Eko-kleszcze
Miłość
to literacka tradycja uniwersalna. Romantyzm to bardzo polska
tradycja literacka – Mickiewicz urodził się na Litwie ale pisał
po polsku „Litwo, ojczyzno moja”. Kochał Litwę jako Polskę.
Ciągnie tam twórców. Tam to znaczy na Wschód, który niegdyś był
Polską. Stasiuk, Szczerek, Marecki to tylko nieliczni, którzy, nie
mogąc znaleźć swojej Polski w Polsce, szukają jej gdzieś na
Ukrainie, Huculszczyźnie czy dalej jeszcze na Wschód jak u Stasiuka
– szukają Polski, którą utraciliśmy wraz z transformacją.
Szukają
oni Polski w letargu, Polski transowej, Polski w wydaniu slow z jej
wschodnim, brutalnym, naturalnym anturażu.
Mareckiego
literacka podróż poślubna nazywa się „Romantika” i jest
romantyczna w szerokim sensie - w sensie literackiej podróży na
Wschód, w sensie fascynacji naturą i ludowością, w sensie
miłosnym w końcu. Mareckiego fascynuje strata. Jako naukowiec,
profesor UJ, zajmuje się starymi komputerami – Atari, ZX Spectrum,
Commodore są dla niego jak poezja w przeciwieństwie do powszechnej
technologii informacyjnej XXI wieku. Kiedy widzę na Instagramie jak
odwiedza twórców ludowych, którzy tapetują wnętrze znaczkami
pocztowymi albo budują miniatury piramid, to zawsze jest w tym chęć,
by
uratować coś przed stratą.
W
swojej poprzedniej książce, „Polska przydrożna”, swoistym
literackim wieczorze kawalerskim, Marecki poszukiwał swojej Polski w
Polsce B. Podróżował po bezdrożach nieatrakcyjnych turystycznie,
gdzie życie zatrzymało się w latach 90-tych i gdzie cały czas
trwa walka nowego ze starym. Marecki, oprócz pytania o stan tych
miejsc, zadaje pytanie o to, co straciliśmy wraz z wejściem do Unii
Europejskiej, wraz z całą tą nowoczesnością, która chce nadejść
ale skutecznie się przed nią bronimy. Ten
obraz, z jednej strony smutny ale z drugiej pocieszny, spolaryzował
odbiorców, którzy nie wiedzieli, czy autor wyśmiewa czy
gloryfikuje polską przestrzeń straty i pogubienia.
W
„Romantice” mamy weselne przygotowania, eko-wesele i panoptikum
krakowskiego, czy szerzej, lewicującego środowiska literackiego.
Obok Mareckiego, narratora, centralne miejsce zajmuje jego żona,
Aleksandra Małecka – Marecki-Małecka, przecież to jest to samo
nazwisko, wystarczy lekka wada wymowy, niczego tutaj nie trzeba
zmieniać. W tej pierwszej części na czoło wysuwa się postać
Konrada Góry, poety, który oddał swoją twórczość i siebie
naturze i lasowi. To on tworzy dla Pary Młodej destylaty, od których
opisu konsumpcji wszystko cierpnie i cierpi. Marecki jest delikatny –
pisze, że Góra się nie myje ale nie pisze, że śmierdzi. Tak samo
nie śmierdzą destylaty, np. „bananowica” z nadpsutych bananów
- tego musimy się domyśleć. W ogóle zapachów tutaj nie ma, bo
przecież na tradycyjnej wsi obora nie śmierdzi.
Na
tle Konrada Góry reszta gości weselnych nie prezentuje się tak
imponująco (oczywiście za wyjątkiem Sławomira Shuty). Dla całej reszty styl zero-waste i powrót do
naturalnego sposobu życia wydaje się jedynie modą, która panuje
aktualnie w środowisku. Ten fikcyjny wymiar środowiska znajduje
swoje miejsce w drugiej części, która jest nawiązaniem do
„Wesela” Wyspiańskiego. Marecki przed umieszczeniem dialogów ze
swojego wesela wysłał do autoryzacji fragmenty, które miały
znależć się w książce. Niestety, większość tekstu została
wykropkowana, gdyż
odmówiono zgody na publikację.
Znów wracamy do pojęcia straty- być może straciliśmy współczesne
„Wesele” i nie będzie plotki o eko-weselu Mareckiego i
Małeckiej, bo zabiła je autoryzacja i RODO.
I
następuje ta mroczna i gęsta podróż do Szepit, na Huculszczyznę.
Podróż drogami, które są gorsze niż polskie. Tutaj rej wodzi
Jurij, ukraiński literat i wydawca, który towarzyszy Młodej Parze
i ofiarowuje im gościnę w swoim gospodarstwie. Jurij bardzo
przeklina, mieszając ukraiński i polski, do tego te jego
seksistowskie uwagi doprowadzają do tego, że w książce pada jak
„młot
na czarownice” nazwisko
Mai Staśko.
Do
polskiego kanonu literackiego przejdą na pewno sceny sikania do
wiadra przez Pannę Młodą i wyciągania kleszcza z tyłka Pana
Młodego przy pomocy noża i spirytusu. Świat ukraińskiej prowincji
jest tu ukazany w sposób brutalny i czuły jednocześnie – ludzie
są szczerzy i otwarci, pomagają sobie i oczekują pomocy, bo nie
daliby rady sami w tym wiecznie niedokończonym świecie, który
staje się i stać się nie może. Zero-waste nie jest tutaj modą
ale radzeniem sobie w krainie niedoboru.
W
„Romantice” wracamy wraz z bohaterami na romantyczny Wschód, by
zaczerpnąć ze źródła romantycznej miłości i zażyć
romantycznej ludowości i romantycznej natury. Wracamy także do
korzeni polskiej
literatury,
bo spotkamy tu i Wyspiańskiego i Mickiewicza z ich marzeniami o tym,
co jako naród utraciliśmy. Ja odnalazłem tutaj
środkowoeuropejskiego Hrabala z jego poczuciem straty i
wiecznego stawania się. To dostrzegłem u Mareckego - ten dysonans,
ten fałsz, który nie brzmi zgodnie z wizją równego,
sprawiedliwego eko-świata, że natura ludzka idzie w poprzek idei i
że punkt wyjścia staje się końcem drogi.