"Nasz czas" - kino jako intymny pamiętnik. Blisko 3 godzinny osobistej wiwisekcji kryzysu rodziny. Na ekranie widzimy Raygadasa i jego bliskich jako ich samych i widzimy jak zacierają się granice między filmową fikcją a rzeczywistością.
Rok temu po seansie na Nowych Horyzontach pisałem tak: "Nasz czas"
reż. Carlos Reygadas Osobiste kino Reygadasa to w tym przypadku
rodzaj pamiętnika. W filmie główne role zagrały autentyczne
postaci - reżyser, jego bliscy i przyjaciele. W przepięknie
sfilmowanej scenerii meksykańskiego rancza rozgrywa się dramat
rozpadającej rodziny. W przeciwieństwie do "Siedzącego
słonia" depresja bohaterów rodzi się w pięknym krajobrazie i
dostatnim życiu. Raygadas tworzy, mimo poetyckich ujęć, bardzo
realistyczny, w przeciwieństwie do jego wcześniejszych filmów,
obraz relacji międzyludzkich. Ważną, w zasadzie symboliczną rolę
odgrywa z pasją sfilmowana natura, która staje się jednym z
bohaterów dramatu. Bardzo lubię takie osobiste, niezakłamane kino,
ale nie zawsze efekt jest tak przejmujący. Przykładem takiej
pułapki był przecież film Abla Ferrary "Tommaso", gdzie
nie wszystko się udało 8/10
Raygadasowi się udało!
Dom (zly)
sobota, 11 lipca 2020
czwartek, 9 lipca 2020
Filmy 2020
26. "25 lat niewinności" reż. Jan Holoubek Obowiązek obowiązkiem i nie jest
to kolejna filmowa biografia w stylu "Bogów" - gładka i przewidywalna.
To podobało mi się najbardziej, że film o Tomaszu Komendzie jest
zrobiony z mozołu każdego z 6540 dni, które jako pedofil-morderca
spędził za kratami - czyli w hierarchii więziennej istota równa
karaluchowi. Co uwierało? Najbardziej to, że nie pokazano dobrze
mechanizmu terroru - dlaczego w śledztwie przyznał się, że był tam,
gdzie być nie mógł, bo do zbrodni nie przyznał się nigdy. .Komenda
prócz matki i najbliższych nie miał po swojej stronie nikogo. Dopiero po
kilkunastu latach znaleźli się ludzie, których po prostu ludźmi warto
nazwać. Reszta to my - winni i nieosądzeni, cieszący się życiem, gdy
cierpią niewinni - tak, odebrałem ten film jako oskarżenie
społeczeństwa.. "25 lat niewinności" łączy dramat sądowy, dramat
więzienny, kino obyczajowe i historię kryminalną ale nie jest kinem
gatunkowym w ścisłym znaczeniu tego terminu, gdyż w swej wymowie jest
moralitetem. Nie na miarę Kieślowskiego czy Zanussiego, ale na miarę
naszego współczesnego kina na pewno. Reżyseria Jana Holoubka, doskonałe
zdjęcia i bardzo dobra rola mało znanego Piotra Trojana jako Tomasza
Komendy czynią ten film wartościowym świadectwem o Polsce po roku 2000.
25. "Najgorsze wiersze świata" reżyseria Gábor Reisz. Kino wegierskie rzadko
mnie zawodzi. Tak było i tym razem. Bohater po przejściach powraca do
Budapesztu i spotyka swoje wcielenia z dzieciństwa i młodości. Powrót do
demoludów i co się z nami stało po upadku komunizmu. I lirycznie, i
smutnie, i śmiesznie. Bardzo pozytywnie.
24 "Ema" reż. Pablo Larrain Tak niegrzecznego filmu kobiecego nie
widziałem nigdy. Dodam, że w wielu momentach historia ta jest poetyckim
musicalem w rytmie reggaeton. Na sali OKF trzy osoby - to chyba
standard, że jak nie ma ludzi w kinie to film świetny.
23 "Jak Bóg szukał Karela" reż. Vit Klusak, Filip Remunda
Czescy ateiści chcą poznać fenomen polskiej religijności. Film
porusza wszystkie aspekty tego zjawiska - Licheń, pielgrzymki, Radio
Maryja, egzorcyzmy, pedofilia, ale jest tu dużo miejsca dla pozytywnego
obrazu naszej duchowości w wymiarze indywidualnym.Ten film nie jest
satyrą a autentyczną próbą zrozumienia. Ciekawie było spojrzeć na to, w
czym żyjemy, oczami naszych południowych sąsiadów. Tak daleko, tak
blisko.
22. "Dolina Bogów" reż. Lech Majewski r.2020 5/10
Podobnie jak mój kolega Krzysztof Osica uważam, że dla sceny seksu że skałą warto było obejrzeć ten nie najlepszy i mocno pretensjonalny film Lecha Majewskiego.
21. "Żegnaj, mój synu" 2019 8/10 reż. Xiaoshuai Wang
Samotny, 3-godzinny seans w OKF. Z jednaj strony wdzięczność, że na sali
nie było ludożerki, z drugiej muszę się pogodzić, że na kino
artystyczne nie ma Częstochowie popytu i takich seansów w przyszłości
nie będzie. "Żegnaj, mój synu" to nie jest kino tak magiczne jak na
przykład "Jezioro dzikich gęsi", ale te zdjęcia mogę podziwiać w
nieskończoność - bo ten film oprócz tego, że jest sagą z okresu
chińskiej transformacji, jest przede wszystkim głęboko malarski. Te
obrazy niosły film i mnie, jego jedynego widza 

20. "Babyteeth" 2019 reż. Shannon Murphy
EnterXX Babyteeth. Jeśli myślicie, że to kolejna wersja filmu "Gwiazd
naszych wina", to się zawiedziecie. Ten film balansuje na granicy
absurdu, ukazując beznadziejną walkę nastolatki z rakiem. Długo
wchodziłem w ten film, ale druga godzina wtłoczyła mi mocną dawkę
beznadziei bez morfiny. Jest to też film o pierwszej i ostatniej
nastoletniej miłości. Tonę w smutku, ale sobie nie popłakałem. Jego siła tkwi w prawdzie, w tępym beznadziejnym bólu, którego nic nie uśmierzy.
19. "Jezioro dzikich gęsi" 2018 reż. Diao Yinan
Kino chińskie mnie nie zawodzi. Takie filmy jak "Siedzący słoń" HuBo czy oniryczna "Długa podróż dnia ku nocy" to wielkie kino. I "Jezioro dzikich gęsi" też ma swój delikatnie baśniowy klimat mimo brutalności gatunku kina gangsterskiego. To połączenie daje niezapomniany efekt. Potęgują go spore dawki świadomej gry kiczem, a do tego podróże wehikułem czasu do lat 80-tych oraz mroczne zaułki i korytarze jak z filmów Fritza Langa. Wszystko jest pięknie sfilmowane i z tych kadrów wyłania się obraz współczesnych Chin zawieszonych gdzieś w nieokreślonej przestrzeni i czasie - w oczekiwaniu.
18. "Liberte" 2019 reż. Albert Serra
Do samego filmu, będącego opisem skatologii i seksualnych wynaturzeń , nie potrafię podejść w sposób entuzjastyczny. Film, który przedstawia "liberte" - jedno z haseł rewolucji francuskiej - pokazuje bardziej piekło niewoli, piekło seksualnego uzależnienia, piekło ciągłej transgresji. Serra zamęcza widza tą nudą uwięzionych aktorów, którzy dla siebie stają się obiektami do oglądania i widzami. W gruncie rzeczy "Liberte" to nie artystyczna pornografia w duchu slow movie ale slow movie o naturze pornografii, która staje się okrutną nudą naszych czasów.
17. "Ojciec" 2019/Bułgaria
Umiera matka i umiera żona. Pozostaje dorosły syn - sierota i jego ojciec - wdowiec. I mnóstwo nierozwiązanych kwestii - win i uczuć. Film dość spokojny i przewidywalny, z nutką melancholijnego humoru. Miałem dużo skojarzeń z "Toni Erdmannem" Maren Ade, ale zarówno na polu groteski ocierającej się o surrealizm jak i w kwestii poczucia humoru "Ojciec" pozostaje daleko z tyłu. Za mroczny urok i specyficzne ciepło 6/10.
reżyseria
Umiera matka i umiera żona. Pozostaje dorosły syn - sierota i jego ojciec - wdowiec. I mnóstwo nierozwiązanych kwestii - win i uczuć. Film dość spokojny i przewidywalny, z nutką melancholijnego humoru. Miałem dużo skojarzeń z "Toni Erdmannem" Maren Ade, ale zarówno na polu groteski ocierającej się o surrealizm jak i w kwestii poczucia humoru "Ojciec" pozostaje daleko z tyłu. Za mroczny urok i specyficzne ciepło 6/10.
16. "Smak pho" reż. Marika Bobrik 3/10
Punkt wyjścia jest bardzo ciekawy, gorzej z realizacją. Reżyserka bowiem nie tworzy na ekranie osobistego dramatu dwojga ludzi wobec obcej rzeczywistości, a opowiada ckliwą historię rozpiętą między film dla dzieci i reportaż o życiu dwójki bliskich ludzi. Infantylność wrażenia potęgowała u mnie muzyka jak z programu dla dzieci. Marice Bobrik nie udało się wyjść poza lekcję integracji dla szkoły podstawowej. Szkoda. Szkoda tym bardziej, że ciekawe i klimatyczne zdjęcia, ukazujące Warszawę jak z lat 90-tych, mają swój urok. dla nich warto. No i są w tym filmie przebłyski prawdy spod warstwy zwietrzałego lukru - bohaterowie mają w sobie potencjał, by powiedzieć więcej o swoim życiu. Niestety - debiutująca reżyserka nie poradziła sobie w pracy z naturszczykami. Okazało się to zbyt trudne wyzwanie.
15. "Zaginiona dziewczyna" reż. Koji Fukada 8/10
Drugi, postpandemiczny pobyt w OKF. Na sali trzy osoby. Intrygujący tytuł, przypominający o koszmarku Davida Finchera z 2014 nie przyciągnął, nie zagrał. A film bardzo dobry. Bałem się, że to będzie hybryda - dziwne, niespełnione kino gatunkowe z pseudopsychologicznym przesłaniem. Nie. Film Fukady, oprócz kiepskiego polskiego tytułu, to japońska wersja najlepszych filmów Hanekego - nie tak ostra i surowa, ale przejmująca i prawdziwa.
Ichiko jest pielęgniarką, opiekującą się starszą, schorowaną kobietą z bogatego domu. Przy okazji pomaga córkom gospodyni domu w lekcjach. Pewnego dnia jedna z nastolatek zostaje porwana. Oskarżony zostaje siostrzeniec Ichiko, a ona sama zostaje wplątana w sprawę, o której nie miała pojęcia.
Historia Ichiko to historia zaszczucia. Fukada doskonale pokazał proces eliminowania czarnej owcy ze stada, spychania poza margines bez policji i wyroków sądowych. Film jest sterylny i wyciszony. Japończycy żyją tutaj w zasadach harmonii z otoczeniem. Dominuje nastrój stoickiego spokoju. Z tym samym spokojem, ci sami ludzie potrafią zdobyć się na okrucieństwo bezwzględnego chłodu, który zamraża życie Ichiko - w pewnym momencie życie jej otaczają ściany pokryte lodem. Ludzie ludziom nie dadzą szansy - przestrzega Fukada, oskarżając nasze stadne reguły.
Jeśli "Zaginiona dziewczyna" jest hybrydą to na pewno nie gatunkową, łączącą thriller z dramatem psychologicznym. "Zaginiona dziewczyna" to hybryda zaangażowanej społecznie kultury europejskiej spod znaku wielkich Austriaków - Bernharda i Hanekego i japońskiej tradycji, z jej czystością i spokojem, które tak nas potrafią urzekać, a u Fukady okazują się kolejną wersją więzienia.
14. Biały , biały dzień" reż.Hlynur Pálmason.
Ostatni raz w kinie byłem 27.02, cztery miesiące temu. Normalnie na liczniku miałbym około 50 filmów - do tej pory przez dwa pierwsze miesiące 2020 obejrzałem w kinie czternaście filmów. Powróciłem do OKF tydzień po otwarciu, by obejrzeć islandzki, kameralny dramat poświęcony żałobie.
Na sali pięć osób, termometr wykazał 36 stopni. Maseczki, żele, ale jak tu się oprzeć. Ten film inaugurował rok temu festiwal Nowe Horyzonty. Tłumy ludzi przewalające się między piętrami Kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu na przełomie lipca i sierpnia w poszukiwaniu najlepszych wrażeń i unikalnych filmów, których nie sposób obejrzeć w kinie. Dlatego staram się we Wrocławiu odpuszczać filmy, które trafią do dystrybucji. Szukam tam perełek, długich, wielogodzinnych seansów jak "White Noise" albo Lav Diaz.
Każdy seans powinien być magiczny - odkrywać coś jedynego w swoim rodzaju, wyjątkowego. Tyle zrozumiałem przez ten czas.
Indywidualizm twórcy jest tym elementem, który zamienia widowisko w magię.
Zatopiony w mlecznej mgle, malarsko sfilmowany "Biały, biały dzień" jest
osobistą opowieścią o żałobie i ludzkich relacjach w jej kontekście.
I do takich filmów ograniczę swoje postpandemiczne wizyty w kinie.
Resztę można z Netflixa, na 50-calowym telewizorze. Kino powinno być
magią i świętem. TV i internet to proza życia.
1. "1914" reż Sam Mendes2. "Jojo Rabbit" reż Taika Waititi
3. "Cały ten cukier"
4. "Między morzem a oceanem"
5. "Magiczne noce" reż. Paolo Virzi
6 "Gwiazda Piołun" reż Henryk Kluba
To był pierwszy seans w OKF, była to zarazem premiera ostatniego filmu Henryka Kluby - reżysera pochodzącego z położonej blisko Częstcchowy Przystajni. Scenariusz napisał także związany z Czętochową Władysław Terlecki. Pięknie było powrócić do tego wszystkiego, czym OKF był na początku, a z czego tak niewiele dziś zostało. Film zapomniany, pominięty, film, który nie trafił w swój czas, a przecież dziś wydaje się wyjątkowy i pełen artyzmu na tle bardziej wspólczesnej, rodzimej produkcji. Okazuje się, że mamy u siebie perły arthouse'owego kina. Roman Gutek, byłoby pięknie przypomnieć te zapomniane perełki polskiej kinematografii.
7. "Psy3". W imię zasad. O tych, którzy odchodzą w imię zasad. I o tym, co nie zna zasad. To nie ma także płci. Pasikowski jest tak genialnym reżyserem, że Fabiańskiemu dał rolę jąkały, żeby uwiarygodnić brak dykcji aktora.
8. "La Strada" reż. Frederico Fellini
9. "Serce do walki" reż. Kacper Anuszewski
10. Gwiezdne wojny. Skywalker/ Odrodzenie
11. "Sokół z masłem orzechowym"
12. "Osierocony Brooklyn"
13. "Deerskin"
"Zaginiona dziewczyna" Koji Fukada - opinia.
Drugi, postpandemiczny pobyt w OKF. Na sali trzy osoby. Intrygujący tytuł, przypominający o koszmarku Davida Finchera z 2014 nie przyciągnął, nie zagrał. A film bardzo dobry. Bałem się, że to będzie hybryda - dziwne, niespełnione kino gatunkowe z pseudopsychologicznym przesłaniem. Nie. Film Fukady, oprócz kiepskiego polskiego tytułu, to japońska wersja najlepszych filmów Hanekego - nie tak ostra i surowa, ale przejmująca i prawdziwa.
Ichiko jest pielęgniarką, opiekującą się starszą, schorowaną kobietą z bogatego domu. Przy okazji pomaga córkom gospodyni domu w lekcjach. Pewnego dnia jedna z nastolatek zostaje porwana. Oskarżony zostaje siostrzeniec Ichiko, a ona sama zostaje wplątana w sprawę, o której nie miała pojęcia.
Historia Ichiko to historia zaszczucia. Fukada doskonale pokazał proces eliminowania czarnej owcy ze stada, spychania poza margines bez policji i wyroków sądowych. Film jest sterylny i wyciszony. Japończycy żyją tutaj w zasadach harmonii z otoczniem. Dominuje nastrój stoickiego spokoju. Z tym samym spokojem, ci sami ludzie potrafią zdobyć się na okrucieństwo bezwzględnego chłodu, który zamraża życie Ichiko - w pewnym momencie życie jej otaczają ściany pokryte lodem. Ludzie ludziom nie dadzą szansy - przestrzega Fukada, oskarżając nasze stadne reguły.
Jeśli "Zaginiona dziewczyna" jest hybrydą to na pewno nie gatunkową, łączącą thriller z dramatem psychologicznym. "Zaginiona dziewczyna" to hybryda zaangażowanej społecznie kultury europejskiej spod znaku wielkich Austriaków - Bernharda i Hanekego i japońskiej tradycji, z jej czystością i spokojem, które tak nas potrafią urzekać, a u Fukady okazują się kolejną wersją więzienia.
piątek, 3 lipca 2020
"Zdrajca" reż. Marco Bellocchio
Obejrzany na Nowych Horyzontach prawie rok temu "Zdrajca" z pandemicznym opóźnieniem wkracza do kin. Epicki film mafijny jest inny niż obrazy Scorsese czy Coppoli. Bellocchio, mistrz kina nowofalowego (wczesny film "Pięści w kieszeni" z 1965 roku) inaczej podchodzi do tematu Cosa Nostry niż amerykańscy reżyserzy. Dla mnie istotniejszym bohaterem niż sympatyczny bandzior, Buscetta, jest sędzia Falcone, który szukał dobra nawet w łotrach, by zwalczyć Ośmiornicę. I to przez pryzmat jego historii oglądałem "Zdrajcę". Bellocchio nie mitologizuje mafii, dlatego ten film może być odtrutką także na polskie kino i ohydy w stylu "Jak zostałem gangsterem". Trzy godziny monumentalnego i ważnego etycznie filmu nie zawiodą na pewno w krainę pretensjonalności i kiczu.
Po seansie rok temu pisałem tak: " „Zdrajca” reż. Marco Bellocchio Sprawa sędziego Falcone opowiedziana z włoską elegancją, trzyma w napięciu od pierwszego eleganckiego ujęcia do samego końca, a opowiedziana jest z perspektywy Tommaso Buscetty, świadka koronnego, dzięki któremu w latach 80-tych za kraty trafiło kilkuset członków Cosa Nostry - wielu otrzymało wyrok dożywotniego więzienia. Kara śmierci dosięgła sędziego Falcone, choć wiedział na co się naraża, był konsekwentny w walce z mafią i zginął w zamachu wraz z małżonką. Niesamowita postać, heros tamtych czasów. Buscetta zaś dożył na wolności sędziwego wieku i zmarł z przyczyn naturalnych. Jeśli lubicie połączenie kina gangsterskiego z dramatem sądowym, nie zawiedziecie się."
Nie wiem, czy lepszy od "Ojca Chrzestnego" czy "Chłopców z ferajny". Na pewno bardziej sprawiedliwy.
wtorek, 30 czerwca 2020
"Biały, biały dzień" - refleksja około filmowa.
Ostatni raz w kinie byłem 27.02, cztery miesiące temu. Normalnie na liczniku miałbym około 50 filmów - do tej pory przez dwa pierwsze miesiące 2020 obejrzałem w kinie czternaście filmów. Powróciłem do OKF tydzień po otwarciu, by obejrzeć islandzki, kameralny dramat poświęcony żałobie.
Na sali pięć osób, termometr wykazał 36 stopni. Maseczki, żele, ale jak tu się oprzeć. Ten film inaugurował rok temu festiwal Nowe Horyzonty. Tłumy ludzi przewalające się między piętrami Kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu na przełomie lipca i sierpnia w poszukiwaniu najlepszych wrażeń i unikalnych filmów, których nie sposób obejrzeć w kinie. Dlatego staram się we Wrocławiu odpuszczać filmy, które trafią do dystrybucji. Szukam tam perełek, długich, wielogodzinnych seansów jak "White Noise" albo Lav Diaz.
Każdy seans powinien być magiczny - odkrywać coś jedynego w swoim rodzaju, wyjątkowego. Tyle zrozumiałem przez ten czas.
Taki jest film Hlynura Pálmasona.
Na sali pięć osób, termometr wykazał 36 stopni. Maseczki, żele, ale jak tu się oprzeć. Ten film inaugurował rok temu festiwal Nowe Horyzonty. Tłumy ludzi przewalające się między piętrami Kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu na przełomie lipca i sierpnia w poszukiwaniu najlepszych wrażeń i unikalnych filmów, których nie sposób obejrzeć w kinie. Dlatego staram się we Wrocławiu odpuszczać filmy, które trafią do dystrybucji. Szukam tam perełek, długich, wielogodzinnych seansów jak "White Noise" albo Lav Diaz.
Każdy seans powinien być magiczny - odkrywać coś jedynego w swoim rodzaju, wyjątkowego. Tyle zrozumiałem przez ten czas.
Indywidualizm twórcy jest tym elementem, który zamienia widowisko w magię.
Zatopiony w mlecznej mgle, malarsko sfilmowany "Biały, biały dzień" jest osobistą opowieścią o żałobie i ludzkich relacjach w jej kontekście.
I do takich filmów ograniczę swoje postpandemiczne wizyty w kinie. Resztę można z Netflixa, na 50-calowym telewizorze. Kino powinno być magią i świętem. TV i internet to proza życia.
sobota, 6 czerwca 2020
Zenon Sakson "Zaczarowany uber" - nierecenzja
Uber ponad, uber Poland, Mexico uber
Zaczarowana
dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń K.I.Gałczyński
Przeczytałem książkę „Zaczarowany
uber”. Książka to zbiór. Zbiór odlotów. Zbiór jazd. Zbiór
odjazd. Zbiór odjazdów. Napisał ją Zenon Sakson.
Kim jest Zenon Sakson? Jedyna pewna
rzecz, że nie wiem, kim jest. Wiem, że nic nie wiem o Zenonie
Saksonie. Nie wiem nawet, czy naprawdę istnieje. Czy nie jest to
kolejny bot stworzony przez przywódcę Ha!artu, Mareckiego i jego
lewicująco-lewitującą szajkę? Jak wspomniałem wyżej, nie wiem.
Na skrzydełku napisano, że Zenon Sakson urodził się 1951 roku w
Warszawie i był represjonowany przez komunę, więc wyemigrował do
Meksyku. Te dwa światy przenikają się zgodnie z regułami realizmu
magicznego na kartach opowiadań Saksona. Ale nazwisko sugeruje
anglosaskie korzenie – czy objawia nam się tutaj podróżnik na
miarę sfazowanego przez Kurtza Josepha Conrada? Tajemnica goni
tajemnicę, bo nazwisko może przywodzić na myśl saksofon,
„Saksofonistę” Wojtka Kowalskiego z Częstochowy i legendę
brytyjskiego heavy-metalu, zespół „Sakson”. Zenon to może
Laskowik, legendarny kabareciarz z Poznania? Dlaczego Zenon? Może z
Elei Zenon, który wedle Wiki „ był uczniem Parmenidesa i należał
do szkoły eleatów z Elei. Doskonalił sztukę prowadzenia sporów,
którą rozumiał jako wykazywanie na drodze samego zestawiania pojęć
prawdy własnej i cudzego fałszu”? Już sam autor nastręcza mi
zbyt wiele problemów, by o tej książce pisać, a co dalej?
Dalej jest już tylko gorzej i
trudniej. Zapętlenia na linii polsko-meksykańsko-saksońskiej
tworzą odnogi i plączą się w gordyjskie węzły psychodelicznego
rock'n'rolla w wykonaniu „Tito & Tarantulla”. Nie mam zamiaru
tego porządkować, ponieważ nie chcę od razu zwariować. Powiem
tak, tak mówią ludzie prozaiczni i przyziemni, a tego mi właśnie
potrzeba w tym momencie pisania o uberowych jazdach Zenona Skasona,
więc powiem tak: hipstertwo miesza się tutaj z dresiarstwem,
klerykalizm i dewocja z wyziewami piekielnych otchłani,
postkomunistyczny inżynier Karolak z „Cannibal Holocaust” i
canabis, miasteczko Macondo z „Milczeniem bar(m)anów”
(ewentualnie braminów). Jest to „Narcos” i podróż na San
Escobar, polską republikę ubera, w stylu „Easy Rider”. Wszystko
nie wiadomo po co. Z dylematu „śmiać się czy płakać”
wybieram bramkę numer jeden, chociaż wiem, że za nią znajduje się
Zonk.
Zenonie Saksonie, nawet nie pytam, co
brałeś, bo psychodelicznym okiem pana Kleksa wpuszczonym w zakrętas
twego hipokampa widać, że wszystko na raz. Poza tym nawet nie wiem,
czy istniejesz, więc pozostaje mi wiara i ta książeczka. Wszyscy
dziś i tak płacą kartą. Miłej lektury.
piątek, 5 czerwca 2020
Shoah reż. Claude Lanzman. Refleksja.
SHOAH reż. Claude Lanzman
Od 1986 roku, co kilka lat wracam do niego. Przypominam sobie.
Ten dokument o Holokauście trwa ponad
9 godzin i powstawał wiele lat – wiele lat podróży, poszukiwania
świadków, poszukiwania prawdy – głównie w Polsce.
Ten film to jedna wielka konfrontacja,
konfrontacja prawd. Wypowiadają się ofiary. Wypowiadają się
oprawcy, wypowiadają się świadkowie. Wszystko po to, by zobaczyć
prawdę.
Czy się udało?
To bardzo bolesny film dla Polaków.
Bolesny, ale przez to tak ważny. Stworzyliśmy sobie mity o Polsce
sielskiej i anielskiej i bohaterskiej, złotopszczołej Polsce
kołodziejów. Ten dokument pokazuje jak odległe jest to wyobrażenie
od mitu – mit nie jest prawdą.
Trzy małpki – nie widzę zła, nie
słyszę zła, nie mówię zła.
Wtedy ocaleję.
Ludzie ocaleli. Przyszli na puste
miejsca, zajęli puste domy i mieszkania. Cieszą się, że widzą
Szymona Srebrnika, który jako chłopaczek śpiewał piosenkę zakuty
w kajdany i ocalał. Ale czy chcą, żeby powrócił? Ta jego
samotność w tłumie pod kościołem. Jakby nic się nie zmieniło.
Przecież nikt nie zrozumiał tego, co się stało. Ofiary pozostały
ze swą samotnością.
Dla świadków liczy się tu i teraz.
Kto jest winny?
To jest dobre w tym dokumencie, to jest
w tym dokumrencie najlepsze, że unika łatwych diagnoz i odpowiedzi.
Tak łatwo dać ponieść się fali emocji.
Widzę tych winnych – głód, bieda,
ciemnota, zazdrość. Zło zawsze ma swoje źródło w pojęciach.
Nie umiem być sędzią tych ludzi. Spotykałem tych, którzy tylko
mówią. Wiedzą co by zrobili, jak się zachowali, jak ratowaliby
dzieci z komór gazowych. Tego wtedy nie było. Było milczenie.
Jedyny gest miłosierdzia, to gest podrzynania gardła. Za chwilę,
gdy wjadą na teren Treblinki, nie będzie już na to szans. Nikt nie
wierzył w to , co się działo, nawet ofiary. Nawet ten gest
kolejarza był fikcją.
Nie potrafię być sędzią tych ludzi
i uważam, że Lanzman też nim nie jest. Nie jest nim Henryk
Grynberg w filmie Łozińskiego.
I pod koniec pojawia się postać Jana
Karskiego. 'To nie był świat”. Widział tylko getto. Przychodził
tu z innego wymiaru, przychodził w wymiar czegoś innego, czegoś ,
co można porównać do piekła. Piekło na Ziemi. Tego nie da się
pojąć. Karski też tego nie pojmuje. To nie jest bohaterski opis
Edelmana czy Moczarskiego. I to jest najbliższe prawdy. To jest obok
nas. To jest utajona potencja. Że żyjemy obok piekła i nie
jesteśmy tego w stanie unieść, nie jesteśmy w stanie tego
zobaczyć. Zobaczyć prawdy.
To był ten sukces zła. Stworzyć
fikcję. Stworzyć prawdę, która tę fikcję przerosła.
Tak łatwo mówić. Ale wszystko
pozostanie fikcją także w tych słowach.
Dlatego jest tak ważne, żeby ten film
zobaczyć.
Nie dla prawdy. Dla tej przerażającej
fikcji, która przerosła rzeczywistość. Żeby zobaczyć, co kryje
się za kurtyną antysemityzmu, wrogości, zawiści, zazdrości. Żeby
zobaczyć to w sobie.
I nie pouczać. Tandetna dydaktyka na
nic się tutaj zda.
Shoah to część tej ziemi. Mojej ziemi. Ziemi, którą kocham. Koniec.
Subskrybuj:
Posty (Atom)