Dom (zly)

Dom (zly)

sobota, 22 sierpnia 2020

Sławomir Shuty "Historie o ludziach z wolnego wybiegu" - kilka spostrzeżeń całkiem serio. Na razie i na szybko, bo słońce w dupę poli.

 Po pierwsze ta książka nosi tytuł "Historie o ludziach z wolnego wybiegu", bo na LC jest tytuł "Skity i pasty". Za ładna pogoda na dłuższą recenzję, więc tylko ogólne wrażenie, coś w rodzaju blurba. Nie wiem, co to pasty, chyba że chodzi o makaron, nie wiem, co to skity. "Historie..." to krótkie formy literackie, nawiązujące do gatunków dziennikarsko-internetowych - wywiad, relacja, reportaż, livestream, transmisja online czy blog. Czasem znajdziemy się w krainie baśni np. w krainie Muminków, czasem w nieokreślonej przyszłości - te krótkie teksty za każdym razem są parodią współczesnych mediów i mód. Mało jest książek tak zakorzenionych w realu, tak z tym realem biorących się za bary. A cała siła tej prozy spoczywa w absurdalnych językowych grach - gry te obnażają bezsens współczesnych konfliktów. Ten absurdalny humor nie ma żadnych barw - nie jest czarny, tęczowy czy zielony. Dlatego, mimo że wywiedziony z tu i teraz, ma wymiar uniwersalny. Czasem można się przyczepić, że sam autor zamiast pławić się, tonie w swoich językowych zabawach. Można, ale po co?

środa, 19 sierpnia 2020

"Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana - trochę o moich trudnych relacjach z fantastyką.

 

 Gaiman. Tak. Dużo słyszałem. Do fantastyki podchodzę jak do jeża i wiem, że to błąd. Philip K. Dick, Lovekraft, Vonnegut czy niektóre książki Lema to arcydzieła. Konwencja jest dla tych autorów sposobem radzenia sobie z tajemnicą bytu i czytając cały czas tę walkę obserwujemy - walkę o poznanie tego, co rozciąga się za kurtyną naszych zmysłów. Niestety, w większości tego, co nazywamy fantastyką chodzi o narrację, o opowieść, o wymyślanie ciekawych wizji i splotów akcji w nadnaturalnym wymiarze - na ogół w świecie przyszłości lub baśniowej krainie poza czasem. Tu wymiękam i nie chce mi się tego czytać. Nie czytam książek dla akcji, czytam je dla wewnętrznych konfliktów bohaterów. dla mnie najlepsza akcja tkwi wewnątrz, w korytarzach psychologii. "Amerykańscy bogowie" obiecali mi dużo i bardzo szybko się wypalili. Historia o tym jak starożytni bogowie przybyli do Ameryki i jako zwykli ludzie toczą tutaj swoje magiczne wojny z nowymi bożkami cywilizacji obiecywała mi ten metafizyczny wymiar ścierania się naszych wewnętrznych tektonik, które wywołują w nas trzęsienia ziemi i tsunami. Dostałem gierki, historyjki - krótko, umęczyłem się i szkoda mi tej obietnicy. Dla mnie wejście na teren fantastyki zawsze jest obarczone takim ryzykiem, ale dalej będę próbował. Spodobała mi się też okładka , ale ta z 2002 roku, autorstwa Kamila Vojnara.

wtorek, 11 sierpnia 2020

"Patrick Melrose" Edward St Aubyn - wrażenia po pierwszych trzech częściach.

                                            wyd. WAB

Pierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No, prawie. Stworzona w latach 90-tych historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak wielka rewolucja technologiczna dokonała się w ostatnim ćwierćwieczu. Nawet narkotyki, które zażywa Patrick są analogowe. Tak samo wszystkie ekskluzywne gadżety, którymi się otacza - najlepsze artefakty i najlepsze posiłki i alkohole w najlepszych restauracjach. I udało się St Aubynowi oddać to dominujące w życiu głównego bohatera uczucie pustki. Pierwszy tom, "Nic takiego", to opis zepsutego świata i relacji z ojcem-potworem. Dekadencja i nuda wyższych sfer w pigułce pokazuje obraz faszystowskiego obozu w mikroskali rodziny - te demony czają się tutaj w pięknych rezydencjach. Łatwiej nam zrozumieć jak zło rodzi się w biedzie, ale to nie sprawa pieniędzy tylko diabłów, żywiących się ludzkim bólem. Oczywiście najbardziej poruszający jest element kazirodczej pedofilii. "Złe wieści" przesycone są narkotykami i śmiercią - martwy jest zarówno ojciec, czekający w domu pogrzebowym na kremację, jak i syn, który próbuje zaćpać na śmierć swoje traumy. Trzeci tom, "Jakaś nadzieja", to trzeźwy Patrick na ekskluzywnym przyjęciu, które wygląda niczym parada zombie. W moim rankingu po dwóch wstrząsających książkach ta trzecia wypada najsłabiej - jest najzwyczajniej przegadana. Miałem wrażenie, że autor nie ma pomysłu jak pociągnąć historię dalej i wypełnił karty martwymi postaciami i ich dialogami. Jedyny żywy pozostał Patrick, którego jest tutaj mało. Zresztą miałem podobnie podczas serialu - pierwsze dwa odcinki mnie wciągnęły niesamowicie, a w trzecim coś się zatarło. Ciekawe, co się stanie dalej.    

 Ostatnie dwie powieści z cyklu o Patricku M. - dekadencie i arystokracie z przełomu XX i XXI wieku. "Mleko matki" i "W końcu" to relacje z matką, Eleonore. Patrick nie ćpa, początkowo za dużo pije, ale także tutaj stawia sobie granice. Ma żonę, Mary, która jest kolejnym jego niedopasowaniem i dwóch inteligentnych synów. W obydwu tych tomach mierzy się z demencją, umieraniem, w końcu śmiercią matki. Obie książki trzymają poziom trzeciej powieści, "Jakaś nadzieja", ale daleko im do mroku i brutalności tomu I i II. Podobnie miałem z serialem - pierwsze dwa odcinki to były nokauty, do których w dalszych częściach nie było powrotu.

 Koniec sagi. 860 stron z trudną przyjemnością.

środa, 5 sierpnia 2020

Zdenek Jirotka "Saturnin" - wnioski.

W 2018 roku "Saturnin" Zdenka Jirotki wygrał plebiscyt Magnesia Literatura na czeską powieść stulecia. Nie Hrabal, nie Kundera, nie Pavel, nie Haszek, nie Skvorecky. Musiałem ją przeczytać. Stylizowana na angielską humoreskę w stylu "Trzech panów w łódce" Jerome K. Jerome'a powieść powstawała w czasie Protektoratu, w roku 1942. Jest to lekka opowiastka, czerpiąca z odwiecznego toposu sługi i pana, pełna klasycznego humoru we wszystkich jego tradycyjnych odmianach. Nie znajdziemy tutaj żadnej paraboli ani odniesienia do mrocznej scenerii II wojny światowej jak np. w "Pociągach pod specjalnym nadzorem", wywiedzionych z pacyfistycznej tradycji Haszka. Leszek Engelking, doskonały tłumacz czeskiej literatury, zwraca uwagę na fakt, że jedynym elementem, przywołującym wojnę, jest "zaciemnianie" jako ochrona przed bombardowaniem. Bezpretensjonalna, żywa proza wiele nam mówi o podejściu Czechów do swojej tradycji literackiej, ale też historia II wojny różni się w Czechach diametralnie od naszej. Wielka idea niszczyła polską substancję i skazywała nas na pożarcie. Oczywiście możemy dziś zarzucać innym obojętność i bierność, ale to my, Polacy, a nie np. Czesi, jesteśmy obarczani największą odpowiedzialnością za zbrodnie wobec Żydów i niewinne ofiary, będące efektem działań największego na świecie ruchu oporu przeciw hitlerowcom. Nieważne, że kolaboracja i transporty dotyczyły całej Europy. Nikt też nie chce słuchać o zrównanej z ziemią stolicy. Zamiast tego mamy dwa zwalczające się stada - czerń i tęczę. Odwieczne pole groteskowej bitwy. Nie-boże igrzysko.

sobota, 1 sierpnia 2020

"Żuławski. Szaman" Anna Szarłat - refleksja.

Szaman nie szatan

Wraz ze śmiercią Żuławskiego polska kultura straciła twórcę wyjątkowego. O takich ludziach pisze się dziś książki - Żuławski, Beksińscy. Takie ploty z magla o twórcach, którzy dla miłych pań pozostaną psycholami. Po ich śmierci tylko to nam pozostanie - ploty, babskie obgadywanie. Tym jest dzisiejsza kultura. Żuławski, Herzog, Tarkowski - twórcy bezkompromisowi, wierzący w swą artystyczną wizję, podporządkowujący sztuce swoje życie. Kocham ich filmy, które nigdy nie były pisane pod dyktando mód i wzorów. Anna Szarłat pisze o Żuławskim dobrze. Sfeminizowana, słaba i rozhisteryzowana kulturka mogłaby od "pani z magla" oczekiwać więcej - seksizmu, przemocy domowej, całego tego dzisiejszego zestawu jęków ku chwale poprawności i akuratności. Z książki wyłania się obraz postaci niejednoznacznej, skomplikowanej mimo całego skupienia na sobie i zalegającej duszę mgły zazdrości w zasadzie o wszystko. Gdyby był dostosowany i dopasowany nigdy nie stworzyłby takich filmów - filmów aktualnych swą metafizyczną prawdą. Anna Szarłat oddaje mu sprawiedliwość - miał najpiękniejsze kobiety, bo właśnie taki był. Okrutny, bezlitosny i jednocześnie pełen miłości i ciepła, a właściwie ognia, który spala na popiół - także najbliższych. Jak wytrzymał? Dzięki sztuce - ona pozostanie. Filmy i książki. Podczas lektury wracałem do tych wielkich dzieł - "Kobieta publiczna", "Na srebrnym globie", "Szamanka". I "Mowa ptaków" - zajechany przez syna scenariusz ojca. Tylko Andrzej Żuławski mógł wypełnić te sceny skrajnymi emocjami i wizją.

wtorek, 28 lipca 2020

Liberte reż. Albert Serra. Seans w opolskim kinie Meduza. Reminiscencja.


Nie chcę się wpuszczać w chore jazdy, ale fakt jest taki, że na Nowe Horyzonty Tournee pojechałem na rowerze do opolskiego kina Meduza. Jeden z nielicznych seansów "Liberte" Alberta Serry w Polsce - pornograficzne slow movie, jakiś filmowy paradoks, który nie powinien w historii sztuki filmowej zaistnieć, ale zaistniał.

Po pierwsze - dlaczego muszę jechać 100 kilometrów na rowerze (w sumie prawie 200 w obie strony), żeby zobaczyć "Liberte"? Tak - w Częstochowie kino artystyczne, kino prowokacyjne istnieje marginalnie. Wszystko tutaj dzieje się w duchu tęczowej poprawności, na zasadzie "tęczę mamy na ustach, a browning w kieszeni", więc w imię tej poprawności wykluczamy ile wlezie. Tak, czuję się wykluczony. Tak, czuję się zmarginalizowany w tym mieście bez serc i bez ducha. Wiem, że lepiej nie będzie. Wystarczy.

Za to cieszę się, że pojechałem do tego kina w Opolu. to był dla mnie autentyczny szok - parter w typowym bloku jako niszowe kino dla kilkunastu osób. Coś pięknego. Kino stworzone przez wielbicieli dla wielbicieli. Kilka zdjęć.
To było takie budujące, że można. Co z tego, że nie w moim mieście?

Na seansie "Liberte" była nas oczywiście trójka znajomych. Może i dobrze w dobie pandemii. Do samego filmu, będącego opisem skatologii i seksualnych wynaturzeń , nie potrafię podejść w sposób entuzjastyczny. Film, który przedstawia "liberte" - jedno z haseł rewolucji francuskiej - pokazuje bardziej piekło niewoli, piekło seksualnego uzależnienia, piekło przymusu ciągłej transgresji niż wolność. Serra zamęcza widza tą nudą uwięzionych aktorów, którzy na przemian  dla siebie stają się obiektami do oglądania i widzami. W gruncie rzeczy "Liberte" to nie artystyczna pornografia w duchu slow movie ale slow movie o naturze pornografii, która staje się okrutną nudą naszych czasów.

Ale chciałem ten film obejrzeć, bo pożądam tego, co wyjątkowe, jednostkowe, autorskie. A każdy film Alberta Serry jest właśnie taki.

poniedziałek, 13 lipca 2020

"Smak pho" reż. Mariko Bobrik - opinia.




Wietnamczyk w Warszawie - bohater filmu "Smak pho" - jest kucharzem w orientalnej restauracji i ojcem samotnie wychowującym 10-letnią Maję. Restauracja, w której serwował swoją specjalność, zupę pho, zmienia swój profil na sushi. Dla bohatera jest to porzucenie zasad, których do tej pory się trzymał, właściwie zdrada wietnamskiej tożsamości. Film pokazuje jak ścierają się świat dziecka, pragnącego zintegrować się z polską rzeczywistością, być taką jak rówieśnicy i ojca, który tęskni za ojczyzną.

Punkt wyjścia jest bardzo ciekawy, gorzej z realizacją. Reżyserka bowiem nie tworzy na ekranie osobistego dramatu dwojga ludzi wobec obcej rzeczywistości, a opowiada ckliwą historię rozpiętą między filmem dla dzieci a dokumentem o życiu dwójki bliskich ludzi. Infantylność wrażenia potęgowała u mnie muzyka jak z programu dla przedszkolaków. Marice Bobrik nie udało się wyjść poza lekcję integracji dla szkoły podstawowej. Szkoda. Szkoda tym bardziej, że ciekawe i klimatyczne zdjęcia, ukazujące Warszawę jak z lat 90-tych, mają swój urok. Dla nich warto.  No i są w tym filmie przebłyski prawdy spod warstwy zwietrzałego lukru - bohaterowie mają w sobie potencjał, by powiedzieć więcej o swoim życiu. Niestety - debiutująca reżyserka nie poradziła sobie w pracy z naturszczykami. Okazało się to zbyt trudne wyzwanie.