Widmo krąży nad naszymi głowami. Wraz z syberyjskim mrozem dotarło to widmo do częstochowskiego kina „Iluzja” i przyniosło przegląd najciekawszych filmów prezentowanych na festiwalu Nowe Horyzonty. Wszystkie dzieła można było obejrzeć dzięki firmie Gutek Film, wszystkie będą miały premiery w pierwszym kwartale 2012 roku, wszystkie łączy jedno – to nietypowe, autorskie kino. Przegląd „Nowe Horyzonty Tournee” trwa od stycznia do marca. Oto ta filmowa uczta z moim schizmatycznym komentarzem.
„Arirang” Kim Ki-duka – gość, reżyser, po prostu Kim Ki-Duk, chodzi po chałupie, pije kawę, je rybę, karmi kota i przez ponad godzinę mówi do kamery: o sobie, o sztuce, o tym że nie kocha już świata, ale i tak musi robić filmy.
„Code Blue” - czyli kobieta udręczona; między umierającymi ludźmi, sadystycznym kochankiem a samotnością. „Jestem kobietą (albo psem), sama jeszcze tego nie wiem” – mogłaby zaśpiewać po tym filmie boska Edyta.
„Z daleka widok jest piękny” małżeństwa Sasnalów – Żydów nie ma, ale jest szabrowanie, ksenofobia, ogólna rozpierducha, a potem msza święta i grzechów odpuszczenie. Z bliska to boli. Polska wiocha mocna jak tanie wino.
„Poza szatanem” Bruno Dummonta – zarośnięty gość z niekompletnym uzębieniem chodzi po krzakach, modli się tak samo chłodno, jak zabija i czyni cuda – taki Jezus w wersji hardkor.
„Nagroda” Pauli Markowitch – malutki domek na argentyńskich wydmach, gdzie cały czas wieje i leje. W tym krajobrazie dwie dziewczynki poddawane są opresji faszystowskiego systemu. Bez muzyki, na surowo, bez litości.
„Pewnego razu w Anatolii” Nuri Bilge Ceylana – wizja lokalna w sprawie morderstwa, które schodzi na dalszy plan wobec przecinków i niedomówień, które tworzą tajemniczą sieć między bohaterami. Turecki minimalizm w cieniu śmierci.
„Grabarz” węgierskiego reżysera Sandora Kardosa – tytuł mówi w zasadzie sam za siebie, ale dodam, że film jest montażem fotograficznych obrazów z fotokomórki. Oniryczny, magiczny, tajemniczy film o śmierci, w dodatku po węgiersku.
Na koniec creme della creme całego przeglądu, czyli „Koń turyński” Beli Tarra – jak ktoś powiedział, film, w którym najbardziej dynamiczną sceną jest ta, gdzie kobieta wychodzi z chałupy do studni po wiadro wody. Niesamowity w swoich dłużyznach kontemplacyjno-filozoficzny obraz o gościu (nazywał się Nietzsche), który na turyńskiej ulicy przytulił bitego konia i powiedział „Matko, jestem głupcem” i zwariował.
Mam nadzieję, że wystarczająco zniechęciłem. W tym przeglądzie nie znajdziecie nic optymistycznego. Przynajmniej w obiegowym znaczeniu tego słowa. To w większości filmowe wyzwania, które nie pozostawiają obojętnymi. Powrót z kinowej sali do rzeczywistości po czymś takim, będzie kolorową karuzelą z Wesołego Miasteczka. Zatem niemiłego oglądania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz