Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 26 grudnia 2021

Recenzja książki Sorena Gaugera "Imitacja życia" wyd. Ha!art




 Policja myśli


Soren Gauger to kanadyjski pisarz i tłumacz, mieszkający w Polsce. Jego powieść, zatytułowana „Imitacja życia”, mimo że dzieje się w arabskim luksusowym hotelu a bohaterami są „prawdziwi” Europejczycy, Martin i Gunther, stara się przywołać groteskową atmosferę, panującą w ostatnich latach w Polsce – atmosferę uwięzienia i niemożności. Ale żeby tę polską psychozę opisać Gauger sięga po tradycję pisarską Europy Środkowej – przede wszystkim po Kafkę, ale znać tutaj także Witkacego i Gombrowicza, Musila i Brocha.

Martin i Gunther zostają skazani na siebie w labiryncie luksusowego hotelu w bliżej nieokreślonym kraju arabskim, gdyż spóźnili się na lot do Europy. Z każdą chwilą atmosfera się zagęszcza a możliwość ucieczki staje się coraz mniej realna. Krąg przeczuć i fatalnych intuicji zaciska się coraz bardziej. Katastrofa wisi w powietrzu.

Atmosfera „Imitacji życia” to klimat nadciągającej burzy, przed którą nie ma gdzie się schronić. Bohaterowie, zdani na łaskę i niełaskę miejscowych, próbują panować nad emocjami i zachować dystans, jednak czytelnik obserwuje iluzoryczność ich starań. Najbardziej poruszającym elementem tej powieści jest nieuchronność tego, co musi się wydarzyć.

W tym groteskowym, zamkniętym świecie bohaterowie próbują rozliczyć swoje życie, to wszystko, co łączy ich z oddalającą się coraz bardziej bezpieczną przystanią domu rodzinnego. Jednak z perspektywy zagrożenia dobrze widać wszystkie pęknięcia i niedoróbki cywilizowanego świata. Wszak Martin i Gunther uciekali przed tytułową „imitacją życia” w iluzję egzotyki i luksusu.

Jakoś nie widzę u Gaugera czytelnych polskich konotacji, pomimo że autor sam o tym wspomina na skrzydełku okładki. Dla mnie „Imitacja życia” jest o wiele bardziej uniwersalna. To powieść-labirynt o schyłku kultury Zachodu i o obawach współczesnego Europejczyka przed tym, co nadchodzi. A że ta nowa rzeczywistość nadchodzi jest rzeczą pewną. Owa dekadencja dzieje się w głowach bohaterów, którzy uświadamiają sobie jak bardzo są bezbronni wobec dylematów, z którymi muszą się zmierzyć. 

"Imitacja życia" to kolejna ważna publikacja Ha!artu, która każe nam się zastanowić nad miejscem i czasem, w którym przyszło nam żyć. To nie reportaże czy biografie definiujące i oceniające, dające diagnozy i recepty. "Imitacja życia" powstała z lęku jak łatwo się sami oszukujemy.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Recenzja książki Aleksandra Wiernego "Słabnące światło zachodzącego słońca".

                                                         zdjęcie okładki www.fundacjadf.pl



Już nigdy nie będzie takiego lata


„Już nigdy nie będzie takiego lata, takiej coca coli, nigdy papieros nie będzie tak pyszny, a wódka taka zimna i pożywna” – śpiewał w swoim wielkim przeboju Marcin Świetlicki. Słowa tej poezji pobrzmiewały mi przy lekturze „Słabnącego światła sierpniowego słońca” – ostatniej książki prozatorskiej Aleksandra Wiernego.

Aleksander Wierny to pisarz związany z częstochowskim środowiskiem literackim, wśród jego utworów mamy poezję i książki prozatorskie. Poezja to u Wiernego wymiar prywatny, liryka bardzo osobista i wyciszona. Z prozą jest inaczej – to w głównej mierze pisanie gatunkowe w oparciu o znane schematy pop-kultury. W dorobku pisarza znajdziemy kryminały, horror, a „Słabnące światło sierpniowego słońca” jest prozą drogi – celowo nie piszę, że ostatnia książka Wiernego jest powieścią, bo wszystko, co tutaj gatunkowe jest nacechowane poetycko.

Trójka bohaterów wyrusza w podróż donikąd. Ma to być ich ostatni zryw wolności i realizacja marzeń o świecie, gdzie nie ma jutra. Motywy przytoczone w książce znane są wielbicielom amerykańskiego kina i literatury, a że tych jest najwięcej, wydawać by się mogło, że nie ma to jak polski „road trip” i „będzie Pan zadowolony”.

Myślę, że większość miłośników literatury popularnej może mieć z tą książką problem. Przeniknięta jest ona poetyckim obrazowaniem, powracającymi refrenami a nawet paralelizmem składniowym, co odciąga czytelnika od samej akcji w stronę meliczności i rytmu. Co więcej, proza ta ma charakter dialogowy – momentami miałem wrażenie, że czytam listę dialogową scenariusza filmowego. Mimo że autor stara się za wszelką cenę trzymać konwencji powieści drogi, to formalnie odebrałem ją jako poetycki scenariusz ewentualnie jako poemat o filmach drogi.

„Słabnące światło sierpniowego słońca” jest pisane prozą poetycką i filmową zarazem. Dla mnie kluczem do tej nietypowej książki był „trip” – poddanie się dekadenckiemu nastrojowi, obrazom i kolorom, rytmowi i muzyce, którymi emanuje to pisanie. I gdy odpuściłem, wtedy poczułem, że to jest dobre, że zabieram się w tę podróż. Tak miałem JA, lapsus, recenzent trzeciej kategorii.

A oprócz „I love supreme” w głowie pobrzmiewały mi tekst, że:

Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza”.

 

sobota, 4 grudnia 2021

Recenzja książki Niny Weijers "Konsekwencje" wyd. Ha!art

 


Sztuka szuka życia


Pytania o granice sztuki, o jej przenikanie z rzeczywistością, nie są niczym nowym. Dyskusje na temat sztuki konceptualnej i performatywnej toczą się przynajmniej od drugiej połowy XX-go wieku, więc samo zjawisko wydaje się z perspektywy czasu niemal klasyczne. Czy nie jest jednak tak, że w sensie szerokim w recepcji sztuki zatrzymaliśmy się w wieku XIX? Impresjonizm, van Gogh, ekspresjoniści, może faktycznie Picasso i Dali z całym bagażem dyskursu z poprzednikami mogą tu stanowić punkt odniesienia. Ale nie Warhol, nie Pollock, nie Basquiat, nie Francis Bacon – artyści wszak już przebrzmiali. A może Jeff Koontz, Joseph Beuys, Katarzyna Kozyra, Zbigniew Libera? Nie, naprawdę, tak daleko nasze pojmowanie sztuki nie sięga!

Fototapeta z Klimtem. Słoneczniki namalowane własnoręcznie wyglądają lepiej niż oryginał. Matejko wyhaftowany w wolnych chwilach pod seanse „Na dobre i na złe”.

Nina Weijers jest Holenderką, Nina Weijers urodziła się w 1987 roku, czyli ma 24 lata, Nina Weijers jest literacką debiutantką. Debiutancka powieść Niny Weijers nosi tytuł „Konsekwencje”. Debiutancka powieść Niny Weijers „Konsekwencje” jest poświęcona sztuce współczesnej. Na pewno?

Nauczyciel z dobrego liceum w Częstochowie, z którym rozmawiam, opowiada mi o tej szmirze, malarstwie Pollocka. Pollock zabił się w 56. 67 lat temu już go nie było! W jakiej świadomościowej czarnej dziurze jesteśmy i kogo to obchodzi? Banieczki żyją z grantów i nie bardzo ich to interesuje. Ludzie mają swoje problemy. I makaty z papieżem.

Nina Weijers, 24-letnia debiutantka, pisze brawurowo, pisze ze świadomością konstrukcji, pisze, że nie sposób się oderwać od jej książki. Książka Niny Weijers jest o sztuce? Sztuka konceptualna, której twórczynią jest główna bohaterka „Konsekwencji”, Minnie Panis, jest pretekstem. Sztuka współczesna w powieści Niny Weijers zderza się z życiem, staje się zwierciadłem, w którym mamy się odbić; sztuka Minnie Panis staje się tym, czym winna być każda sztuka – syntezą tego, co nosimy w sobie, naszych tajemnic, strachów, traum. To niebywałe, wręcz magiczne jak życio-sztuka Minnie Panis uwodzi czytelnika i prowadzi przez swój labirynt.

Nina Weijers mówi o sztuce, która jest pretekstem. To jest sztuka, która jest potrzebna, by zrozumieć. W swej istocie powieść „Konsekwencje” Niny Weijers, 24-letniej holenderskiej debiutantki, jest o losie, jest o empirycznej próbie zrozumienia losu poprzez sztukę, gdy zacierają się granice twórczości i rzeczywistości. Ta sztuka wyzwala i zaprasza do wyzwolenia. Od strachu, od bólu, od uwikłania. Do wyzwolenia zaprasza też pisarstwo 24-letniej holenderskiej debiutantki, Niny Weijers.

Nie wiem na ile to możliwe. Coraz częściej czuję, jakbym był częścią jakiegoś RPGa.

Oczywiście debiutancka powieść 24-letniej holenderskiej autorki Niny Weijers ma swoje wady. W tej powieści nie ma niczego o lgbt, niczego o Strajku Kobiet, niczego o aborcji, niczego o patriarchacie, niczego o aborcji, niczego, co wypełnia polskie muzea sztuki współczesnej, tak że strasznie ciężko zaprząc ją do kierata politycznego sporu we współczesnej Polsce. A że wszystko jest polityczne, powieść ta właściwie może zostać tutaj uznana za niepotrzebną.

Zawiedzionych zapraszam na Netflixa, a sam po raz kolejny dziękuję wydawnictwu Ha!art za literackie odkrycie tego roku i tłumaczce, Jadwidze Jędryas, za to że nie mogłem się od tych „Konsekwencji” oderwać.




poniedziałek, 29 listopada 2021

Blurb książki Bolesława Chromrego "Prześpij się z tym" wyd. Ha!art

 

okładka Ha!art

BLURB

To nie będzie recenzja, to będzie blurb. Blurb o książce obrazkowej, ale poetyckiej zarazem. Bo teksty-opisy Bolesława Chromrego to poezja. Krótkie zdania w roli sentencji są obrazem współczesnego weltschmerzu. Niby śmieszne, wesołkowate, jednak po chwili odkrywa się czarna dziura, w której mieszka autor. Ta dziura, ten dół to Polska.

niedziela, 7 listopada 2021

"Jazda na szkle po oszczanym zboczu" Miloša Doležala - kilka zdań.

 

 zdjęcie KIT Stowarzyszenie Żywych Poetów


Polska to wieczny ból dupy.

„Jazda na szkle po oszczanym zboczu” to zbiór miniatur autorstwa mało znanego w Polsce pisarza czeskiego -  Miloša Doležala. Obrazki te pochodzą z komunistycznego dzieciństwa i są opisem trudnego dojrzewania w świecie propagandy i manipulacji. 

Jako że jestem tylko rok młodszy od bohatera tych krótkich form wspomnieniowych, mogłem porównać swój prlowski bagaż z rozliczeniem prezentowanym przez czeskiego pisarza. I nie znalazłem tutaj romantycznego patosu, nie znalazłem rozdrapywania ran i niewyrównanych rachunków. 

Znalazłem za to dużo ciepła, humoru i mityczną postać Sama Arbelajdy, który swoim easternowym stylem rozjaśnia najwieksze mroki tego krótkiego dzieła. 

Miloš Doležal idzie pod prąd współczesnym trendom w sensie agresywnego mierzenia się z traumami dzieciństwa. Nawiązuje tym samym do haszkowsko-hrabalowskiego nurtu w literaturze. "Jazda po szkle po oszczanym zboczu" jest trudna w sensie egzystancjalnym, w wymiarze pojedynczego życia, ale nie jest to życie zmarnowane, nie jest to życie powleczone patosem weterana.  Doležal radzi sobie z tymi mrokami po czesku, czyli potrafi je obśmiać.

A co ciekawe "Jazda na szkle po oszczanym zboczu" jest książką antykomunistyczną w swojej wymowie. Dlatego wolę "jeżdzić na szkle po oszczanym zboczu" zamiast w koturnach dymać na akademiach ku czci i patrzeć w natchnione oblicza pozerów, mających gotowe "gęby" na każdą okazję.

A Polska martyrologia jawi się jako nieprzemijający ból dupy z czeskiego punktu widzenia.

niedziela, 17 października 2021

Recenzja książki Mariana Pilota "Dzikie mieso" wyd. Ha!art

 


Muzyka z języka


Gdy Marian Pilot otrzymał nagrodę Nike za swój „Pióropusz” pisałem tak: Nie możemy podejść do tej książki jak do klasycznej narracji, bo ominie nas to najważniejsze. Spróbujmy potraktować „Pióropusz” jak poemat prozą, wsłuchajmy się w dźwięki, w szum potocznej mowy, dajmy uwieść się melodii i odkrywajmy ojczyznę zaklętą w języku – dopiero z tej tkaniny, na którą spojrzymy z dystansu, zaczną wylegać magiczne obrazy utkane z przędzy słowa. Dla mnie uhonorowanie „Pióropusza” nagrodą „Nike” jest wielką radością, bo to nie tylko docenienie książki, ale także wybór określonego sposobu myślenia o literaturze – rozumienie literatury jako pamięci języka”.

Dzikie mieso” – ostatnia, wydana przez Ha!art, książka tego autora idzie w stronę języka jeszcze mocniej i bezwzględniej. Bo czy można tu mówić o narracji albo o prozie, gdy zdania przypominają wersy? Czy te krótkie teksty to opowiadania czy wiersze? Odbieram tę książkę jako stojącą na przecięciu rodzajów i gatunków literackich – „Dzikie mieso” jest rozpostarte na stykach liryki, epiki i dramatu, by wyjść poza gatunkową rutynę i zadać odbiorcy pytanie. Co było pierwsze – język czy literatura?

Wiele razy dawałem tu wyraz swego uwielbienia dla krakowskiego wydawnictwa jako tego, które wymogom ekonomicznym i standardom narzuconym się nie kłania. Mimo że „Dzikie mieso” zaliczone jest do serii prozatorskiej, to zarazem forma prozatorska jest tutaj rozwalona od środka przez samego autora. Poszczególne teksty, te quazi opowiadania, to pogrupowane w tematy fragmenty żywych wypowiedzi. „Dzikie mieso” to żywa mowa potoczna, żywy ludowy język w jego przeróżnych odmianach. „Dzikie mieso” to dzikie mięso, które narasta na gładkiej skórze mowy, tworząc wulgarne wybrzuszenie – język, który ukazuje swą tkankę, ścięgna i włókna rozmaitych rodzajów polskiej mowy; „dzikie mieso”, na okładce urastające w dziką „wieżę Babel”, która swym powrotem do rudymentów mowy polskiej próbuje zrozumieć boskie Logos.

W pierwszym odruchu pomyślałem, że to szkoda, że nie ma tu dzieła w dziele, że tekstowi Pilota nie towarzyszy rozprawa językoznawcza, która przybliżyłaby czytelnikowi rodzaje gwar i języków, całe bogactwo tej „prozy” a raczej poezji z prozy wydobytej. To byłoby jednak rozproszenie, które swymi odesłaniami do przypisu i tekstem pobocznym zburzyłoby meliczny charakter tego utworu. Poetyckość „Dzikiego miesa” wyrasta z muzyczności języka, z tych pierwocin kultury ludowej, która stwarzała pierwsze klechdy, baśnie i eposy ludzkości.

W moim głębokim przekonaniu „Dzikie mieso” to partytura, domagająca się wyrazu dźwiękowego. Na tym fortepianie wszyscy grać potrafimy, bo, lepiej czy gorzej, znamy mowę ojczystą, więc czytajmy tę „prozę”, bądź tę poezję z prozy wywiedzioną, na głos – stwórzmy własnego „audiobooka”. Niechaj te słowa wybrzmią, niech wzburzą spokojną przestrzeń powietrza falami mowy ludowej, abyśmy mogli usłyszeć jak brzmi ta ludowa muzyka z języka.


czwartek, 14 października 2021

Nic śmiesznego. O filmie "Wesele2021".


                                             kadr z filmu "Wesele" Wojtka Smarzowskiego


 W filmach Wojtka Smarzowskiego, nawet tych najbardziej ponurych, jest ta drobina czarnego humoru, która tworzy dystans. Wyjątkiem są jego filmy historyczne - "Róża" i "Wołyń". "Wesele 2021" nie jest ani trochę śmieszne, więc jest to kolejny film o polskim historycznym tabu. 

Przerabialiśmy to w "Pokłosiu" i oczywiście w "Idzie". W reportażach o Jedwabnem i "poszukiwaczach żydowskiego złota". Wiele tekstów kultury na tym fundamencie zbudowano - choćby dramat Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa". Wiele dyskusji już się na ten trudny temat odbyło, więc czy można mówić jeszcze o tabu? Historia kaszubska w "Róży" i polsko-ukraińska w "Wołyniu" takimi dziewiczymi tematami jednak były - baliśmy się ich i Smarzowski nam je nieco oswoił.

Kwestie polsko-żydowskie spolaryzowały dużo wcześniej opinię publiczną i podobnie było z filmami na ten temat - bohaterscy Polacy ratujący Żydów, sprzedajni Polacy kupczący życiem bezbronnych. Ta czarno-biała opozycja nie sprzyjała prowadzeniu zdrowego dialogu. Kontrowersyjność "Wesela2021" polega na próbie pokazania tych dwóch skrajnych biegunów po "smarzowskiemu" czyli z przerysowaniem, z tą jego dobijającą grubą krechą, którą emanuje cała ta "świńska" metafora (główny bohater, Ryszard Wilk jest właścicielem wielkiej świńskiej fermy a skojarzenie jej z Auschwitz bynajmniej przypadkowe nie jest).

Mamy zatem plan historyczny - historię pogromu z 1941 roku na podlaskiej wsi i mamy plan współczesny - typowy libek, zagrany przez Więckiewicza z jego błogą nieświadomością swej tożsamości i historii miejsca, w którym żyje, idący przez życie raźnym krokiem trasą wytyczoną przez Leszka Balcerowicza w latach 90-tych, typowy wyborca Platformy. I te dwa plany przenikają się jak u Wyspiańskiego - na wesele przybywają owe zmory przeszłości. Pomostem łączącym te dwa plany jest postać ojca - Antoniego Wilka, zagranego przez nieżyjącego od roku Ryszarda Ronczewskiego. To jemu pokazują się te wszystkie widma, chochoły polskiej historii.

Właśnie owo przemilczanie, zakłamywanie historii wywołuje u Smarzowskiego te wszystkie demony, które przychodzą do bohaterów i zmieniają ich świat w notoryczną wojnę polsko-polską, która nigdy się nie skończyła. Jednak dla Smarzowskiego jest ważne to wielkie zło, które mamy w swym narodowym genomie, ale także te drobiny dobra, na których można budować i dlatego tak istotne jest, by je dostrzec. Nieżyjący już Krzysztof Kowalewski, cudowny aktor filmów Barei z lat 70-tych, ma w "Weselu" swój ostatni epizod, gdzie przypomina nam o dwóch stodołach - tej, do której Polacy zapędzali Żydów i tej, w której Żydów ukrywali. Krzysztof Kowalewski był ocalałym z Holokaustu.

W tym kontekście "Wesele2021" to film propolski, to film z bólu i troski o czas, w którym żyjemy. Ale ta propolskość, ten specyficzny patriotyzm Smarzowskiego nie jest marzeniem o wielkiej Polsce otoczonej kolczastym drutem. To patriotyzm czystych serc, prywatny patriotyzm ludzkich sumień.