Przepis na festiwal
Nowe Horyzonty
Nowy horyzont jest
odległy i oddala się, gdy zmierzamy w jego kierunku. Mój przepis
na festiwal Nowe Horyzonty to podróż daleka i długa, ale nie tak
ekstremalna, żeby trwała w nieskończoność. Moja kuchnia
festiwalowa to „slow food” - dania, których konsumpcja trwa
długo i ma ona znamiona obrzędu.
Zacznę od kuchni
filipińskiej i jej mistrza Lava Diaza. Jego danie - „Kołysanka do
bolesnej tajemnicy” to ośmioipółgodzinna uczta, której smak
będę czuł i wspominał do następnego festiwalu. Kolejne danie to
12 godzinna podróż Urlike Ottinger przez Alaskę, Aleuty, Czukotkę
i Kamczatkę – zimna egzotyka po filipińskiej gorączce powinna
przynieść chłodne, długie fale ukojenia. „No Home Movie”,
ostatnie danie nieżyjącej mistrzyni slow food Chantal Ackerman,
trwa tylko 118 minut – dwie godziny kulinarnej medytacji. „Baba
Vanga” - polski slow food z kuchni węgierskiego mistrza Beli Tarra
– sam Tarr już nie gotuje, ale postępują za nim adepci jego
szkoły, jest wśród nich Aleksandra Niemczyk. Z kuchni azjatyckiej
wybieram „Popołudnie” tajwańskiego kucharza Tsaia oraz
„Cmentarz wspaniałości”, tajlandzkiego MasterChefa Apichatponga
Weerasethakulaego – liczę, że będzie smakować tak jak brzmi
jego nazwisko. A na deser czterogodzinna filmowa opera Mathew Barneya
- „River of Foundament”,czyli fusion, gdzie jak mówi opis tego
muzyczno-filmowego widowiska smakujemy efekt „brikolażowej
strategii łączenia enigmatycznych i pozornie niemożliwych do
pogodzenia elementów” - opis NH.
Slow movie są jak
Slow food. To nie konsumpcja to celebracja – długie seanse, długie
sceny i ujęcia. A ja życzę sobie dłuuuuuugiego smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz