Dom (zly)

Dom (zly)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą znak.pl. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą znak.pl. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 grudnia 2011

Jak wypędzić nietoperza?

Sięgnąłem po książkę czeskiego prezydenta, bo słysząc o niej w rozmaitych mediach, zastanawiałem się, co w rzeczywistości wiem na temat tej postaci. Pierwszy demokratyczny prezydent powojennej Czechosłowacji, pierwszy prezydent Czech, wybitny dramaturg, jedna z czołowych postaci Praskiej Wiosny, twórca dysydenckiej Karty 77 - to wszystko może nie tak znowu mało, ale ta wiedza jest dosyć powierzchowna, biorąc pod uwagę moje zainteresowanie sprawami Czech, a także wielki szacunek, jakim darzę Vaclava Havla.
Pamiętam hasło, które krążyło w latach 90. w naszym pięknym ale smutnym kraju: „Havel na Wawel". Już wtedy młodzi ludzie, nie potrafiący się zidentyfikować z rodzimymi politykami, szukali wzorca osobowego człowieka, który mógłby reprezentować Polskę i nasze o niej wyobrażenie. Havel był idealnym uosobieniem przywódcy młodej polskiej demokracji. Tylko co o nim wiedzieliśmy wtedy? Wiedzieliśmy jedno - Havel to prezydent-intelektualista. I takie były nasze studenckie marzenia o wolnej Polsce; Polsce mądrej, Polsce szlachetnych elit.


A dziś czytam książkę „Tylko krótko, proszę" i ona wcale nie jest krótka. Zawiera rozmowy prowadzone z Vaclavem Havlem przez Karela Hviżdalę oraz mnóstwo zapisków z czasów prezydentury - zarówno tych oficjalnych jak również bardzo prywatnych, dotyczących mało istotnych drobiazgów, „bagateli" jak zapisałby pewnie w swoim notatniku Ignacy Rzecki. Jaki obraz człowieka wyłania się z tej książki, czego możemy dowiedzieć się z niej o Vaclavie Havlu? Otóż dużą trudność w odbiorze stanowił dla mnie kontekst polityczny, gdyż niezbyt dużo wiem na temat czeskich realiów w tym aspekcie. Pewnie dla Czechów te sprawy są dosyć oczywiste, ale mnie w tym temacie zainteresowały jedynie dwie rzeczy - opinia Havla na temat obecnego prezydenta Vaclava Klausa oraz odniesienia do sytuacji Polski i polskich polityków. Obraz Klausa jest ciekawy o tyle, że prezentuje nieciekawego człowieka, karierowicza, polityczne zwierzę wykorzystujące umiejętnie najróżniejsze konfiguracje polityczne do swoich celów, a w zasadzie jednego celu, jakim jest władza. Najśmieszniejsze, że Havel wcale nie ma tego Klausowi za złe. Powiedziałbym, że jest to niechęć pełna akceptacji dla demokratycznych wyborów rodaków.


Jeśli chodzi o Polaków to spojrzenie Havla jest bardzo ciepłe. Mówi o wielkim znaczeniu Polski w regionie, padają nawet słowa, że jesteśmy lokalnym mocarstwem i dużo słów podziwu dla naszej bohaterskiej przeszłości. Ot, jak ciężko czasem dostrzec, że nie jest z nami całkiem źle i że mamy powody do dumy. Dużo ciekawszą stroną książki są prywatne, często bardzo prozaiczne zapiski, dotyczące pobytu na Hradzie i sprawowania funkcji prezydenta. Z tej części wyłania się obraz człowieka bardzo normalnego, a jednocześnie przejętego losem narodu. Havel bez patosu potrafi mówić o wpływie polityki na życie. Podkreśla rolę idei w kreowaniu wizji państwa, ale też idea ta jest bardzo zwyczajna. To postawa służby, przyjęcia na siebie jarzma władzy, mimo że chce się robić coś zupełnie innego - na przykład pisać książki. I naprawdę nie wyczułem w tym wszystkim źdźbła hipokryzji.


Z tych krótkich notatek wyłania się człowiek często zirytowany, bardzo cierpiący, żyjący nieraz w cieniu śmierci, a mimo to oddany swoim obowiązkom. Widzimy estetę walczącego o zmianę wizerunku czeskich rezydencji. Oto kolejna zaleta prezydenta-intelektualisty, dla którego ważna jest forma otoczenia, w którym odbywa się polityka państwa, a nie tylko tymczasowość sprawowanej funkcji. Tytułem swojej recenzji uczyniłem kilkakrotnie powtarzające się w książce słowa: „W składziku, gdzie jest odkurzacz, jest też nietoperz. Jak go wypędzić? Żarówka jest dozwolona, ale tylko taka, żeby go nie budziła i nie drażniła"? Czy można lepiej wyrazić dylematy funkcji prezydenta o ludzkim obliczu? Jakby wśród mieszkańców rezydencji było miejsce dla zwierzątka, które także ma swoje nienaruszalne prawa. Tak mogę sobie wyobrazić czeską wersję demokracji w wersji Havla.


Na koniec kilka refleksji o naszym świecie. W książce często pojawiają się nazwiska polskich polityków, dawnych działaczy podziemia. Jest tu mowa o Tadeuszu Mazowieckim, Jacku Kuroniu, Zbigniewie Bujaku, Bronisławie Geremku czy Adamie Michniku. Niektórzy już nie żyją, inni funkcjonują gdzieś na obrzeżach polskiej polityki. Sam uważam porażkę polityczną tej formacji za straconą szansę polskiej demokracji. Pozostało na naszej mapie politycznej puste miejsce, które w brutalnym sporze dzisiejszych politycznych drapieżców, zieje pustką tym bardziej. Czy marzenie o politycznej Polsce intelektualnych elit, havlowskiej polityce idei jest tylko nierealną utopią? Niestety...

wtorek, 18 października 2011

Zanurzyć się w słowie (Wacław Hryniewicz "Nad przepaściami wiary")

Zanim przeczytałem wywiad-rzekę z księdzem Wacławem Hryniewiczem, tkwiłem w przekonaniu, że to bardzo kontrowersyjna postać - obrazoburczy wojownik, głoszący tezy, na które "dobry" katolik nie może się w żaden sposób zgodzić. Cóż - byłem w błędzie. Zdarza się.
Do takiego postrzegania postaci księdza Hryniewicza przyczynił się między innymi odcinek programu "Fronda", gdzie autor "Nad przepaściami wiary" wypowiadał jedno zdanie, a kilku adwersarzy rozbijało w proch każdą jego myśl długimi tyradami. Nie wiem dlaczego przypominało mi to dawno minione rozprawy z "wrogami systemu". Nieprawda - wiem. Ano należy stworzyć taką sytuację, by punkt ciężkości z treści przenieść na kontekst. W ten sposób osoba ks. Hryniewicza jawi się często co najwyżej jako postać nieszkodliwego cudaka na tle naprawdę uczonych i mądrych. No, bo o co mu w ogóle chodzi? Wszak w tym najlepszym z Kościołów jest tyle piękna i miłości. Na cóż więc gorszyć maluczkich?
No właśnie - zgorszenia to w wywiadach zgromadzonych w książce nie uświadczysz. Jeśli ktoś pragnie z tego powodu sięgnąć po tę pozycję, to stanowczo odradzam. Nie ma tu skandali; tez, od których ziemia drży próżno szukać. Jest za to pełen dobra i spokoju uśmiech, taki jak ukazany na zdjęciu z okładki i jest refleksja. Bo ksiądz - teolog odpowiedzi gotowych nie daje, mówi za to wiele o dyskusji i potrzebie dialogu. W myślach tu wyrażanych brak kategorycznych stwierdzeń, są za to pytania, które autor stawia nam, ale także sam sobie.
Te pytania dotyczą głównie zagadnienia nadziei jako najgłębszej intuicji prowadzącej człowieka do Boga. W tym kontekście jest to zachęta do głębszej refleksji nad tym, czym jest w rzeczywistości nasza wiara, ale chodzi tu o przemyślenia wewnętrzne, bardzo indywidualne. Wiele tu mowy o ekumenizmie jako szansie na porozumienie między kościołami, nie tylko chrześcijańskimi. Mowa tu o potrzebie głębszego przeżywania tajemnicy zmartwychwstania, w której każdy wierzący człowiek winien jak najmocniej uczestniczyć. Mowa tu o roli kobiet w kościele, lecz znów bez kategorycznej krytyki, raczej chodzi o to, co można zrobić, by odejść od pewnego sposobu myślenia na temat roli kobiety w kościele, niestety mocno zakorzenionego w katolicyzmie. Jest tu także obecna bardzo piękna refleksja na temat dobrego i miłosiernego Boga, który współuczestniczy w ludzkim cierpieniu i daje wiarę w sens tegoż. 
Oczywiście są także braki, bo wiadomo, nikt nie jest doskonały. Brak zatem w książce szatana, ognia piekielnego, wizji rzesz potępionych dusz zmierzających ku wieczystemu zatraceniu. Stawiam tezę, że właśnie takie myślenie jest najmocniej obecne w naszym obrazie wiary - "massa damnata" i pedagogika strachu. Chodząc do swojego kościoła, rozmawiając z ludźmi - braćmi w wierze takie właśnie wrażenie odnoszę.
Ksiądz Wacław Hryniewicz nie stawia zła w centrum swojej teologii. To nie strach przed ogniem piekielnym ma pchać nas w objęcia Kościoła, lecz wiara w miłość, piękno i dobro Boga, przekonanie, że warto czynić dobro dla niego samego, a nie ze strachu przed wieczną kaźnią. I tylko taka teologia mnie przekonuje, i tylko taka teologia powoduje, że pragnę się oczyścić i zanurzyć w słowie Ewangelii jako źródle nadziei. 
Jestem pełen wdzięczności księdzu Profesorowi, że otwiera moje oczy na różnorodność Kościoła i daje nowe perspektywy w oglądzie tego, co tak często zdaje się nam odległe od prawdy. 
Ale pozostaje jedno pytanie, na które nie umiem znaleźć odpowiedzi - dlaczego olbrzymi potencjał myśli teologicznej, obecnej wszak w naszym Kościele, nie jest ukazywany wiernym. Czemuż docierać musimy do tego typu publikacji niejako okrężną drogą, od strony krytyki, a nie możemy spotkać się z tymi ideami w naszym najbliższym otoczeniu - parafii bądź szkolnej katechezie?

poniedziałek, 17 października 2011

Szymon Hołownia "Monopol na zbawienie"

Na okładce zakonnica z krzyżem w ręku. Biegnie, niemal unosi się, a do tego jest boso. Wisi tak na sznureczkach, za które pociąga Ktoś. Po co biegnie? Dokąd? Do świata. Do ludzi. Do nas. Do mnie. Niełatwo przychodzi powiedzieć współczesnemu człowiekowi: chcę być marionetką, pragnę odgrywać zadaną rolę w teatrze Boga. Niełatwo dziś z własnej woli wyrzec się samego siebie i stać się posłusznym temu, czego nie pojmuję. O tym jest książka Szymona Hołowni. 
To mail posłany do nas przez autora, pragnącego nie do końca wyrazić samego siebie, ale pragnącego być medium w dzisiejszym rozumieniu Kościoła i Boga. To książka bardzo potrzebna, bo mówi ważne świadectwo: żeby być człowiekiem wiary, wcale nie musisz być bezwolnym głuptasem, akceptującym bezkrytycznie wszystko, co słyszysz i widzisz w Kościele. Masz prawo pytać i próbować zrozumieć. Wyklepywanie na pamięć formułek nie jest najlepszą formą zdobywania wiedzy w żadnej dziedzinie.
Szymon Hołownia odkrywa przed czytelnikiem prawdę tyleż oryginalną, co szokującą - Kościół to ludzie, składający się z takich samych części ciała, wychowani w pewnych określonych warunkach, różniący się od innych jedynie tym, że wybrali taką a nie inną drogę życiową, że z własnej woli pragnęli zostać marionetkami Pana Boga. Dzieło Hołowni to także gra. Gra jest metaforą ludzkich wyborów. Rzucamy kostką, trafiamy na określone pola, ale odpowiedź, której udzielamy, zależy zawsze od nas samych. Tego uczymy się, czytając i grając w "Monopol na zbawienie", który w swoim pomyśle jest bezczelną zżyną z "Gry w klasy" Cortazara, a nie żadną tam "karcianką". Oczywiście żartuję. 
Nie ma sensu poruszać tu całego wachlarza tematów, o których mówi Hołownia, bo jest ich tak wiele, a każdy mógłby stanowić temat osobnej książki. Ważne, że autor porusza sprawy, które stanowią źródło wielu dylematów i sporów na temat Kościoła. Hołownia stara się dawać konkretne odpowiedzi w kwestii np. in vitro, halloween, prawd wiary, ale jednocześnie zachęca czytelnika do samodzielnego zmierzenia się z poruszanymi tematami. 
I tu mam kilka pytań, bo o zadawanie pytań samemu sobie po lekturze "Monopolu..." chodzi. W kilku momentach widzimy lekkie zirytowanie autora - odnosi się ono do kwestii finansowania Kościoła, polskich mega-sanktuariów, niektórych "świętych" mediów, mających autentyczny monopol na zbawienie czy wszechobecnego w naszej rzeczywistości kościelnej kiczu, którego przejawem są dla autora groby Pańskie wystawiane w Wielkim Tygodniu. Ja tę irytację rozumiem i podzielam. Nie sposób załatwić wszystkiego tekstem o tzw. prostej czy ludowej pobożności, bo istnieje ryzyko, że stanie się ona pobożnością prymitywną. Dlaczego nie wymagać od ludzi kreujących wizerunek naszej religii wyczulenia na ten estetyczny aspekt polskiej religijności. Zbigniew Herbert pisał, że wszystko jest "kwestią smaku". Czy nasza wiara nie zasługuje, aby miała należytą oprawę, aby plebania nie zamieniła się urząd z gryzipiórkami wypełniającymi słupki, słuchającymi w przerwach kato-polo? Dlaczego w końcu w naszych codziennych relacjach tyle złych emocji, niechęci? Czy tego dobrzy katolicy uczą się na lekcjach religii, na które przez 14 lat tłumnie uczęszczają - bycia niemiłym, zamkniętym, nieufnym wobec gości, zadufanym w "najmojszą" prawdę? I w końcu, co można zrobić, żeby siebie zmienić, żeby określenie "polski katolik" nie stawało się synonimem obskurantyzmu? 
Na koniec z serca pragnę podziękować Szymonowi Hołowni za to, że tak wiele zrobił dobrego swoimi książkami i artykułami. To zmiana polegająca na uczciwym zmierzeniu się z problemem wiary, gdzie czytelnik nieraz się uśmiechnie i nieraz poczuje napływające do oczu łzy. "Monopol na zbawienie" to literatura najwyższej próby.