Ostatni taki trip
Do kraju tego, gdzie kruszynę
chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba! Tęskno
mi, Panie! C.K. Norwid
Już nigdy nie będzie takiego lata
M. Świetlicki
Przy drodze stała, podwózki nie
chciała Bracia Figo Fagot
To są
dwie książki. Pierwsza, „Polska przydrożna”, to ta wydana
przez Czarne i spisana przez Mareckiego historia wieczoru
kawalerskiego, który trwał dwa tygodnie upalnego i ostatniego
takiego lata 2019 roku. Był apetyt: Przy drodze stała,
podwózki nie chciała, jagód nie miała i grzybów nie miała,
jak śpiewa wokalista popularnego wśród młodzieży przydrożnej
zespołu Bracia Figo Fagot. Ostatni taki rajd przed wyrokiem
urzędnika Stanu Cywilnego. Dlaczego tą pierwszą książką się
rozczarowałem, powiem za chwilę.
Druga
książka to ta wirtualna, która powstawała i powstaje cały czas
na facebooku i instagramie i która ma wielu autorów, książka
składająca się z komentarzy. Znając upodobanie wydawnictwa Ha!art
i Piotra Mareckiego do literackich eksperymentów, jakim było choćby
przetłumaczenie przez translator Google „Króla Ubu” Alfreda
Jarry'ego, nie zdziwiłbym się, gdyby takie „komentarze do Polski
przydrożnej” ukazały się drukiem. I ta druga książka spełniła
moje oczekiwania poprzez swą niejednorodność, kontrast odbiorów i
humor - często niezamierzony i nieświadomy, pisany z górnych
rejestrów tak zwanych istotnych wartości.
Ale
wróćmy do tej pierwszej książki, do papierowej „Polski
przydrożnej”. Zapowiadał się reportażowo-poetycki erotyczny
hardkor – coś w stylu „White Noise”, coś w stylu takich
poetycko-filmowych reportaży Antoine'a dAgaty, penetrującego w
przenośni i dosłownie burdele w najróżniejszych zakątkach
świata. I to było dla mnie spore rozczarowanie, ponieważ książka
jest zupełnie o czymś innym, a jedyną sceną erotyczną jest jak
Marecki kąpie się nago w jeziorze – polski artystowski standard.
Oczekujesz tabunów gotowych na wszystko Pań, a dostajesz gołego
chłopa. Taki to miał być ten trip? Jak żyć? Dokąd zmierzasz,
Polsko? I takie tam standardowe jęki rozpaczy wyrywały się z mej
udręczonej duszy, gdyż ten tajemniczy świat dalej pozostanie
„światem nieprzedstawionym”.
A
„Polska przydrożna” to taka jazda po zapomnianych zakątkach,
bocznych drogach i miejscach, które znaliśmy wcześniej z filmu
„Arizona” Ewy Borzęckiej czy znanego dokumentu „Czekając na
sobotę” - postpegerowska sceneria i zapomniane miejsca oraz
ludzie. Do opisu tej podróży, która trwała prawie 5000
kilometrów, autor dodał własne zdjęcia, które stanowią
ekwiwalent opisu krajobrazu, gdzie świat zatrzymał się na
pograniczu komuny i kapitalizmu.
To są
miejsca, z których się ucieka albo w których cały czas na coś
się czeka. Te miejsca to setki dziwnych nazw miejscowości, o
których mało kto słyszał, to tysiące starych szyldów,
zapadających się lub remontowanych na okrągło budynków, gdzie
życie walczy ze śmiercią – nic tutaj nie jest na stałe a
perspektywa przyszłości wydaje się niewyraźna. Spotykani przez
Mareckiego ludzie też tkwią w jakimś oczekiwaniu – tak,
przekleństwo „Wesela” cały czas pozostaje u nas aktualne. Dla
ludzi tych jeden świat przeminął, ale ten nowy jeszcze nie
nadszedł albo, co gorsze, jest nie do przyjęcia.
Nie
było dla mnie w „Polsce przydrożnej” szyderstwa. Dostrzegłem
raczej swoistą nostalgię i niepewność. Niedawno spotkałem w
takim miejscu rolnika, który modlił się o deszcz jak szaman, gdy
dookoła nuworysze budują dacze i cieszą się słońcem.
Przeszkadzała tym nowym i załapanym na nowoczesność sterta gnoju
za stylizowanym na ludowo płotem. Ci nowi piszą pozwy, ściągają
policję, gdyż ich Sobota ważniejsza, ich letniska nikt nie ma
prawa zakłócić, ich relaksu nie może zabrać żadna
epidemiologiczna mucha, kogut piejący o piątej rano, ani traktor
ruszający w pole o świcie. Tutaj dostrzegam ów elment wspólny
między tym starym i minionym a tym „mareckim” „less waste”
światem bez plastikowych kubków. To przecież rolnik polski, mimo
tych wszystkich przemian i kolektywizacji, nie mógł zdzierżyć
marnotrastwa, to dla niego chleb był i pozostał świętością -
„kruszyną chleba podniesioną z ziemi przez uszanowanie dla darów
Nieba”. Mam wrażenie, że Marecki właśnie tego w „Polsce
przydrożnej” szukał. Szukał i nie znalazł. W tym kontekście
„Polska przydrożna” to pytanie o szansę na zmianę, jednak
pozostaje ono zawieszone w próżni.
A co
pozytywnego w tej książce? Jest to przecież dla nas propozycja
bardzo aktualna w dobie pandemii – podróże bliskie lecz
fascynujące mimo braku atrakcji wymyślonych dla zabicia czasu
kanikuły przewalających się tłumów turystów. Wejście w
pobliski krajobraz dla refleksji i kontemplacji tego, czego nie
dostrzegamy w codziennym, zwykłym doświadczeniu życia. Gdy nie
będzie nam tak prosto nawiedzać egzotyczne krainy i zamknięte
plaże w Egipcie w promo „last minute”, pozostanie zawsze kamping
nad pobliskim jeziorem i podróż bardziej do wewnątrz niż lans
fotami na insta z eksluzywnych kurortów all inclusive. Dobrze to,
czy źle? Ja to po prostu lubię i uważam taką turystykę za
najlepszy pomysł. Szykuję swój rower na taki road trip bez celu i
gps. Już nigdy nie będzie takiego lata. Ale
będą inne, może lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz