Najważniejszy film, czyli weekend "Szatańskiego tanga"
We Wrocławiu mam czas tylko na filmy, często na
filmy bardzo długie. Seanse trwające 5-6 godzin są moją
specjalnością. O dziwo nie jestem tutaj osamotniony w takim
podejściu. Jenym z filmów, które chciałem bardzo obejrzeć było
„Szatańskie tango” - niemal 7-godzinny fresk „slow movie”
wegierskiego reżysera Belli Tara. O dziwo sala wypełniona po
brzegi, a ja musiałem dokupić sobie bilet, gdyż nie udało mi się
zarezerwować pokazu – to była prawdziwa, utopiona w szarości
uczta. Oto filmowe wrażenia po pierwszych dwóch dniach festiwalu.
Nowe
Horyzonty – 26.07
"Opętanie"
1981 r. reż. Andrzej Żuławski Nowe Horyzonty są jedyną okazją,
by nadrobić zaległości, a takim filmem jest "Opętanie"
Żuławskiego - psychlogiczny horror wywiedziony z romantycznej
tradycji. Można odczytać ten film przez pryzmat rozpadu związku
Żuławskiego z Małgorztą Braunek. Siła kobiety to niszcząca
siła demona. Naturalistyczna wizja w tym filmie to jazda na
krawędzi szalonych kreacji aktorskich, głównie Isabelle Adjani,
grającej kobietę-demona. Szalone kino, wielkie kino którego dziś
próżno szukać 9/10
"Monos
-oddział małp" 2019 reż. Alejandro Landes Argentyńskie
objawienie - składający się z nastolatków oddział partyzancki
gdzieś w Ameryce Południowej ma pilnować porwanej amerykańskiej lekarki.
Oniryczne obrazowanie, nieprecyzyjność czasu i przestrzeni,
filmowana z rozmachem przyroda przenoszą tę historię w stronę
surrealistycznej przypowieści na temat narodzin przemocy.
Nieprzypadkowe stają się skojarzenia z "Jądrem ciemności"
Conrada, "Czasem apokalipsy" czy "Władcą much"
8/10
"Tommaso"
2019 r. reż. Abel Ferrara. Znany reżyser portretuje swoje rozterki
i późno popołudniowy kryzys u progu starości, szczególnie życie
u boku młodej partnerki i późne ojcostwo. Ferrara szczerze, wręcz
ekshibicjonistycznie, ukazuje swoje lęki. Jest to uderzające tym
bardziej, że obok świetnego Willema Dafoe główne role grają
jego partnerka i córka. To jest film o tym, że mija pewna epoka,
że takich postaci jak Ferrara czy Dafoe ale także Keitel, DeNiro,
Hoffman już nie spotkamy - mija epoka "maczyzmu". Świat
coraz bardziej bezpłciowy, bez wyrazu. I chociaż Ferrarze brakuje
mocy, powstrzymuje się niejednokrotnie przed powiedzeniem "za
dużo", to ja ten film rozumiem i szanuję. Miało być
współczesne 8 i pół a wyszło 7/10.
- sobota
"Antologia duchów miasta" reż. Denis
Cote Nawiedzony dom, duchy na ulicach miasteczka - niby horror, ale
bardziej niepozbawiona ironii refleksja nad sensem ludzkiego życia
i przeżywaniem żałoby. Historia sfilmowana z użyciem różnych
technik, obraz momentami rozpikselowany przypomina kamery
gospodarcze bądź stare wideo. Kamera często porusza się za
obiektami, czyniąc naturalistyczny efekt, który kontrastuje z
fantastyką niemal romantyczną. A to tylko film o wymieraniu małych
społeczności w scenerii zmrożonej kanadyjskiej prowincji.
Najlepszy film Denisa Cote, jaki widziałem. 7/10
"Młoda
dziewczyna" Szokujący debiut Catherine Breillat pozostaje dalej
szokujący - pamiętnik z okresu dojrzewania nastolatki niweluje
granice wstydu. Klimat drapieżnego soft porno z lat 70-tych robi
swoje. Może nic więcej, ale wystarczy 7/10
"Szatańskie
tango" reż Bella Tarr Do kina wszedłem o 13.00, wyszedłem o
22.00. Niczego nie żałuję. Odwrotnie - pozostaję pełen zachwytu
dla filmu, który widziałem już dwukrotnie, ale dopiero teraz
mogłem podziwiać ten filmowy poemat smutku na dużym ekranie. W tonach szarości
rozgrywa się ludzki dramat niespełnienia i pustki, a każdy kadr
jest w filmie Belli Tara jak samoistne dzieło sztuki. Druga część
jest jak trans, w którym czas przestaje się liczyć, a trzecia
niesie to uczucie do samego końca. O książce, która jest wiernym
odzwierciedleniem treści filmu, dawno temu pisałem tak:
Kim
jest Doktor?
Tajemnicza postać alkoholo-diabolicznego Doktora,
której brak przez większość powieści jest kluczowa. Nie będę
rozwodził się nad strukturą powieści, by nie zdradzać
ewentualnej rozkoszy rozkminiania autorskiego zamysłu, ale fakt jest
taki, że Doktor pojawia się, znika i znowu się pojawia. Wszak jest
to tango. Tango szatańskie.
Beznadzieja, która zieje z kart tej książki
jest jak czarna dziura. Wyje wichura, siąpi październikowy deszcz,
zamieniający w breję wszystkie drogi, prowadzące do zagubionej
wsi. Odcięci od świata ludzie przypominają raczej swoje cienie. W
gorącej, zadymionej gospodzie spotykają się postaci, które
wyglądają jakby były na siebie skazane.
Tak wyobrażam sobie piekło - ciasne i duszne
pomieszczenie wypełnione ludźmi, których nie cierpiałem za życia.
Przez wieczność. Kara za nienawiść.
Tak i ci bohaterowie, czy lepiej antybohaterowie
"Szatańskiego tanga" są na siebie skazani. Wydaje się,
że ta piekielna perspektywa beznadziei jest już na zawsze.
I wtedy powraca Irimias. Wszyscy myśleli, że
umarł, ale chyba, na to wygląda, że, ni mniej ni więcej, tylko, a
raczej aż zmartwychwstał. Był jednym z nich, więc jak to możliwe,
że udało mu się uciec? Nikogo to specjalnie nie zdziwiło, że
zginął. Byli świadkowie. Ale On, nie dość że uciekł, to
powraca i zapowiada przebaczenie win oraz nowy porządek - ład,
sprawiedliwość i dostatek. Potrafi ożywić martwe serca
mieszkańców tej miejscowości, którą znamy i tutaj. Ten krajobraz
przypomina umierający popegeerowski pejzaż, znany nam choćby z
filmu "Arizona" Ewy Borzęckiej.Takie samo wrażenie
przychodzi z syberyjskich reportaży Jacka Hugo-Badera. I wtedy
zaczynamy wierzyć, że świat z "Szatańskiego tanga" nie
jest tylko kafkowską wizją, ale istnieje naprawdę.
Przestrzeń świata przedstawionego powieści to
marionetkowy teatr, świat bezwolnych kukieł, wstawionych na scenę
póki trwa ich czas, którego trzymają się ile sił, bo co im
innego pozostało. Instynkt samozachowawczy to najsilniejszy impuls.
Tylko on może uchronić przed`autodestrukcją z otaczającej
beznadziei rozkładu. Tylko instynkt samozachowawczy pozwoli
przetrwać nadziei i sprawi, że Irimias przybędzie i ich zbawi.
10/10 Arcydzieło
„Siedzący słoń”,
czyli smutek Chin
W niedzielę i
poniedziałek filmowe rozmaitości falowały od skrajnego smutku do
nieskrępowanej radości, ale najważniejszym filmem był dla mnie
czterogodzinny fresk o współczesnych Chinach, „Siedzący słoń”.
Ten surowy i poetycki jednocześnie zapis depresji był wyjątkową
opowieścią o tym jak trudno wytrzymać presję współczesnego
świata. Szczerze polecam także wszystkim komediową podróż do
lat 90-tych w „Najlepszych latach” Jonaha Hilla, który pozwolił
mi odreagować niedzielne doły. Takie jest huśtawka filmowa tutaj,
rollercoaster emocji od skrajnej rozpaczy, żałoby po szalony niczym
nieskrępowany ubaw.
Niedziela
"Siedzący słoń"
Przepiękny, czterogodzinny film o chińskiej rzeczywistości,
zanurzony w depresji i szarości. Gdybym chciał komuś opowiedzieć,
czym jest depresja, to już nie muszę szukać przykładów-
wystarczy obejrzeć ten film. Reżyser Hu Bo popełnił samobójstwo
w wieku 24 lat i chyba opowiedział nam o tym, co czuł, jak wielki
ból i jak wielkie piękno było jego codziennym doświadczeniem. 4,5
godziny takiego intensywnego przeżywania smutku bez kropli łzy dla
nas może być terapią. Za aspekt psychologiczny i estetyczny 9/10
"Długa podróż
dnia ku nocy" reż .Bi Gan Dużo obiecywałem sobie po filmie
BiGana prezentowanym w cyklu Mistrzowie - nazwa zobowiązuje - ale
moje oczekiwania nie w pełni zostały zaspokojone. Piękne ujęcia,
hipnotyczny klimat jak we "Wkraczając w pustkę" Gaspara
Noe, ale nie czułem chemii z tym filmem. Trochę jak film noir,
opowieść o gangsterach, trochę melodramat, a trochę
nowohoryzontowy snuj z długą, oniryczną sekwencją 3D. Wszystkiego
po trochu ale nic do końca. I to poczucie niespełnienia dużych
oczekiwań. 7/10
"Dzięki Bogu"
reż. Francis Ozon Strywializowany temat pedofilii w Kościele. Grupa
ofiar spotyka się w walce ze zmorami przeszłości i hierarchią
kościelną, zamieniając tę walkę w jedną wielką medialną
imprezę. Najlepsze są sceny nabożeństw, ukazujące potęgę
Kościoła i dla nich warto, ale to smutna ironia porażki. 3/10
"Naga armia
cesarza"reż. Kazuo Hara 1987 Japoński dokument o brutalności,
graniczącej z terrorem w poszukiwaniu straszliwej prawdy o wojnie.
Ale najciekawszy jest bohater, Kenzo Okuzaki, który zabiera ekipę
filmową, by pokazać jak bezkompromisowo dociera do prawdy o pewnej
egzekucji, która miała miejsce na Nowej Gwinej w czasie II wojny
światowej. Z rozmów , które przeprowadza z tymi, którzy przeżyli,
wyłania się obraz straszliwych wojennych wspomnień weteranów,
zmuszanych do nieludzkich zachowań. Z drugiej strony poraża
bezkompromisowość głównego bohatera, który dąży do ujawnienia
prawdy za wszelką cenę, nawet cenę przemocy, i zmienia się na
naszych oczach w niebezpiecznego szaleńca, wręcz terrorystę. Warto
sięgnąć po ten film, który znajdziecie na YouTube z angielskimi
napisami. Bardzo warto. 8/10
Poniedziałek
"Nasz czas"
reż. Carlos Reygadas Osobiste kino Reygadasa to w tym przypadku
rodzaj pamiętnika. W filmie główne role zagrały autentyczne
postaci - reżyser, jego bliscy i przyjaciele. W przepięknie
sfilmowanej scenerii meksykańskiego rancza rozgrywa się dramat
rozpadającej rodziny. W przeciwieństwie do "Siedzącego
słonia" depresja bohaterów rodzi się w pięknym krajobrazie i
dostatnim życiu. Raygadas tworzy, mimo poetyckich ujęć, bardzo
realistyczny, w przeciwieństwie do jego wcześniejszych filmów,
obraz relacji międzyludzkich. Ważną, w zasadzie symboliczną rolę
odgrywa z pasją sfilmowana natura, która staje się jednym z
bohaterów dramatu. Bardzo lubię takie osobiste, niezakłamane kino,
ale nie zawsze efekt jest tak przejmujący. Przykładem takiej
pułapki był przecież film Abla Ferrary "Tommaso", gdzie
nie wszystko się udało 8/10
"Owoce
namiętności" reż. Shujio Terayama Słynna historia O
opowiedziana przez japońskiego reformatora teatru. Diaboliczny
Stephane (w tej roli Klaus Kinsky u szczytu swej popularności)
oddaje młodziutką O do chińskiego burdelu u progu rewolucji Mao,
by poddać próbie ich uczucie. To ciekawa rzecz, że na tym
najbardziej równościowym i tolerancyjnym festiwalu można zobaczyć
kino tak seksistowskie i mizoginiczne. Ale na tym właśnie polega
tolerancja, by nie wypierać tego, co jest częścią naszej
tradycji. Jest to świat, którego pewnie dobrze, że już nie ma,
ale niektóre baśniowe sceny wywołują niezatarte wrażenie. Mokre
sny w samo południe czyli 6/10
"Najlepsze lata"
reż.Jonah Hill Przyjemne sentymenty lat 90-tych, czyli dzieciak
kontra świat w epoce deskorolek, bitów, subkultury hip-hop. O
dojrzewaniu na wesoło. Było ale działa. Tyle. A Jonaha Hilla jako
komika znacie choćby z „Rekinów wojny”, ja uwielbiam „Dzikie
łowy” 7/10
„Dzieci umarłych"
reż. Pavel Liska, Kelly Cooper Jeśli filmy festriwalu Nowe
Horyzonty mogą zaskoczyć, bo zawsze jest to kino bardzo
specyficzne, to "Dzieci umarłych"są autentycznie dziwne.
Nakręcony "szesnastką" film o zombie to jednocześnie
szalona zabawa, nawiązująca do horrorów klasy F, tak nieudolna, że
aż śmieszna, ale w tym całym zombie-cyrku chodzi jednak o
pokazanie i obśmianie stereotypów. Twórcy walą z grubej rury
rubasznych żartów zestawiając Hitlera, zakorzeniony w tradycji
faszyzm, holokaust i islamskich uchodźców. Tyle że nie wiadomo,
jaka jest wymowa tego filmu. O to już nie zadbali i chwała im za
to. 8/10
Prostytutki mają głos!
Nowohoryzontowe
wycieczki do kina czasem odbywają się po utartych ścieżkach, a
czasem to prawdziwe podróże nieznane. Takie były dla mnie wtorek
i środa we wrocławskim kinie. Doskonale zrealizowane filmy
doskonałych reżyserów dały mi niebywałą przyjemność, ale
podróż w nieznane okazała się prawdziwym odkryciem. Mówię o
filmie „White noise”, gdzie reżyser, Antoine d'Agata, oddał
głos prostytutkom z całego świata, czyli tym najbardziej
upokorzonym i dotkniętym, ale czyni to w bardzo nieoczywisty sposób -
ten film mogę określić jako poetycki dokumenty. Filmowy
rollercoaster trwa, kolejne filmy na horyzoncie!
Wtorek
„Bacurau” To była
do tej pory największa przyjemność, płynąca z przebywania na
sali kinowej podczas festiwalu. Czas mijał w czasie projekcji jak
szalony, a zakręty formalne i scenariuszowe cieszyły mnie jak
dziecko pragnące łakoci. Ale ten film to przede wszystkim
bezpretensjonalne oskarżenie drapieżnej cywilizacji "białego
człowieka" i kolonialnych uwarunkowań. Groteskowa wizja Filho,
znanego nam z "Sąsiedzkich dźwięków" i "Aquariusa",
wcale nie jest dla nas zabawna, gdyż pokazuje, że w kolonialnym
podejściu niewiele się zmieni, a może być gorzej. Ten film jest
po pierwsze doskonale i z pasją zrealizowany, po drugie łączy kino
gatunkowe (western) z ważnym przesłaniem. Jeśli tylko będziecie
mieć okazję to nie wahajcie się i idźcie na "Bacurau" -
film o brazylijskiej zapadłej dziurze, gdzie ludzie mają swoją
godność i potrafią o nią walczyć. 8/10
„Zdrajca” reż.
Marco Bellocchio Sprawa sędziego Falcone opowiedziana z włoską
elegancją, trzyma w napięciu od pierwszego eleganckiego ujęcia do
samego końca, a opowiedziana jest z perspektywy Tommaso Buscetty,
świadka koronnego, dzięki któremu w latach 80-tych za kraty
trafiło kilkuset członków Cosa Nostry - wielu otrzymało wyrok
dożywotniego więzienia. Kara śmierci dosięgła sędziego Falcone,
choć wiedział na co się naraża, był konsekwentny w walce z mafią
i zginął w zamachu wraz z małżonką. Niesamowita postać, heros
tamtych czasów. Buscetta zaś dożył na wolności sędziwego wieku
i zmarł z przyczyn naturalnych. Jeśli lubicie połączenie kina
gangsterskiego z dramatem sądowym, nie zawiedziecie się. 7/10
„Synonimy”
Francuskie w stylu i intelektualnym ujęciu kino o naszych iluzjach i
marzeniach, którym daleko jest do rzeczywistości. Film opowiada o
języku i jego meandrach, które mogą sprowadzić nas na manowce, bo
samo mówienie o wartościach, nie wystarcza. Dużo literackich i
filmowych odniesień w bardzo szlachetnej formie 7/10
"Złota
rękawiczka" reż. Fatih Akin No to była ekstrema - film o
seryjnym zabójcy bez konfekcji von Triera w "Domu, który zbudował Jack" tylko do bólu
realistycznie z Hamburgiem lat 70-tych w tle (co ciekawe czas i
miejsce akcji odpowiadają momentowi narodzin Akina). Jak ktoś lubi
Bukowskiego, Jerofiejewa, jak ktoś lubi prozę Jarosława Błahego
to jest to absolutne "must see" - i to nawet nie chodzi o sceny
ćwiartowania zwłok tylko o ten smród zgnilizny, bijący z ekranu i
o fantastyczne "ćmy barowe" tworzące ludzkie panoptikum w
knajpie "Złota rękawiczka". Do wytrzymania. 8/10
"Tajemnice Morza
Sargassowego" Tsoumerkas, twórca świetnego "Płomienia"
i czołowy reżyser greckiej Nowej Fali, idzie w kierunku kina
gatunkowego i realizuje kryminał, gdzie udaje mu się osiągnąć
ciekawy efekt portretu greckiej prowincji doby kryzysu i swoistego
niepokoju egzystencjalnego bohaterów - każdy z nich ma jakąś
tajemnicę, każdy przeżywa jakąś traumę, każdy normalny chce
uciec, chce się wyrwać. Kawałek porządnego kina. 6/10
Środa
„ Zombie Child”
reż. Bertrand Bonello To nie jest oczywisty film o zombie, tym
bardziej że kojarzy się ze "Stowarzyszeniem umarłych poetów"
tylko w żeńskim wydaniu. No dobra - jest to kino o różnicach
kulturowych i to kino z najwyższej
półki. Zresztą trudno się dziwić - w końcu Bonello to reżyser
"Nokturamy". 7/10
„Calypso” Takiej
interpretacji mitów greckich jak w przypadku filmu, a w zasadzie
vieo-artu o historii Odyseusza i Calypso lepiej unikać, choć
histeryczne reakcje masowo wychodzących widzów wydają mi się mimo
wszystko nieco na wyrost. Zresztą inspiracją był nie mit a obraz
Buckelina. Dobra, dajmy spokój, bo nigdy tu nie przyjedziecie, po
prostu bywa i tak - uczciwe 3/10
"Rzućmy książki,
wyjdźmy na ulicę" reż. Shijo Terrayama – film ucznia
Grotowskiego to prawie musical, w dodatku autobiograficzny, w dodatku
z lat 70-tych, który kipi od kontrkulturowej jazdy. I do śmiechu, i
do łez. A tak w ogóle - czy w Japonii była kontrkultura? Jak nie,
jak tak? 7/10
„White Noise” reż.
Antoine d'Agata 4,5 godzinny traktat poetycko-filmowy o prostytucji
we współczesnym świecie. Mogę mówić o minusach, o tym że to
bardzo trudny i ciężki film. Ale po co? Reżyser Antoine d'Agata
jeżdził przez lata po najgorszych burdelach całego świata. Chciał
powiedzieć - prostytutki mają głos! I ten głos, może
niepotrzebnie tak poetycki momentami, jest głosem porażającym.
Kobieta sprowadzona do funkcji worka na spermę przemawia, przemawia
do nas wszystkich. I tego głosu nie chcemy usłyszeć, a te
przepiękne długie ujęcia prawdziwie malarskie arcydzieła bolą
9/10
Czułe dotknięcia kina
Hasło tegorocznych
Nowych Horyzontów brzmi „Kino, które dotyka”. Różne są te
dotknięcia – czułe, bolesne, złe, czasem po prostu bardzo słabe.
Różne są wrażenia po tych dotknięciach – zdarzają się
blizny, które ciężko usunąć, ale czasem czuje się po prostu
ulgę. Ta różnorodność i prędkość emocji jest jak taniec –
szybki, szybki, wolny i tak dalej, a film jest partnerką – nawet
gdy agresywna próbujesz ją okiełznać swoją czułością. Grand
Prix tegorocznego festiwalu przypadło Markowi Jenkinowi za morski i
staromodny film „Przynęta” - to był chyba staromodny walc, film
o tym, że w życiu powinniśmy przestrzegać zasad, ale to takie
staromodne w pędzącym na złamanie karku świecie technologii i
rozrywki. Pozostaje nam tęsknota, więc to był najważniejszy film
ostatnich trzech dni festiwalu. I baśniowa „Wiejska ciuciubabka”
Terayamy - to z kolei magiczny taniec derwisza. Naćpany i nachlany
Moondog w filmie „Plażowy haj” Harmony Korine’a to szalony
rock’n’roll. I wiele innych tańców w te trzy dni.
Czwartek
„Przynęta”
zdobywca Grand Prix w konkursie Nowe Horyzonty. Oldskul, który
dotyka. Mark Jenkin nakręcił film o rybaku bez złotej rybki,
rybaku, który walczy o przetrwanie w skomercjalizowanej
rzeczywistości nadmorskiego miasteczka. Efekt zderzenia światów,
jaki został uzyskany, jest bardzo ciekawy - zdjęcia na
czarno-białej 16-ce zostały zmontowane w charakterystyczny dla kina
niemego sposób, ale to co widzimy na ekranie jest całkiem
współczesne. Gorszy pieniądz wypiera lepszy - mówi Jenkin.
Rozrywka i tandeta wypiera pracę i wierność zasadom. To nie jest
kraj dla starych ludzi. 7/10
„Zabierz mnie w
jakieś miłe miejsce” reż.Ena Sendijarević Bardzo dobre kino
drogi z Bałkanów. Słodko-gorzkie refleksje nie pozbawione są
tutaj humoru, który lubi zahaczać o czerń. Film z jednej strony
poetycki i szlachetny w formie, z drugiej nie brak w nim tej dozy
szaleństwa, która sprawia , że historia ma "zakręconą"
bohaterkę, którą da się lubić, "zakręcone" sceny
rodzajowe i "zakrecone" obserwacje. 7/10
„Varda według Agnes”
reż. Agnes Varda
Kolejna filmowa
biografia w tym roku na Nowych Horyzontach. Agnes Varda, reżyserka
francuskiej Nowej Fali, łączyła w swojej twórczości dokument i
fabułę, chcąc pokazać swoją prawdę. W swoim ostatnim przed
śmiercią filmie dokonuje podsumowania - opowiada o całej swej
twórczości, inspiracjach i sile tworzenia z charakterystyczną dla
niej czułą drapieżnością. Jeśli miałbym określić, czym jest
kino kobiet to twórczość Vardy byłaby najlepszym przykładem -
liryzm, wręcz czułość, połączone z ważnymi tematami, które
potrafią zaboleć bardzo mocno. 8/10
„Van Gogh. U bram
wieczności” reż. Julian Schnabel
Van Gogh wg Schnabla..
Van Gogh był twórcą niezrozumianym, chyba nie miał nawet
świadomości przełamywania schematów w sztuce. Dziś popkultura
upupia jego malarstwo, a fototapety ze słonecznikami jakże często
zdobią mieszkania wielbicieli twórczości. Taką fototapetą był
"Loving Vincent" - łzawa historyjka opowiedziana na
kolorowo i bajerancko. Julian Schnabel ma już na swoim koncie
niezłego Basquiata, ale dlaczego po raz kolejny musiał bohaterem
uczynić holenderskiego malarza? Może chciał odczarować tę
fototapeciasrską aurę? Ale efekt mimo Willema Dafoe i innych gwiazd
na ekranie okazuje się mizerny. Ten film nie ma tempa, jest
rozmemłany wizualnie i wydaje się całkowicie bez pomysłu. A ten
pomysł, ta idea musiała być u podstaw dzieła, by kolejny raz
reinterpretować życiorys Van Gogha. Za dobre chęci, którymi jest
piekło wybrukowane 4/`10
"Plażowy haj"
reż. Harmony Korine Balanga trwa i to na całego. W roli Moondoga
czyli współczesnego Lebowskiego, Matthew McConaughey, który robi
wszystko na P i wcale się tego nie wstydzi.Co jest ważne w tym
filmie? Wszystko na P. Ale najważniejszy jest sam Moondog, choć w
filmie występuje też Snoop Dog. Harmony Korine dla imprezowiczów.
7/10
Piątek
„Mowa ptaków” reż.
Xawery Żuławski
Mowa ptaków "Mowa
ptaków" pewnie miała być hołdem dla Andrzeja Żuławskiego,
a była sumą wszystkich strachów polskiego inteligenta doby PiSu -
ta cykoria może śmieszyć, ale to nie jest śmiech zamierzony,
czyli komisja gdyńskiego festiwalu miala rację, a nasze wojowanie
czyni nas tak samo śmiesznymi jak popisy aktorów na ekranie i
"trud" reżysera. Za wrobienie w tę niezręczną sytuację
3/10
„Rosyjski młokos”
reż. Aleksander Zołotuchin
Symfonia Prokofiewa
tłem dla historii niewidomego rosyjskiego "młokosa"
podczas I wojny. Ładna impresja filmowo-muzyczna 6/10
"Tam gdzieś musi
być niebo" reż. Elia Suleiman
Komedia palestyńska -
mówi to panu coś? A jednak można w stylu Jaquesa Tati z
nieśmiertelnym panem Hulot. W roli głównej sam reżyser, który
caly czas milczy i dziwi się światu. 7/10
"Wiejska
ciuciubabka" reż. Shuji Terayama Z cyklu stare filmy na Nowych
Horyzontach. Wstrząsająco piękne. I baśniowe. I mądrze. I
poetycko. I prawdziwie. I uniwersalnie. I mógł to być filmowy
Paulo Coehlo ale nie był, dlatego 9/10.
"Spermula"
Charles Matton r.1976 W porównaniu do filmu Catherine Breillat
„Prawdziwa dziewczyna” film Mattona to lekka komedia erotyczna o
zabarwieniu feministycznym i ze szczyptą SF. Nic takiego a na seans
ludzi przyciągnął tytuł "Spermula" - pierwotnie miał
on brzmieć "Miłość to rzeka w Rosji". Widać moc
marketingu. 5/10
Sobota
„Młody Ahmed” reż.
Bracia Dardenne. Bracia D. w swoim stylu o radykalizacji w kolejnym
pokoleniu Ameryki nie odkrywają, mówiąc dość wyraźnie, że
prawdziwi nauczyciele są gdzie indziej, a nie w szkole. Młyn na
wodę antyemigrantów, antyszczepionkowców i antychemitrialsów 6/10
„Likwidacja”, „Jak
Fernando Pessoa uratował Portugalię”,” L.Cohen” Nazwisko
Pessoa jest dla mnie jak magnes. Trzy filmy w jednym zestawie.
„Likwidacja” - gość zamalowuje stare obrazy, niezłe ale mogło
być lepsze; „Pessoa” - genialny krótki film na bazie trzech
wierszy poety i hasła reklamowego Cola Loki (wiadomo - zero product
placement, więc zrzyna z „Lemoniadowego Joe”), które uratowało
Portugalie przed demonami ukrytymi w butelce z charakterystyczną
długą szyjką. Kupa śmiechu. A teraz najlepsze LCohen - jedno
ujęcie kamery, po lewej dwie metalowe beczki, żółty kanister i
czarne worki, po prawej maszyna rolnicza w kolorze czerwonym, dalej
słupy wysokiego napięcia, w górze błękitne niebo - i tak przez
45 minut. Film wyraża stan ducha mieszkańców stanu Oregon doby
Trumpa.Wymaga głębszej refleksji. Za ostatni film 10/10, za zestaw
7/10.