To mail posłany do nas przez autora, pragnącego nie do końca wyrazić samego siebie, ale pragnącego być medium w dzisiejszym rozumieniu Kościoła i Boga. To książka bardzo potrzebna, bo mówi ważne świadectwo: żeby być człowiekiem wiary, wcale nie musisz być bezwolnym głuptasem, akceptującym bezkrytycznie wszystko, co słyszysz i widzisz w Kościele. Masz prawo pytać i próbować zrozumieć. Wyklepywanie na pamięć formułek nie jest najlepszą formą zdobywania wiedzy w żadnej dziedzinie.
Szymon Hołownia odkrywa przed czytelnikiem prawdę tyleż oryginalną, co szokującą - Kościół to ludzie, składający się z takich samych części ciała, wychowani w pewnych określonych warunkach, różniący się od innych jedynie tym, że wybrali taką a nie inną drogę życiową, że z własnej woli pragnęli zostać marionetkami Pana Boga. Dzieło Hołowni to także gra. Gra jest metaforą ludzkich wyborów. Rzucamy kostką, trafiamy na określone pola, ale odpowiedź, której udzielamy, zależy zawsze od nas samych. Tego uczymy się, czytając i grając w "Monopol na zbawienie", który w swoim pomyśle jest bezczelną zżyną z "Gry w klasy" Cortazara, a nie żadną tam "karcianką". Oczywiście żartuję.
Nie ma sensu poruszać tu całego wachlarza tematów, o których mówi Hołownia, bo jest ich tak wiele, a każdy mógłby stanowić temat osobnej książki. Ważne, że autor porusza sprawy, które stanowią źródło wielu dylematów i sporów na temat Kościoła. Hołownia stara się dawać konkretne odpowiedzi w kwestii np. in vitro, halloween, prawd wiary, ale jednocześnie zachęca czytelnika do samodzielnego zmierzenia się z poruszanymi tematami.
I tu mam kilka pytań, bo o zadawanie pytań samemu sobie po lekturze "Monopolu..." chodzi. W kilku momentach widzimy lekkie zirytowanie autora - odnosi się ono do kwestii finansowania Kościoła, polskich mega-sanktuariów, niektórych "świętych" mediów, mających autentyczny monopol na zbawienie czy wszechobecnego w naszej rzeczywistości kościelnej kiczu, którego przejawem są dla autora groby Pańskie wystawiane w Wielkim Tygodniu. Ja tę irytację rozumiem i podzielam. Nie sposób załatwić wszystkiego tekstem o tzw. prostej czy ludowej pobożności, bo istnieje ryzyko, że stanie się ona pobożnością prymitywną. Dlaczego nie wymagać od ludzi kreujących wizerunek naszej religii wyczulenia na ten estetyczny aspekt polskiej religijności. Zbigniew Herbert pisał, że wszystko jest "kwestią smaku". Czy nasza wiara nie zasługuje, aby miała należytą oprawę, aby plebania nie zamieniła się urząd z gryzipiórkami wypełniającymi słupki, słuchającymi w przerwach kato-polo? Dlaczego w końcu w naszych codziennych relacjach tyle złych emocji, niechęci? Czy tego dobrzy katolicy uczą się na lekcjach religii, na które przez 14 lat tłumnie uczęszczają - bycia niemiłym, zamkniętym, nieufnym wobec gości, zadufanym w "najmojszą" prawdę? I w końcu, co można zrobić, żeby siebie zmienić, żeby określenie "polski katolik" nie stawało się synonimem obskurantyzmu?
Na koniec z serca pragnę podziękować Szymonowi Hołowni za to, że tak wiele zrobił dobrego swoimi książkami i artykułami. To zmiana polegająca na uczciwym zmierzeniu się z problemem wiary, gdzie czytelnik nieraz się uśmiechnie i nieraz poczuje napływające do oczu łzy. "Monopol na zbawienie" to literatura najwyższej próby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz