Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 16 marca 2025

Recka filmu "Mickey 17" reż. Joon Hoo-Bong

 

W krainie przesłodkich niesporczaków



                                                       kadr z filmu "Mickey 17"


„Mickey 17” to długo wyczekiwany film koreańskiego reżysera Joon Hoo-Bonga, którego ostatni obraz– „Parasite” – był wielkim zaskoczeniem sezonu 2019, gdy zdobył Złotą Palmę, Oscara i wiele innych nagród.

Południowokoreański reżyser nie był postacią anonimową, a sukces „Parasite” poprzedziły popularne produkcje rodem z nurtu sf, które zyskały wielką popularność dzięki serwisowi Netflix, takie jak „Snowpiercer” czy „Okja”. Filmy te miały specyficzny styl – łączyły problematykę społeczną i ukazanie późnego kapitalizmu z wizją przyszłości, która stawała się ostrzeżeniem i metaforą problemów współczesnego świata. „Parasite” łączył podobne konteksty ale już bez tła sf, jednak groteskowość świata, w której lubuje się Joon Hoo- Bong, pozostała ta sama.

Na kolejny film trzeba było widzom czekać ponad pięć lat i jak to bywa w takim przypadku nadzieje były wielkie. Czy „Mickey 17” je spełnił?

Nie było kolejnego zaskoczenia. Joon Hoo- Bong powrócił do konwencji sf w stylu, jaki lubi. Bohaterem jest tym razem tytułowy Mickey, uciekający z Ziemi przeciętniak, który ma być klonowany w nieskończoność, gdyż poddawany jest cały czas eksperymentom i wysyłany do niebezpiecznych zadań podczas misji kolonizowania kosmosu. I tak na ekranie widzimy siedemnastą wersję naszego bohatera, któremu selektywnie programuje się wspomnienia tak, aby nie zatracił swojej osobowości i posłusznie realizował zadania grożące cierpieniem i śmiercią. Tyle warta jest cała nieśmiertelność Micky’ego – nieustanne tortury i umieranie ku chwale miliardera Marshalla, który przewodzi misji.

Mamy zatem przeciętnego chłopaka, który bezlitośnie jest wykorzystywany przez system i przywódcę systemu, miliardera Marshalla, który ma plan kolonizacji kosmosu – mówi to Państwu coś? Mark Rufllo, w roli wizjonera i despoty w jednym, śmieszy i przeraża. Tak, to ten miliarder, który naoglądał się w młodości „Obcego” i dziś ogłasza podbój wszechświata na wzór korporacji Weyland. Mark Pattinson jako bezwolny Mickey wzbudza politowanie, ale też nadzieję, bo jest to trochę opowieść stara jak historia kina o „nobody”, który staje się bohaterem. I nie ma nic nowego, nic odkrywczego w tych kalkach, albo jak kto woli perłach wyciągniętych z lamusa kinematografii. Ale przecież inżynier Mamoń z „Rejsu” najbardziej lubił melodie, które już raz słyszał.


I można by uznać „Mickey 17” za dzieło wtórne, gdyby nie jeden element – „paskudy” jak o nich mówią bohaterowie filmu, to byty zamieszkujące śniegową planetę Nilfheim. Brzydkie jak olbrzymie niesporczaki stwory są rodzinne, kochane, inteligentne i bezbronne. I to w nich odbija się cała nasza ludzkość i to za te „croissanty zanurzone w czekoladzie”, jak mówi o nich Marshall, można pokochać ten film. Niesporczaki-giganty z planety Nilfheim są po prostu przesłodkie i dla nich warto obejrzeć najnowszy film Joon Hoo-Bonga! 7/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz