oficjalna recenzja serwisu
Nigdy tego nie robię, ale, niech to jeronie, tym razem tak
zrobiłem. Błąd. Wiem, że czytanie „Gazety Wyborczej” to ostatnimi czasy
nic inspirującego, ale recenzja najnowszej powieści Szczepana Twardocha
zatytułowanej „Drach” autorstwa Dariusza Nowackiego załamała mnie
całkowicie swoją miałkością i powierzchownym przejechaniem się po jednym
z najważniejszych wydarzeń literackich ostatnich lat.
Zostawmy zatem główne media, bo, jak mówi stare ludowe porzekadło, za
pieniądze ksiądz się modli. „Drach” wciągnął mnie w gwałtowny wir
śląskiej historii, wciągnął od pierwszej strony i nie wypuścił do samego
końca.
„Drach” w śląskiej gwarze oznacza latawiec. Nasuwa się też
skojarzenie z greckim słowem „draken”, oznaczającym smoka. Jeśli
przypomnimy sobie chińskie latawce o smoczych kształtach, widzimy
rozległość skojarzeń kulturowych. Drach jest tworem trwałym i wiecznym,
który widzi wszystko. Kontekst śląski jest dla „Dracha” jednym z
możliwych wariantów, ważnym dla Magnorów i Gemanderów – bohaterów
powieści. Nieistotnym w ogólnym rozrachunku.
Śląska epopeja. Podstawowym zarzutem Nowackiego było to, że „Drach”
nie jest śląską epopeją, że „Drach” nie jest dla Nowackiego
wystarczająco oryginalny w swej śląskości. Nie wiem, na czym ta
oryginalność miałaby polegać. Twardoch stworzył swoją historię ze
Śląskiem jako ziemią i językiem, gdzie dzieją się ludzkie losy. Losy
tragiczne. Jak każda historia. Po prostu. Czy to starczy, aby nazwać tę
powieść epopeją? Nie ma to dla mnie znaczenia.
Czas Dracha dzieje się zawsze. Losy pokoleń płyną w „Drachu”
jednocześnie. Mieszają się lata między początkiem XX a początkiem XXI
wieku. Bo jedynym trwałym elementem tego świata jest genotyp. To on nas
warunkuje. Język się zmienia, kultura się zmienia, obyczaje się
zmieniają. Nasz genotyp płynie z przodków. Z tych ludzkich losów
jesteśmy. Z tych miłości, z tych grzechów, z tych zdrad.
Starożytne mity uczyły nas, że grzech, niczym genetyczna skaza,
przechodzi z pokolenia na pokolenie. Tragiczna historia rodu Lajosa
uświadamiała widzom, że człowiek musi przyjąć swój los. Drach widzi
swoim wiecznym okiem, że grzech Josefa z początku XX wieku pozostaje,
budzi się sto lat później. Nikodem nic nie zrozumie. Rozumie tylko
Drach, który wie, że ten grzech, choć trwały, i tak pozostaje marnością
wobec nicości.
Śmierć. Dla Dracha istotą rzeczy jest Śmierć. Ta Śmierć, Ona, jest
sprawą męską. Kobieta chroni życie, rodzi życie. Wbrew wszystkiemu.
Wbrew banalnej prawdzie, że z chwilą narodzin zbliżamy się ku własnej,
nieuniknionej śmierci. Wobec niej blednie nawet grzech i zło. Śmierć
kończy wszystko. Mężczyzna zabija. Mężczyzna ginie. By stać się jednią z
Drachem, który jest wszystkim czyli Śmiercią. Stąpamy po prochach
miliardów naszych przodków, by spłonąć w krótkim blasku naszego życia.
Zapomnieliśmy o tym, bo chcemy żyć długo i dobrze. Cóż znaczy długo, gdy
unieważnione zostaje pojęcie czasu? Tako rzecze Drach.
Wielką zaletą powieści jest język, jest śląska gwara, która ulega na
przestrzeni równoległych czasów przemianom, tworząc piękny kolaż wielu
mów. Dopełnia go na równych prawach język niemiecki. Literaturę
przeżywamy dzięki słowom, a właśnie słowa są dla Twardocha
najważniejsze. To jest właściwa materia literatury.
Szczepan Twardoch rozwija swoja mroczną wizję z „Wiecznego Grunwaldu”
i nadaje jej własny, śląski charakter. Krytyczna ocena, wyrażona przez
pana Nowackiego, może mieć swoje źródło właśnie w uniwersalnym
charakterze tej prozy. Po „antypolskiej”, jak niektórzy krzyczeli głośno
i radośnie, „Morfinie” można było spodziewać się rozdrapywania ran,
rozdzierania narodowych szat, tępienia mitów. Tymczasem „Drach” z mitu
wyrasta. „Drach” jest odpowiedzią na pytanie o wieczną zasadę świata,
tyle że nie taką odpowiedzią, jakiej byśmy sobie życzyli. Odpowiedzią
udzieloną śląską mową.