okładka ha.art.pl
Zaraza
Od tysiącleci toczy
się walka – walka uwięzionych i strażników, walka niewolników
i panów. Walka między postem, utrapieniem i pokorą a ekstazą,
radością i dumą. Wszystko to dzieje się w dwóch planach –
makro- i mikrokosmosu, w przestrzeni kosmicznej i w przestrzeni
duchowej. O tym zniewoleniu, o walce z nim jest np. „Ubik” Dicka
czy film „Matrix”, sprowadzający transcendent do młodzieżowego
wymiaru pop-kultury. Taką książką jest „Mambo dżambo”
Ishmaela Reeda - powieść z 1971 roku, powieść o inwazji voodoo,
powieść o epidemii Dżes Gru, czyli epidemii tańca i epidemii
wolności.
W universum Marvela
odwieczni bogowie toczą ze sobą walkę o rząd dusz, mityczni
superbohaterowie-herosi powracają do naszego świata, by rozprawić
się z siłami zła, które zabierają człowiekowi poczucie wolności
i spontanicznej radości. Drobny człowiek zaczyna czuć kosmiczną
moc przemian, staje się jej cząstką – a może jest wybrańcem?
Ten ukryty pod komiksową treścią przekaz może trafić do ciebie,
ty, który cierpisz; ty, który czujesz się zniewolony; ty, który
jesteś słaby. Przekaz ten nasila się w dobie komputerowych nerdów
– oni mogą stwarzać swoje uniwersa, mogą być panami swoich
własnych wszechświatów. Istnieje zatem groźba – groźba
powstania milionów mikrotyranii na dyskach i serwerach. Jak ma się
do tego Dżes Gru?
Dżes Gru to
epidemia tańca i radości, wypływająca z ragtime’u i swingu.
Zaczyna się wszystko w Nowym Orleanie i szybko rozprzestrzenia się
w kierunku Nowego Jorku – centrali Mordoru, przywołując Tolkiena,
bo w Mambo Dżambo może znaleźć się wszystko. „Mambo Dżambo”
to psychodeliczny dżem zmiksowany ze wszystkiego, co spontaniczne i
swobodne. Tyrania polityków i systemów religijnych musi nad tym
zapanować. PaPa LaBas, człowiek, który zna tajemnice naturalnej
siły Czarnego Lądu, tkwiącejw rytmie, śpiewie i tańcu, prowadzi
prywatne dochodzenie w sprawie spisku wokół zagrażającej
światowemu reżymowi epidemii wolności.
Jazz, blues, rock,
funk, soul, hip-hop – muzyka dla wielu stawała się sposobem
wyrażania siebie, wokół muzyki tworzyły się i tworzą subkultury
niedopasowanych do obowiązujących standardów. Muzyka klasyczna –
uporządkowana, wyrazicielka hierarchii dla grzecznie siedzących na
koncercie w filharmonii. Taniec towarzyski jako narzucone normy w
opozycji do wyzwolenia tanecznej manii - tańca Świętego Wita,
który był zrzucaniem jarzma średniowiecznego zniewolenia.
„Mambo dżambo”
Ishmaela Reeda mimo tego całego „afrofuturyzmu”, którego
najbardziej znanym przykładem jest marvelowska „Czarna Pantera”,
mimo tych wszystkich komiksowych inklinacji, jako powieść jest
wybitną metaforą pragnienia wolności jako źródła szczęścia.
Konwencja zabija, konwencja jest katem spontaniczności. „Mambo dżambo” na wszystkie sposoby stara się wyjść poza konwencję,
poza to, co, mimo kolorów i dynamiki obecnych w produkcjach o
superbohaterach, jest zniewoleniem zmysłów. Konwencja w powieści
Ishmaela Reeda jest androidem, który bierze z Dżes Gru tylko to, co
potrzebne jest do założenia nowych ram człowieczeństwu
tęskniącemu za niewolą. „Mambo dżambo” czytane dziś, pół
wieku od premiery – a mówię to ja, rocznik 71 - było dla mnie
powieścią o kulturowej drodze od wolności ku niewoli konwencji.
Nie byłoby tej
barwnej książki w moich rękach bez wydawnictwa Ha!art, któremu od
lat kibicuję, nie byłoby jej w języku polskim bez tłumaczki,
Teresy Tyszowieckiej blasK!, która tłumaczyła już Dicka,
Bukowskiego, Millera, co jest rekomendacją samą w sobie, tak samo
jak dopisek „blasK!”przy nazwisku.