu, to czysta poezja. Nie było w tym zgrzytów. Film wzruszający i piękny, okrutny i magiczny..
9 gwiazdki

20.07


 Legenda Kaspara Hausera (7)


Tekno od którego nie można z nudów zdechnąć, szczególnie, jeśli tańczy Vincent Gallo.
7 gwialapsus 
napisał(a) o Pokój 237 Szaleństwo nadinterpretacji. W tym szaleństwie jest metoda.

21.07



Średniowieczny post jako antidotum na współczesność.
10 gwiazdki
Film o moim dzieciństwie, młodości. W zasadzie o wszystkim. Co stało się. Po roku 90.
9 gwiazdlapsus 
Ucieczka od dostatku i spokoju w objęcia bałkańskich gieroi. Od paranoi się roi.
7 gwiazdki

22-24  Pieska odyseja (6)

Podobał mi się humor, mniej plastyka. Takie trochę powymyślane.
6 gwiazdki
lapsus lapsusdodał(a) zwiastun filmu Pieska odyseja
Zwiastun:
Jest wesoło i ciekawie plastycznie.
6 gwiazdki
lapsus lapsusnapisał(a) o Czarna krew (6)
Powolny smutek tego długiego filmu jest czarny jak tytuł tego filmu.
6 gwiazdki
Zwyczajny-niezwykły Maddin, czyli kocham kino. Tym razem w wydaniu noir i Odyseuszem w roli głównej.
7 gwiazdki

lapsus lapsusnapisał(a) o Ambasador (7)
Cynizm głównego bohatera jest arcymoralny. Wygląda, że Brugger z powodzeniem mógłby zostać handlarzem diamentami, ale woli robić filmy.
7 gwiazdki
Natalia Rolleczek jest autorką zapomnianej książki "Drewniany różaniec", poświęconej klasztornej traumie, gdzie spędziła dzieciństwo. Po II wojnie książka pani Tali została uznana za czołowe dzieło w walce komuny z Kościołem, a sama bohaterka uznana za wroga tego drugiego. Całe jej życie wypełniało pragnienie stworzenia osobistej relacji z Bogiem. Pomagała jej w tym znajomość z papieżem Janem Pawłem II, który nigdy nie potępił pani Tali tak jak jego współwyznawcy. 
7 gwiazdki
7 gwiazdki
lapsus lapsusnapisał(a) o Opóźnienie (6)
Sam nie wiem - w przeciwieństwie do "Czarnej krwi" trochę drzemałem.
6 gwiazdki
lapsus lapsusnapisał(a) o Suck (5)
Fajny Alice, fajny Iggy, fajny McDowell, ale muzyka? Chciałem metalowego, oldskulowego kopa, a dostałem heinekenowe niewiadomoco. I ten element sprawił, że film jest nijaki. Szkoda.
5 gwiazdki
lapsus lapsusocenił(a) Suck
5 gwiazdki
lapsus lapsusnapisał(a) o Holy Motors (8)
Przepyszne danie filmowe z wyrafinowanymi przyprawami z kuchni mistrza Caraxa.
8 gwiazdki
7 gwiazdki
7 gwiazdki
lapsus lapsusocenił(a) Czarna krew
6 gwiazdki
Średniowieczny post jako antidotum na współczesność.
10 gwiazdki
Film o moim dzieciństwie, młodości. W zasadzie o wszystkim. Co stało się. Po roku 90.
9 gwiazdki
9 gwiazdki