Trochę spóźniam się z tym wyznaniem miłosnym, ale dym był taki że ho ho ho, więc dziś dopiero o spotkaniu z Markiem Nowakowskim - pisarzem warszawskich mikroklimatów. Pokochałem jego pisanie w sposób naturalny jako konsekwencję licealnego uwielbienia dla Marka Hłaski. Jego menelskie opowiadania z "Księciem nocy" i "Hadesem" na czele zapijałem hektolitrami piwa w studenckich, częstochowskich knajpach, gdzie włóczyłem się do południa zamiast siedzieć na zajęciach. Adam mi je podsunął (dzięki Adam) i wpadłem w tę prozę po uszy. I nic nie wiedziałem o "Raporcie o stanie wojennym" czy "Notatkach z codzienności".
Dziś Marek kojarzony jest ze stroną prawą. Tak jak wielu pisarskich "nielibertynów", w opozycji do tych, którym w głowie jedynie gejowskie hocki-klocki i poprawne politycznie nadymanie, Nowakowski krytycznie patrzy na Tuskoland. Chce być obok głównego nurtu - tak jak zawsze. Pisze ponoć do "Gazety Polskiej" i choć nie znam i nie czytam, nie odbieram tego jakoś dramatycznie, a nawet rozumiem, bo spektakl bezpardonowej hipokryzji P(ełniących) O(bowiązki) wydaje mi się z dnia na dzień coraz bardziej niesmaczny.
Podczas spotkania w częstochowskiej Bibliotece, które prowadziła Pani Elżbieta Wróbel z Akademii Jana Długosza, pisarz opowiadał o swojej najnowszej książce - autobiografii literackiej "Pióro". Dotyczy ona lat 1956-1965, tego pierwszego zachłyśnięcia się wolnością po stalinowskim mrozie. Dla Marka był to czas pisarskiej inicjacji. W kontekście swojej książki autor opowiadał o swoim punkcie widzenia literatury. Zawsze być z boku, schodzić do marginesów rzeczywistości, podsłuchiwać życie od spodu, bo tam odbija się echo prawdziwego być. W pustych szklankach, brzęczących flaszkach znaleźć to , co zaciemnione pod pozorami ładności. Marek mówił też o swych literackich mistrzach i przyjaciołach, o tych wszystkich pięknych i mniej pięknych ludziach, którzy go ukształtowali.
Ale to wszystko małe miki, bo po spotkaniu Marek poszedł z nami. Ogródek koło dworca, piękny wieczór majowy, wódeczka pod sajgonki i opowieści. Rozmowa o literaturze, świecie, takich różnych, że Częstochowa jest ładna. Jacek, dzięki któremu mogliśmy z Mistrzem wypić i pogadać, politykować próbował po swojemu, Adam był w szoku, ja też. W zachodzie słońca przypłynął do lokalu pan Dobraczyński, który na automacie lokalowym wypykał 4 stówy i poił teraz damy swe wiekowe. I przyszedł taki pan starszy, przyjechał, bo nóg brakowało mu obu i gadali z Markiem o więzieniach z lat 50-tych, chociaż mu wózyk się rozjechał, każde kółko w swoję stronę pojechało, czem człek się zafrasował i upijał nam łyk po łyku wódzianki "Krupnik". I wpadł synal tego pana bez nóg i zajadał nam śledzie sfojskie z chlebkiem, bo był głodny taki. I wpadła nałożnica pana beznożnego, z nosem złamanym, która wyglądała, jak stara pokahontas i mizdrzyć się do Marka zaczęła. A on siedział, palił cieniutkie papierosy, popijał i mówił i opowiadał, i swoim magicznym słowem, które panowało nad nami, umagiczniał ten dziwny wieczór i tajemniczy. I było pięknie, inaczej niż zawsze, kiedy o zmroku trzeba było ruszyć do domów, bo ostatnie autobusy odjeżdżały.
Marek ma wpaść do Częstochowy, obiecał to Jackowi, na zaproszenie częstochowskiej Solidarności i może powtórzymy te rozmowy gdzieś na Jurze. Pisarz mimo swoich 77 lat jest w świetnej formie i mam nadzieję na dalsze części wspomnień po książce "Pióro". A za zdjęcia serdeczne podziękowania Pani Halinie Nalichowskiej, z którą mam przyjemność sąsiadować na fotce powyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz